do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie dostrzega³a jednak lepszego miejsca na obozowiskoni¿ to, w którym siê w³aœnie znajdowali.Nieœpiesznie powróci³a nad brzeg.Pragnienie pali³o jej gard³o.Mimo ¿e przejmowa³ j¹ lêk przed jeziorem, a mo¿enawet bardziej przed tym, co ono skrywa³o, przyklêk³a i zaczerpnê³a d³oni¹wody, po czym ostro¿nie przytknê³a doñ usta.Ciecz nie mia³a ¿adnego smaku anizapachu, które mog³yby wyczuæ lu­dzkie zmys³y.Obok dziewczyny przysiad³a Uta izaczê³a pracowicie ch³eptaæ wodê.Czy mo¿e polegaæ na kotce? Ma wierzyæ, ¿e Utada³aby znaæ, gdyby czyha³o tu jakieœ niebezpieczeñstwo?Tych kilka kropli, jakie wyssa³a z d³oni, nie wystarczy³o.Ze wzruszeniem ramion oznaczaj¹cym „bêdzie, co ma byæ" dziewczyna zaczerpnê³awiêcej wody i wypi³a j¹, a potem ochlapa³a siê, ¿eby zmoczyæ spl¹tane na czolew³osy; woda kapa³a jej z podbródka.To j¹ odœwie¿y³o i w pewien sposób o¿ywi³ona nowo jej gotowoœæ do stawienia czo³a czekaj¹cym k³opotom.Zwróciwszy wzrok ku bezmiarowi jeziora niemal spo­dziewa³a siê zobaczyæ, ¿ewoda pociemnia³a z powrotem, zas³aniaj¹c przed spojrzeniami znajduj¹cy siê podpowierz­chni¹ gmach.Ale wcale tak siê nie sta³o, nadal widoczny by³ mur ipiêtrz¹ca siê ku górze budowla.Niedaleko miejsca, gdzie sta³a Briksja,przebiega³a wybrukowana droga wiod¹ca na wprost, w kierunku samego œrodkaskupiska œcian.Do ognia zwabi³ j¹ zapach pieczonego miêsa.M³odzieniec czuwa³ nad oprawionym,poæwiartowanym i nadzianym na patyk skoczkiem, który skwiercza³ w³aœnie wp³omieniach.- Czy wci¹¿ œpi? - Briksja pokaza³a g³ow¹ na lorda Marbona.- Œpi.albo pogr¹¿ony jest w letargu.Kto to mo¿e wiedzieæ? Poczêstuj siê,jeœli masz ochotê - mówi³ szorstkim tonem, nie patrz¹c na ni¹.- Jesteœ z jego Domu? - spyta³a obracaj¹c najbli¿szym ro¿nem z nabitym nañkawa³kiem miêsa, ¿eby równo siê upiek³o.- Wychowa³em siê w Eggarsdale.- Nie odrywa³ wzroku od p³omieni.- Jestemm³odszym synem komen­danta Itsford.Nazywam siê Dwed.- Wzruszy³ ramiona­mi.-Mo¿liwe, ¿e nie pozosta³ przy ¿yciu nikt, kto móg³by mnie tak nazwaæ.Itsfordju¿ dawno temu zosta³o doszczêtnie zniszczone.Widzia³aœ Eggarsdale - tomiejsce martwe niczym mê¿czyzna, który stamt¹d wyruszy³.- Jartar.?Oboje odwrócili g³owy.Lord Marbon podniós³ siê na³okciu.Utkwi³ w Briksji spojrzenie.Gotowa by³a natychmiast wyprowadziæ go zb³êdu i powiedzieæ, ¿e nie jest t¹ osob¹, któr¹ zdawa³ siê w niej widzieæ, aleDwed wysun¹³ b³yskawi­cznie rêkê i z mia¿d¿¹c¹ si³¹ zacisn¹³ palce na jejnadgarstku.Odgad³a, czego od niej chcia³: ma graæ przed jego panem kogoœinnego, ni¿ jest w istocie, a mo¿e dziêki temu oszustwu uda siê odci¹gn¹æMarbona od pu³apki, jak¹ by³o jezioro.Albo te¿ uda siê namówiæ go, ¿ebywyjaœni³, co takiego poch³ania jego umys³.Zni¿aj¹c znacznie g³os Briksjaodrzek³a: - Mój panie?- Jest dok³adnie tak, jak powiedzia³eœ! - Twarz mia³ o¿ywion¹, rozjaœnion¹.-An-Yak! Widzia³eœ to tam w jeziorze? - Lord Marbon usiad³ wyprostowany.Wst¹pi³w niego nowy duch i Briksja zauwa¿y³a, ¿e bardzo go to podniecenie zmieni³o.- Owszem - stara³a siê odpowiadaæ najkrócej, jak to tylko by³o mo¿liwe, ¿ebyjakieœ nierozs¹dne s³owo nie wprawi³Ã³ go z powrotem w stan, w którym siê takd³ugo znajdowa³.- Zupe³nie jak w legendzie, w legendzie, o której mówi³eœ - Marbon pokiwa³g³ow¹.- Skoro znaleŸliœmy An-Yak, znajdziemy tam równie¿ Przekleñstwo.Akiedy ju¿ bêdziemy je mieli.! - Z³¹czy³ mocno d³onie.- Co wtedy zrobimy,Jartar? Œci¹gniemy ksiê¿yc, ¿eby nam przyœwieca³? Albo gwiazdy? Bêdziemy jaksam Dawny Lud? Jedno jest pewne: nie ma ¿adnych ograniczeñ dla tego, ktorozporz¹dza Przekleñstwem!- Nadal dzieli nas od niego jezioro - odpar³a spokojnie Briksja.- Tu dzia³aj¹czary, panie.- To prawda - przytakn¹³.- Ale nie w¹tpiê, ¿e da siê coœ zrobiæ.- Spojrza³ nastopniowo ciemniej¹ce niebo.- Nic, co ma wartoœæ, nie przychodzi cz³owiekowi³atwo.Znajdziemy sposób.Kiedy tylko zrobi siê jasno, znajdziemy go!- Panie, s³aby cz³owiek nic nie zdzia³a.- Dwed zdj¹³ jeden z uginaj¹cych siêpod ciê¿arem miêsa patyków i poda³ go Marbonowi.- Jedz i pij.Przygotuj siê najutrzejszy dzieñ.- M¹dre s³owa.- Lord Marbon wzi¹³ patyk, po czym lekko zmarszczy³ brewprzygl¹daj¹c siê uwa¿nie twarzy m³odzieñca.Nagle oblicze rozjaœni³o mu siê,jakby za spraw¹ bij¹cego od ogniska œwiat³a.- Ty jesteœ.jesteœ.Dwed! -Wykrzykn¹³ to imiê z triumfaln¹ emfaz¹.­Ale.jak.- Z wolna pokrêci³g³ow¹, w jego oczach ponownie czai³a siê pustka.- Nie! - teraz jego g³os znówby³ zdecydowany.- Jesteœ naszym wychowankiem.Do­³¹czy³eœ do nas ostatniejjesieni.Dwed przesta³ wreszcie mieæ nachmurzon¹ minê - na­dzieja o¿ywi³a mu twarz.- Tak, mój panie.L.- niemal w ostatniej chwili ugryz³ siê w jêzyk.- L.-da³o siê zauwa¿yæ, ¿e próbuje zmieniæ temat.- Odk¹d tu przybyliœmy, panie, niewyjaœ­ni³eœ, co to za „przekleñstwo", którego szukamy.Briksja cieszy³a siê, ¿e Dwed wykaza³ tyle sprytu.Uzna³a, ¿e by³oby dobrzedowiedzieæ siê ile tylko mo¿na, wykorzys­tuj¹c czas, kiedy to Marbon bêdzierobi³ wra¿enie wyrwanego ze stanu apatii.- Przekleñstwo.- Marbon powtórzy³ powoli.- To takie podanie.Jartar znaje lepiej.Opowiedz temu zucho­wi, bracie.- zwróci³ siê do Briksji.Oto i ca³a ich rzekoma przebieg³oœæ na nic.Usi³owa³a przypomnieæ sobie s³owatamtej nieudolnej pieœni, któr¹ s³ysza³a na dziedziñcu wie¿y w Eggarsdale.- Jest taka pieœñ, panie, stara pieœñ.- Pieœñ, tak.Ale wszystko siê sprawdzi³o.Rzeczywiœcie le¿y tutaj An-Yak,pogr¹¿one w wodzie.ZnaleŸliœmy je! Opowiedz nam o Przekleñstwie, Jartar.Tohistoria o moim Domu i o twoim, znasz j¹ najlepiej.Briksja znalaz³a siê w pu³apce.- Panie, to równie¿ twoja opowieœæ.Tak zawsze twier­dzi³eœ.Nagle j¹³ pilnie siê jej przypatrywaæ poprzez p³omienie ogniska.- Jartar - nie odpowiedzia³, lecz sam zada³ pytanie ­dlaczego mówisz do mnie„panie"? Czy¿ nie jesteœmy przybranymi braæmi?Na to Briksja nie umia³a znaleŸæ wyjaœnienia.- Ty nie jesteœ Jartar! - Marbon rzuci³ nadzianym na patyk miêsem.Zanimzd¹¿y³a siê podnieœæ, mê¿czyzna, poruszaj¹c siê ze zwinnoœci¹, prê¿noœci¹ iszybkoœci¹ kota, okr¹¿y³ ju¿ ognisko.Z³apa³ j¹ za ramiona i podniós³brutalnie, zbli¿aj¹c twarz do jej twarzy.- Ktoœ ty? - potrz¹sn¹³ ni¹ mocno, ale tym razem stawi³a mu opór.Zacisnê³ad³onie na nadgarstkach Mar­bona i wytê¿y³a wszystkie swoje si³y, ¿eby wydobyæsiê z jego uœcisku.- Ktoœ ty? - powtórzy³.- Jestem Briksja.- Kopnê³a go w goleñ, po czym sama z trudem chwyta³apowietrze z powodu bólu st³uczo­nej stopy.Nastêpnie wykona³a b³yskawiczny ruchg³ow¹ w bok i zatopi³a zêby w przegubie jego d³oni.Zrobi³a to z tak¹ sam¹dzik¹ pasj¹, jak¹ objawia³a Uta, kiedy ktoœ niedelikatnie siê z ni¹ obszed³.Zawy³ i odepchn¹³ j¹ od siebie, a¿ upad³a w trawê.By³o w niej jednak tylez³oœci i oburzenia, ¿e znalaz³a jeszcze si³y i energicznie przeturla³a siê nabok, po czym niezgrabnie wsta³a.W³Ã³cznia le¿a³a wprawdzie obok ogniska, ale wd³oni Briksja mia³a gotowy nó¿.Tylko ¿e Marbon ju¿ siê za ni¹ nie rzuci³.Sta³ nie­zdecydowany trzymaj¹c wgórze nadgarstek i przygl¹daj¹c siê œladom zêbów, jakie mu zostawi³a na skórze.Potem popatrzy³ na stoj¹cego przy nim Dweda.- Ja [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl