do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Patrz, jak je za³atwiê!B³êkitne widmowe statki p³ynê³y za nimi, zbli¿aj¹c siê z ka¿d¹ chwil¹.Zpocz¹tku ich nie dostrzeg³.S³ysza³ jedynie œwist i wysoki rozdzieraj¹cy zgrzytstali na piasku - kile piaskowych statków, tn¹ce dno morza.Czerwone iniebieskie proporce powiewa³y na wietrze.Na pok³adach jasnych, b³êkitnychokrêtów snu³y siê ciemnoniebieskie cienie ludzi w maskach, ludzi o srebrzystychtwarzach, oczach z b³êkitnych gwiazd, rzeŸbionych z³otych uszach, policzkach zesrebrnej folii i wysadzanych rubinami wargach; nieznajomych o splecionychramionach; œcigaj¹cych go Marsjan.Jeden, drugi, trzeci.Sam liczy³ kolejne statki.Marsjanie zbli¿ali siê corazbardziej.- Elmo! Nie zdo³am powstrzymaæ ich wszystkich!Elma nie odpowiada³a.Le¿a³a dalej bez ruchu.Sam wystrzeli³ osiem razy.Jedenze statków piaskowych rozpad³ siê na kawa³ki - szmaragdowy kad³ub, ¿agiel,okucia z br¹zu, bia³y jak ksiê¿yc ster, wszystkie tkwi¹ce wewn¹trz widma.Ludzie w maskach zapadli siê w piasek i zniknêli wœród dymu i pomarañczowychp³omieni.Jednak¿e pozosta³e okrêty zbli¿a³y siê coraz bardziej.- Sam nie dam rady, Elmo! - krzykn¹³.- Zabij¹ mnie!Zarzuci³ kotwicê.To nie mia³o sensu.¯agiel za³opota³ i opad³ z westchnieniem.Statek zamar³.Wiatr ucich³.Wszelki ruch usta³.Mars trwa³ wokó³ w milczeniu,podczas gdy majestatyczne ¿aglowce jego mieszkañców okr¹¿a³y z wahaniem statekParkhilla.- Ziemianinie! - zawo³a³ czyjœ g³os z wysoka.Srebrzysta maska poruszy³a siê.Wysadzane rubinami wargi zamigota³y w rytm s³Ã³w.-Ja nic nie zrobi³em! - Sam powiód³ wzrokiem po otaczaj¹cej go setce twarzy.NaMarsie nie zosta³o zbyt wielu Marsjan - mo¿e stu, mo¿e stu piêædziesiêciu,wiêkszoœæ zaœ z nich by³a teraz tutaj, na martwym morzu, we wskrzeszonychstatkach, niedaleko wymar³ych rzeŸbionych miast, z których jedno rozsypa³o siêw³aœnie niczym delikatna waza, uderzona kamieniem.Srebrzyste maskib³yszcza³y.- To by³a pomy³ka! - mówi³ b³agalnie, wychylaj¹c siê za burtê.Jego ¿ona le¿a³ajak martwa, skulona w najg³êbszej ³adowni.-Przyby³em na Marsa prowadziæuczciwy interes.Zabra³em z rozbitej rakiety niezbêdne materia³y i zbudowa³emnajpiêkniejszy bar z hot dogami, jaki mo¿na sobie wyobraziæ, na samymskrzy¿owaniu dróg - zreszt¹ wiecie, gdzie to jest.Musicie przyznaæ, ¿eodwali³em kawa³ dobrej roboty.- Rozeœmia³ siê, wodz¹c naoko³o wzrokiem.- Apotem zjawi³ siê ten Marsjanin.Wiem, ¿e by³ waszym przyjacielem.Zapewniamwas, ze jego œmieræ to przypadek.Pragn¹³em jedynie prowadziæ bar z hot dogami,jedyny na Marsie, pierwszy, najwa¿niejszy.Rozumiecie? Zamierza³em podawaæ tunajlepsze hot dogi z chili, cebul¹ i sokiem pomarañczowym.Srebrne maski trwa³y w bezruchu, p³on¹c w promieniach ksiê¿yców.Lœni¹ce ¿Ã³³teoczy spogl¹da³y na Sama, który poczu³, ¿e ¿o³¹dek œciska mu siê gwa³townie izaczyna ci¹¿yæ jak kamieñ.Cisn¹³ rewolwer na piasek.- Poddajê siê.- Podnieœ sw¹ broñ - powiedzieli Marsjanie chórem.- Co takiego?- Twoj¹ broñ.- Pokryta klejnotami d³oñ machnê³a na niego z dziobu b³êkitnegostatku.- Zabierz j¹.Schowaj.Z niedowierzaniem podniós³ rewolwer.- A teraz - poleci³ g³os - zawróæ statek i wracaj z powrotem do swego baru.- Od razu?- Od razu - odpar³ g³os.- Nie zrobimy ci krzywdy.Uciek³eœ, zanim zd¹¿yliœmyci wyjaœniæ.Dalej.* * *Wielkie statki zawróci³y lekko jak osty w promieniach ksiê¿yca.Unosz¹ce jeskrzyd³a ¿agli zatrzepota³y niczym klaszcz¹ce d³onie.Maski iskrzy³y siê,obraca³y, p³onê³y w mroku.- Elmo! - Sam obróci³ siê gwa³townie i wpad³ do ³adowni.-Wracamy! -Podekscytowany, niemal be³kota³ z ulg¹.- Nie zrobi¹ mi krzywdy, nie zabij¹mnie, Elmo.Wstañ, kochanie, wstañ!- Co? Co takiego? - Elma zamruga³a i podczas gdy statek ponownie ¿eglowa³ zwiatrem, powoli, niczym we œnie, dŸwignê³a siê na siedzenie i opad³a tam ciê¿kojak worek kamieni, nie odzywaj¹c siê wiêcej.Piasek ze zgrzytem umyka³ w ty³.Po pó³ godzinie znaleŸli siê z powrotem narozstajach.Okrêty stanê³y na kotwicach, wszyscy wysiedli.Przywódca Marsjan stan¹³ przed Samem i Elm¹.Jego twarz skrywa³a maska wykuta zb³yszcz¹cego br¹zu, oczy by³y jedynie pustymi szczelinami nieskoñczonej czernii b³êkitu.Ze szpary w miejscu ust wiatr porywa³ kolejne s³owa.- Przygotujcie swój bar - powiedzia³ g³os.D³oñ w diamentowej rêkawicy uczyni³adrobny gest.- Szykujcie przysmaki, potrawy, obce wina, bowiem dziœ mamy wielk¹noc.- To znaczy - spyta³ Sam - ¿e pozwolicie mi tu zostaæ?-Tak.- Nie jesteœcie na mnie Ÿli?Maska patrzy³a na niego - sztywna, rzeŸbiona, ch³odna, œlepa.- Przygotuj swój kram z jad³em - poleci³ ³agodnie g³os.-I weŸ to.- Co to jest?Sam mru¿¹c oczy spojrza³ na podany mu zwój srebrzystej folii, na którymtañczy³y hieroglificzne figurki wê¿y.- To akt nadania ziemi, ca³ego terenu od srebrnych gór do b³êkitnych wzgórz, odmartwego s³onego morza do odleg³ych szmaragdowych dolin i kryszta³owych jarów -odpar³ przywódca.- D-dla mnie? - zaj¹kn¹³ siê Sam z niedowierzaniem.- Dla ciebie.- Sto tysiêcy mil ziemi?- Dla ciebie.- S³ysza³aœ, Elmo?Elma siedzia³a na piasku, oparta o aluminiow¹ œcianê baru.Oczy mia³azamkniête.- Ale czemu, czemu mi to dajecie? - spyta³ Sam, próbuj¹c zajrzeæ w metaloweszczeliny oczu.- To jeszcze nie wszystko.Proszê.- Znik¹d pojawi³o siê szeœæ kolejnychzwojów.Wymieniono nazwy, opisano tereny.- Ale¿ to po³owa Marsa! Jestem w³aœcicielem po³owy Marsa! - Zwoje zagrzechota³yw d³oniach Sama [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl