do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie widzia³ nicprócz dymi¹cych p³omieni pochodni, lecz kiedy Dru¿yna stanê³a na chwilê, mia³wra¿enie, ¿e otacza go ze wszystkich stron szmer nieustannego szeptu, œciszonygwar s³Ã³w w jêzyku, którego nigdy jeszcze nie s³ysza³ w ¿yciu.Nikt ich nie napastowa³, ¿adne przeszkody nie hamowa³y marszu, a mimo tostrach rosn¹cy z ka¿d¹ chwil¹ ogarnia³ krasnoluda; przede wszystkim wiedzia³,¿e nie ma z tej drogi powrotu, bo czu³ za swymi plecami t³um niewidzialnejarmii pr¹cej w ciemnoœciach naprzód trop w trop za Dru¿yn¹.Tak szli czas jakiœ, a¿ wreszcie Gimli ujrza³ widok, którego nigdy póŸniej niemóg³ wspomnieæ bez zgrozy.Œcie¿ka, o ile siê orientowa³, by³a od pocz¹tku doœæszeroka, lecz w pewnej chwili œciany z obu stron jakby siê rozst¹pi³y i Dru¿ynawydosta³a siê niespodzianie na rozleg³¹ pust¹ przestrzeñ.Strach niemalobezw³adni³ krasnoluda.Daleko po lewej rêce coœ zalœni³o w ciemnoœciach wœwietle ³uczywa, z którym zbli¿a³ siê tam w³aœnie Aragorn.Najwidoczniej chcia³zbadaæ ów lœni¹cy przedmiot.- ¯e te¿ on siê nie boi – mrukn¹³ krasnolud.– W ka¿dej innej pieczarze Gimli,syn Gloina, pierwszy pobieg³by za przeb³yskiem z³ota.Ale nie tutaj! Niechbyzosta³o tu w spokoju!Mimo wszystko podsun¹³ siê bli¿ej i zobaczy³, ¿e Aragorn klêczy, Elladan zaœprzyœwieca mu dwiema pochodniami.Przed nimi widnia³ szkielet ogromnegomê¿czyzny, w kolczudze, obok niego zaœ broñ, nie zniszczona, bo w jaskini by³oniezwykle sucho, a zmar³y mia³ zbrojê i orê¿ poz³acan¹, pas z³oty wysadzanygranatami i bogato zdobiony z³otem he³m wciœniêty na trupi¹ czaszkê; le¿a³twarz¹ do ziemi.Upad³ pod odsuniêt¹ w g³¹b œcian¹.Wpatruj¹c siê Gimlidostrzeg³ w tej œcianie zamkniête kamienne drzwi; palce trupa czepia³y siêzarysowanej w ich szczeliny, a wyszczerbiony miecz, porzucony u jego boku,œwiadczy³, ¿e rycerz w œmiertelnej rozpaczy próbowa³ wyr¹baæ sobie przejœcie wskale.Aragorn nie dotkn¹³ szkieletu, ale d³ugo przygl¹da³ mu siê w milczeniu, potemzaœ wsta³ i westchn¹³ g³êboko.- Temu nieborakowi kwiaty simbeline nie zakwitn¹ do koñca œwiata! – szepn¹³.–Dziewiêæ Kurhanów i siedem mogi³ zieleni siê o tej porze pod s³oñcem, on jednakprzele¿a³ d³ugie lata pod drzwiami, których nie zdo³a³ otworzyæ.Dok¹dprowadz¹? Dlaczego chcia³ przez nie przejœæ? Nikt nigdy siê nie dowie.- To nie moja sprawa! – krzykn¹³, odwracaj¹c siê ku rozszeptanym ciemnoœciompodziemi.-–Zachowajcie swoje skarby i swoje tajemnice zrodzone w CzarnychLatach! Ja nie ¿¹dam niczego prócz poœpiechu.Dajcie nam przejœæ iprzybywajcie, wzywam was pod G³az na Erech.Nikt mu nie odpowiedzia³, chyba ¿e odpowiedzi¹ by³a g³ucha cisza, bardziejjeszcze przera¿aj¹ca ni¿ poprzednie szepty; potem mroŸny podmuch wion¹³podziemiem, p³omienie ³uczywa zachybota³y siê, zgas³y i nie da³y siê ju¿ nanowo zapaliæ.Z tego, co siê dzia³o przez nastêpn¹ godzinê, Gimli niewielezapamiêta³.Dru¿yna par³a naprzód, on jednak wci¹¿ bieg³ ostatni, gnany lêkiemprzed czaj¹c¹ siê groz¹, wci¹¿ pod wra¿eniem, ¿e niewidzialny t³um nastêpuje muniemal na piêty; s³ysza³ za swymi plecami szelest, jakby widmowe krokiniezliczonych stóp.Potyka³ siê, osuwa³ na czworaki jak zwierzê, myœl¹c wtrwodze, ¿e nie zniesie d³u¿ej tej mêczarni, ¿e jeœli nie nast¹pi wkrótce jejkoniec, oszala³y ze strachu zawróci i ucieknie prosto w ramiona œcigaj¹cej gozmory.Nagle us³ysza³ szmer wody, twardy i czysty dŸwiêk jak odg³os kamieniaspadaj¹cego w senn¹ czarn¹ studniê.Rozwidni³o siê i Dru¿yna niespodzianieprzekroczy³a drug¹ bramê, sklepion¹ wysokim i szerokim ³ukiem; obok nich p³yn¹³potok, a pod nimi rysowa³a siê œcie¿ka stromo opadaj¹ca pomiêdzy œcianamiurwiska spiêtrzonego ostrymi jak no¿e szczytami a¿ pod niebo.W¹wóz by³ takg³êboki i w¹ski, ¿e niebo zdawa³o siê ciemne i b³yszcza³y na nim maleñkiegwiazdy.A przecie¿ – jak siê póŸniej Gimli dowiedzia³ – brakowa³o jeszczedwóch godzin do zachodu s³oñca i do wieczora tego dnia, w którym wyruszyli zDunharrow; w tym jednak momencie uwierzy³by, gdyby mu powiedziano, ¿e tozmierzch dnia w wiele lat póŸniej lub nad innym œwiatem.JeŸdŸcy znów dosiedli koni, Gimli wraz z Legolasem wspólnego wierzchowca.Jechali dwójkami, a tymczasem wieczór zapad³ i otoczy³ ich ciemnoszafirowymzmrokiem.Strach œciga³ ich wci¹¿.Kiedy Legolas odwróci³ siê mówi¹c coœ dokrasnoluda i spojrza³ wstecz, Gimli dostrzeg³ dziwny blask w jasnych oczachelfa.Za nimi cwa³owa³ Elladan, ostatni z Dru¿yny, lecz nie ostatni z wêdrowcówspiesz¹cych t¹ drog¹ ku nizinom.- Umarli ci¹gn¹ za nami – rzek³ Legolas.– Widzê sylwetki ludzi i koni, widzêsztandary bia³e jak strzêpy ob³oków, w³Ã³cznie jak nagi zimowy las we mgle.Umarli ci¹gn¹ za nami.- Tak jest – potwierdzi³ Elladan.– Us³uchali wezwania [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl