do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, mój drogi, wybacz, ale ja wasz obstalunekprzerobiê.– Ale¿ – protestowa³em – nie przebieraj miarki, po co wypisywaæ za du¿o, ¿ebybibu³anam by³a kul¹ u nogi.– Et, gadanie! – oburzy³ siê X., – nie mo¿ecie jej trzymaæ u siebie, to niechle¿y umnie.U pani Z* mam wspania³y sk³ad, móg³bym tam ca³y londyñski sk³ad wpakowaæ.Zobaczysz! Jak sobie chcesz, a do waszego obstalunku coœ niecoœ dopiszê.Ale mytu gadu,gadu, a ju¿ iœæ trzeba, ju¿ pó³ do dziesi¹tej.O tej porze pan Z* spaæ siêk³adzie.Spieszmy!Czcionki le¿a³y na ³Ã³¿ku w kolumnach, zawiniêtych w gruby papier.By³o tego nawagêdo trzech pudów.Wsuwaliœmy kolumny do kieszeni spodni, kurtki i paltotu.Ciê¿arczcionek odrazu œci¹gn¹³ ubranie ku ziemi, poczu³em pewn¹ niezrêcznoœæ i brakswobodyswych cz³onków przy takim opakowaniu siebie.– Czy daleko iœæ mamy? – zapyta³em.– A co? mo¿e ci za ciê¿ko, daj mi jedn¹ kolumnê.Ja do tego rodzaju spacerówjestemju¿ przyzwyczajony.Bêdziemy szli jakie pó³ wiorsty.Nie zgodzi³em siê jednak na dodatkowe obci¹¿anie przyjaciela, który tym czasem,œwiec¹c sobie lamp¹, ogl¹da³ uwa¿nie ³Ã³¿ko i pod³ogê ko³o sto³u.– Zgubi³eœ co? – pyta³em.– Trudno ci bêdzie nachylaæ siê, znajdziesz potem, popowrocie.– Nic nie zgubi³em, – odpar³, – ale na wszelki wypadek ogl¹dam, czy co siê zpude³eknie wysypa³o.O! widzisz, trzeba zabraæ deseczki od pude³ek.U mnie one zwróc¹uwagêstró¿a, zaniosê je pani Z*, spali je w kuchni.Rzuci³ raz jeszcze badawcze spojrzenie na pokój i zgasi³ lampê.– IdŸmy! – rzek³.– Trzymaj siê mnie; na dworze ciemno, a bêdziemy szli w¹sk¹œcie¿k¹ i k³adk¹ nad strumykiem.W istocie by³o ciemno, lecz mój przewodnik zna³ widocznie doskonale drogê.Szed³krokiem pewnym, od czasu do czasu ostrzegaj¹c mnie, bym nie zawadzi³ o co.Gdyœmywyszli z pomiêdzy zabudowañ fabrycznych i zdala zamigota³y œwiate³kamiasteczka, mójprzyjaciel zwróci³ siê do mnie:– S³uchaj, tu zapal papierosa i rozmawiajmy g³oœno, jak ludzie, co nie maj¹powoduukrywaæ siê.Ten kawa³ek drogi do miasteczka niezupe³nie bezpieczny.Zieloni tusiê w³Ã³cz¹czêsto.Mnie raz zatrzymali przy k³adce, widocznie oczekiwali kontrabandy owejnocy.No, ale mnie znaj¹ tu, wiêc ¿o³nierz, poznawszy mnie, puœci³, a mia³em przysobie prawiepud bibu³y.Wed³ug wskazówek towarzysza szliœmy, gawêdz¹c g³oœno, nawet ha³aœliwie.Rozmawialiœmy,naturalnie, o rzeczach postronnych.Droga by³a uci¹¿liwa, czcionki obci¹ga³yodzienie, szelki wpija³y siê w cia³o, pakunki w kieszeniach od palta bi³y pobiodrach, nanierównej œcie¿ce, pomimo ostrze¿eñ przewodnika, raz po raz wpada³em na pieñlub kamieñ.Odetchn¹³em wiêc l¿ej, gdy, zlany potem, wszed³em za moim przewodnikiem ww¹ska uliczkê miasteczka, – byliœmy prawie u celu.– U pani Z* œwieci siê – mówi³ X., wskazuj¹c na okno na pierwszym piêtrze, zktóregop³yn¹³ ³agodny blask na uliczkê.Chwa³a Bogu, pan Z* ju¿ siê po³o¿y³.Bylibyœmyzmuszeniw przeciwnym razie chodziæ tu i czekaæ.Raz, tak ob³adowany, czeka³em pó³godziny,myœla³em, ¿e miê diabli wezm¹.– Czemu nie wchodzisz przy nim, przecie¿ go znasz?– A bibu³a, która ci zewsz¹d sterczy, a s³u¿¹ca, która, nim siê pan nie po³o¿y,nie usuniesiê z mieszkania! No, teraz cicho, mo¿liwie cicho! – szepn¹³ mi, wchodz¹c naschody.- Nie stukaj butami!To drapanie siê na schody, st¹panie na palcach nóg z ciê¿arem w kieszeniach ize strachemw duszy, ¿e siê sk¹dœ wy³oni ktoœ z mieszkañców domu, – by³o chybanajprzykrzejszymprzejœciem, jakie mia³em w ¿yciu.Drewniane schody w dodatku skrzypia³y odczasudo czasu.Cz³owiek by chcia³, by w tym czasie grzmia³o na dworze, wy³azawierucha izag³usza³a te nieznoœne skrzypniêcia.– Za kogoby nas wziêto, – myœla³em, – gdyby tak nas kto zoczy³ wkradaj¹cychsiê, jakz³odzieje, do cudzego domu? I ten cz³owiek przebywa tê drogê kilka razy natydzieñ!.Nareszcie jesteœmy na galeryjce, wiod¹cej do mieszkañ urzêdniczych [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl