do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Michael wyskoczył za Robertem.Pomogli mamie.– Uważajcie na siostrę – powiedział ojciec, ale nikt nie wiedział, co ma na myśli.Dopiero później się to wyjaśniło.Szybko weszli do dużego miasta z różowego kamienia, szepcząc między sobą, bowiem martwe miasta mają w sobie coś takiego, że zmuszają człowieka do szeptu.Patrzyli na zachód słońca.– Za jakieś pięć dni – oświadczył ojciec spokojnie – wrócę na to miejsce, gdzie wylądowała nasza rakieta, zabiorę zapasy ukryte w ruinach i przewiozę je tutaj.Potem poszukam Berta Edwardsa z żoną i córkami.– Córkami? – zapytał Tymoteusz.– Ile ich jest?– Cztery.– Już widzę, że będą z tym później kłopoty.– Matka powoli pokiwała głową.– Dziewczyny.– Michael przypominał starożytną marsjańską rzeźbę.– Dziewczyny.– Czy one również przybywają rakietami?, – Tak.Jeśli im się, uda.Rakiety rodzinne są skonstruowane do podróży na Księżyc, a nie na Marsa.Mieliśmy szczęście, że nam się udało.– Skąd wziąłeś tę rakietę? – szepnął Tymoteusz, gdy bracia biegli przodem.– Oszczędzałem.Ukrywałem ją przez dwadzieścia lat.Schowałem ten statek, mając nadzieję, że nie będę musiał go użyć.Może powinienem oddać go rządowi na wojnę, ale myślałem o Marsie.– I o wycieczce!– Tak jest.Ale to między nami.Kiedy zobaczyłem, że wszystko na Ziemi się kończy, w ostatniej chwili załadowałem nas na rakietę.Bert Edwards miał również ukryty statek kosmiczny, lecz zdecydowaliśmy, że będzie bezpieczniej wystartować oddzielnie, na wypadek gdyby ktoś chciał nas zestrzelić.– Dlaczego wysadziłeś rakietę, tatusiu?– Żebyśmy nigdy nie mogli wrócić.A poza tym na wypadek, gdyby kiedykolwiek źli ludzie dostali się na Marsa.Nie powinni wiedzieć, że tu jesteśmy.– To dlaczego stale patrzysz w niebo?– Tak.To głupie.Nie będą nas gonić.Nie maja na czym.Po prostu jestem ostrożny.Michael wrócił biegiem.– To naprawdę jest nasze miasto, tatusiu?– Ta cała planeta należy do nas, dzieci.Cała planeta.I tak stali, usiłując zrozumieć, co to znaczy być właścicielem świata, i jak wielki ten świat właściwie jest.Noc zapadła szybko w rozrzedzonej atmosferze, a ojciec zostawił ich na placu przy pulsującej fontannie, poszedł do łodzi i wrócił z wielkim stosem papieru w swych potężnych dłoniach.Położył papiery na szczątkach starego dziedzińca i podpalił.Stanęli wokół ogniska, by się ogrzać, i śmieli się, a Tymoteusz widział małe literki, które podskakiwały jak wystraszone zwierzątka, gdy płomienie je pożerały.Papiery marszczyły się jak skóra staruszka, a pożar pochłaniał niezliczone słowa: „Akcje rządowe”, „Przegląd Przemysłowy 1999”, „Przesądy religijne – szkic”, „Nauka logistyki”, „Problemy jedności panamerykańskiej”, „Sprawozdanie giełdowe z 3 lipca 1998”, „Przegląd Wojskowy”.Ojciec przyniósł te papiery właśnie do spalenia.Siedział i z zadowoleniem wrzucał je do ognia, sztuka po sztuce, tłumacząc dzieciom, co które pismo oznacza.– Nastał czas, że muszę wam wyjaśnić parę spraw.Chyba to nie było w porządku, że tyle przed wami ukrywałem.Nie wiem, czy zrozumiecie, lecz muszę to powiedzieć, nawet jeśli tylko część z tego do was dotrze.Wrzucił kolejny arkusz w płomienie.– Palę styl życia, ten sam, który został właśnie spalony na powierzchni Ziemi.Wybaczcie mi, jeśli mówię jak polityk.Mimo wszystko jestem byłym gubernatorem stanu, byłem na tym stanowisku uczciwy i za to mnie nienawidzono.Życie na Ziemi nigdy nie kształtowało się tak, by mogło powstać coś naprawdę dobrego.Nauka rozwijała się zbyt szybko, wyprzedzając nas, a ludzie zagubili się w dżungli mechanizacji niby dzieci, robiąc piękne zabawki, świecidełka, helikoptery, rakiety, wysuwając niewłaściwie cele, stawiając na pierwszym miejscu maszyny, zamiast tego, jak się tymi maszynami posługiwać.Wojny robiły się coraz groźniejsze i wreszcie zabiły Ziemię.Świadczy o tym milczące radio.Od tego właśnie uciekliśmy.Mamy szczęście.Tam nie ma już rakiet.Czas, byście wiedzieli, że nie jesteśmy na wycieczce.Nie powiedziałem wam tego.Ziemia przestała istnieć.Podróże międzyplanetarne skończyły się na całe stulecia, może na zawsze.Dotychczasowy styl życia okazał się zły i sam doprowadził do własnej zguby.Jesteście młodzi.Będę wam to powtarzał, aż wreszcie utrwali się to w waszej pamięci.Zrobił przerwę, by wrzucić dalsze papiery do ognia.– Teraz pozostaliśmy sami.My i garstka innych, którzy wylądują za kilka dni.Wystarczy, by zacząć na nowo.Wystarczy, by odwrócić się od tego wszystkiego, co było na Ziemi, i wytyczyć nową linię.Ogień rozjarzył się, jakby chciał dodać wagi jego słowom.A potem wszystkie papiery spłonęły, z wyjątkiem jednego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl