do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ładowni znajdują się substancje organiczne, są to produkty żywnościowe, które zapakowali moi nowi państwo.Dziesięć pęt wędzonej kiełbasy, dwadzieścia trzy bułki paryskie i krążki sera różnej wielkości.cztery.– Trzy krążki sera – sprostowała Alicja.– Dość już – przerwał Paszka.– W ten sposób nigdy nie wystartujemy.Arkasza, lecisz z nami, nie rozmyśliłeś się?– Nie – odparł Arkasza.– Wszyscy członkowie załogi na swoje miejsca! Włączam start!Przelecieli cały pas okołoziemskich laboratoriów i miasteczek na orbicie, potem minęli olbrzymi centralny kosmodrom w połowie drogi do Księżyca, gdzie cumowały transportowe kolosy z całej Galaktyki, wreszcie po stronie prawej burty mignął Księżyc.Widoczne tam były liczne światełka miast, fabryk i kopalni.Gaj-do stopniowo nabierał szybkości.Starał się oszczędzić swoim pasażerom gwałtownych wstrząsów.Wreszcie wyszli poza orbitę Księżyca.Mars pozostał gdzieś z boku.Przed nimi płynął majestatyczny pasiasty Saturn.– Wkrótce będziemy mijać to miejsce, gdzie mnie postrzelono – oznajmił Gaj-do.– Dziwne – powiedziała Alicja.– Ruch tutaj taki, jak na ulicy.– Może coś przekąsimy? – zaproponował Paszka.– Dawno nie miałem nic w ustach.– Przecież umówiliśmy się, że zjemy solidne śniadanie w domu! – oburzyła się Alicja.– Dlaczego tui tobie nigdy nie można polegać? Musimy oszczędzać żywność.Jest nas teraz troje, a nie dwoje.Przy twoim apetycie umrzemy z głodu, zanim jeszcze dolecimy do Pieć-Cztery.– Nie brałem pod uwagę Arkaszy – rzekł Paszka.– Dla mnie by wystarczyło.Alicja zobaczyła, że Arkasza zbladł.Miał swój honor i rozumiał, że zawinił – nie pomyślał o prowiancie.– Ja mogę w ogóle nie jeść – oświadczył.– Gratuluję – drwiąco odparł Paszka.– Milcz, mądralo! – oburzyła się Alicja.– Będę się dzielić swoją porcją z Arkasza, możesz się nie obawiać o siebie.Teraz z kolei obruszył się Paszka.– Aha, więc ze mnie taki zimny egoista, który zostawia przyjaciół na pastwę losu, a wy niby jesteście ci dobrzy? Teraz żałuję, że właśnie was wybrałem na swoją załogę.Tyle na świecie porządnych ludzi, a ja musiałem trafić akurat na takich niewdzięczników.– Dziwne – zauważył Gaj-do – w rozumowaniu mojego braciszka brak jakiejkolwiek logiki.O ile się zorientowałem, przyjaciele dobrowolnie postanowili nie uszczuplać jego racji żywnościowych, a on się na nich obraża.– Dużo się znasz na stosunkach miedzy ludźmi! – zezłościł się Paszka.– Tak, to chyba rzeczywiście moja słaba strona – z żalem przyznał Gaj-do.– Ciągle popełniam omyłki.Kiedy jestem pewien, że ludzie powinni postąpić tak, a nie inaczej, okazuje się, że oni reagują właśnie całkiem odwrotnie.– Wybacz, Gaj-do – powiedziała surowo Alicja.– Zachowujemy się jak głupie dzieciaki, których nie powinno się puszczać w kosmos.Proponuję zapomnieć o kłótniach i przede wszystkim ustalić, ile mamy żywności.Zejdę do ładowni i wszystko spiszę.– Mam przy sobie dwie paczki gumy do żucia – rzekł skruszonym głosem Arkasza.– Będziesz nią częstował tubylców – nie wytrzymał Paszka, bo jak zwykle musiał mieć ostatnie słowo.Alicja odpięła pasy, wstała i otworzyła luk.Gaj-do włączył w ładowni ostre światło.Trudno się dziwić Arkaszy, pomyślała Alicja, kiedy było tu ciemno, mógł się przestraszyć.Teraz niewielka ładownia, gdzie znajdowały się narzędzia, części zapasowe, produkty żywnościowe i wyposażenie całej wyprawy: latarki, sznurki, drabinki, świdry i urządzenia wiertnicze, które przywlókł na statek Paszka, sprawiała wrażenie zagospodarowanej pracowni.Pod ścianą stała duża lodówka.Obok na półkach – kontenery.Alicja zwróciła się do Gaj-do:– Będę ci dyktować, a ty zapisuj, dobrze?– Po co zapisywać? – zdziwił się statek.– Przecież wszystko zapamiętam.– Później będę musiała podzielić żywność na ilość dni i konsumentów – wyjaśniła Alicja.Otworzyła lodówkę i zaczęła głośno wymieniać wszystkie produkty, jakie w niej były.Potem przeszła do zapasów znajdujących się na półkach.Na najniższej półce, przy której niedawno ukrywał się Arkasza, leżała sucha kiełbasa i krążki sera.– Pisz dalej – dyktowała Alicja.– Kiełbasa.Dziesięć kawałków.– Jaka waga? – spytał Gaj-do.– Mniej więcej po pół kilo.– Zapisałem.– Trzy krążki sera.– Nie – poprawił ją Gaj-do.– Cztery.– Ale tutaj są trzy.Możesz sprawdzić.– Nie, na pewno są cztery – upierał się statek.– Jeden potoczył się pewnie gdzieś w kąt, poszukaj.Alicja wsunęła dalej rękę i chociaż nigdy niczego się nie bała, teraz nagle krzyknęła, ponieważ krążek sera był miękki, ciepły i pokryty śluzem.Ser drgnął pod dotknięciem Alicji, przeturlał się po półce, spadł na podłogę i pomknął w kierunku sterty narzędzi, aby tam się ukryć.Wtedy Alicja zorientowała się, że był to ten sam wszechobecny krążek-walec z Sahary.– Ładne rzeczy! – zawołała Alicja.– Jakim cudem nie zauważyliśmy go wcześniej?W otworze luku pojawiły się głowy Arkaszy i Paszki – obaj usłyszeli krzyk Alicji.– Co się stało? – spytał Paszka.– Ten ser – zaczęła Alicja, biorąc do ręki młotek, żeby w razie czego obronić się, gdyby krążek skoczył na nią – to nie jest żaden ser, tylko jakieś ohydne stworzenie.– Tak – potwierdził Gaj-do.– Teraz poznaję.Widziałem to świństwo na Saharze.Moja wina, że nie zauważyłem, jak dostało się ono na pokład.Ponoszę za to odpowiedzialność.– Co mi po twojej odpowiedzialności – rzekła Alicja.– Musimy go złapać i zamknąć w jakimś pojemniku.Zbliżyła, się do krążka.Z góry zeskoczył Paszka taszcząc ze sobą duży garnek.W momencie, kiedy Paszka dotknął krążka brzegiem garnka, krążek uskoczył w bok i zniknął.– Gdzie on jest? – Alicja rozejrzała się.W ładowni nie było gdzie się ukryć, a mimo to zniknął.– Jest nad wami – poinformował Gaj-do.– I powoli przesuwa się w stronę luku, żeby wydostać się z ładowni.Alicja podniosła głowę i zobaczyła go.Tylko że teraz nie był to już krążek.Rozpłaszczył się na ścianie przybierając formę cienkiego szarego placka.– Zaraz się z nim rozprawię – surowo rzekł Paszka.Chwycił szczotkę na kiju i groźnie ją podniósł.– Nie, nie! – rozległ się cienki przejmujący głos.– Ja chcę żyć.Jestem niewinny!– Ach, więc to istota rozumna? – zdziwiła się Alicja.– Tym gorzej.Nic, tylko szpieg – zawyrokował Paszka.– Niech włazi do garnka.– Nie jestem szpiegiem! – błagalnie odezwał się krążek.– Jestem ofiarą ślepego losu.Czy mogę opaść na podłogę? Obiecuję, że nie ucieknę.Przecież nie mam dokąd.– Niech spada – zgodziła się Alicja.– Tylko bez żadnych sztuczek – uprzedził Paszka.Dziwne stworzenie klapnęło na podłogę, zwinęło się w kłębek i zamarło pośrodku ładowni.– Przyznaj się – powiedział Paszka – szpiegowałeś nas?– Po co miałbym szpiegować – rzekł krążek.– Posłuchajcie, to prosta i smutna historia, na pewno mnie zrozumiecie.Jesteście przecież dobrymi ludźmi.Walec potoczył się nieco dalej od szczotki, którą Paszka w niego mierzył.– Pochodzę z planety, którą wy nazywacie Pięć-Cztery – zaczął walec brzęczącym jak komar głosikiem.– Mam żonę i ośmioro małych dzieci, które nigdy mnie już nie ujrzą, jeśli wasz straszny kapitan zabije mnie tym włochatym kijem.– Nie jestem taki straszny – rzeki Paszka i odstawił szczotkę na bok.– Żyłem sobie spokojnie, jak wszyscy, aż pewnego razu na mojej planecie wylądował wielki statek.Była to wyprawa naukowa.Badacze obejrzeli całą planetę i pobrali próbki.I właśnie mnie wzięli jako próbkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl