do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie - przyznał Janusz.- Ale pamiętajcie, że ja mam powody.Uprawiamy tę samą profesję i znam go, ho-ho, kopę lat.- Ale ja nie skończyłem.- przebił się Artur.- Więc jak mówię, wszystkie plotki to był standard.Tak się mówi o wszystkich.Ale jedna rzecz mnie zastanowiła.Ktoś mi opowiadał, że nie namalował sam tych wszystkich swoich sławnych obrazów, tylko zwyczajnie je ukradł.- Ale komu? Chyba jakiemuś nieboszczykowi.To nieprawdopodobne - wzruszyłem ramionami.Janusz zamyślił się: - Przyznaję, że to mało prawdopodobne, ale wiecie co.Kiedy jeszcze studiowałem, on mi strasznie zalazł za skórę.Nie mogłem się pogodzić z tym, że taki dobry malarz jest takim wstrętnym facetem.A był taki - wierzcie mi.Więc zainteresowałem się bardzo dokładnie jego dorobkiem.I odkryłem ciekawą rzecz.Otóż on był dość kiepskim, ta kim wiecznym studentem.Pętał się po szkole z dziesięć lat.I nigdy nic nie wystawiał, nawet najmniejszego płócienka.Aż nagle - już po trzydziestce wystrzelił ogromną wystawę wspaniałych płócien.Jakby je magazynował przez lata w piwnicy, żeby sobie zrobić wielkie entree.- Może tak było naprawdę? - spytałem.- Może - zgodził się Janusz - ale to dziwne.- No i macie rozwiązanie zagadki - wzruszył ramionami Artur.- Długoletnie doświadczenie reportera uczy mnie, że w każdej plotce jest ziarenko prawdy.W tej prawdą jest tylko to, że facet jest naprawdę znienawidzony.A jeśli jest znienawidzony - to znaczy, że jest wredny.Dwa razy dwa jest cztery.I tyle.A tą legendą specjalnie się nie przejmuj - Artur zwrócił się do mnie - ja to chciałem ci podsunąć jako przynętę, żeby cię kupić.Zresztą, co nas obchodzą sprawy sprzed dwudziestu lat, skoro jakieś cyrki z Meleszyń-skim dzieją się teraz.- Może i racja - westchnąłem - ale jednak szkoda, że jest tak późno.Wiem już tyle o Mele-szyńskim, że chętnie bym sobie z nim porozmawiał.Inaczej niż dotąd.Tylko pewnie spotkałbym tam Osterską.A na to nie mam ochoty.- Jeszcze lepiej byłoby się spotkać z Bubą.To może być konkretny trop.Ale gdzie go szukać.- Ja wiem! Jadę tam - zerwałem się z miejsca.- Dokąd, u Boga Ojca? - zaoponował Artur.- Do Spatifu.Jest trochę po pierwszej, więc chyba jeszcze się nie skończył bankiet popremie-rowy.A Buba tam jest.- Pomysł dobry - zgodził się Artur - ale ty nie powinieneś się tak pokazywać.Jeśli milicja nie szuka cię dzisiaj, to zacznie szukać jutro.Lepiej nie zostawiać zbyt wielu śladów.- Wiecie co? - włączył się Janusz.- Ja pojadę.Andrzeja mogliby w ogóle nie wpuścić, a ja jestem tam zadomowiony.Weźmiemy samochód, ja będę prowadził.Możesz jechać ze mną - poczekasz w wozie.A ty, Artur, spływaj do dzieciaków.- To możi ja pojade na opel? - zaproponował Mustafa z tak rozbrajającym zapałem, że przystaliśmy na jego propozycję.A Artur, umówiwszy się z nami na dziewiątą rano, pojechał w objęcia ślubnej Doroty.XIIOpel, prowadzony przez Kuwejtczyka przejeżdżał odległość z Zaspy do Gdańska w ciągu pięciu minut.W ciągu następnych pięciu - od wejścia do Spatifu - Janusz był już z powrotem.- Nic z tego - rozłożył ręce - już po wszystkim.Tam wariują jeszcze tylko młode niedopite ostatki bankietowiczów.Reszta poszła do domu albo rozwija się indywidualnie.- A Buba?- Podobno pojechał do swego serdecznego kompana, zresztą znanego wam pewnie ze sceny - Narcyza Wapiewskiego.- Znam go! - zawołałem.- On mieszka tuż obok mnie, na Sobótki.- To pojechali! - dodał Mustafa.I pojechaliśmy.O tym, że u Narcyza trwa przyjęcie, można się było przekonać o dwie przecznice wcześniej.Nie bywałem nigdy u niego w domu, ale znałem często powtarzaną anegdotę o tym, jak to podczas jednego z przyjęć w domu naprzeciwko wybuchł pożar.Przyjechała straż pożarna, było dużo hałasu i zamieszania, ale uczestnicy przyjęcia dowiedzieli się o całym incydencie dopiero następnego dnia wieczorem.Niczego, biedaczki, nie zauważyli.Teraz też nikt niczego nie zauważył.A przynajmniej - nikt nie zwrócił na mnie uwagi.Ktoś otworzy mi drzwi, ktoś inny podał szklankę z płynem, który na pewno nie pochodził od krowy.Nie znałem nikogo - przynajmniej spośród zgromadzonych w przedpokoju i kuchni.Kiedy wreszcie przecisnąłem się do jedynego, dużego za to pokoju - od razu wpadłem w objęcia gospodarza.Chyba nie bardzo mnie poznawał, a już na pewno - dałbym głowę - nie pamiętał, jak się nazywam, ale nie przeszkodziło mu to wyściskać mnie kordialnie.Spytałem o Bubę.- Niestety, ach niestety, drogi przyjacielu w sztuce - odparł z właściwą sobie emfazą Narcyz - zbyt późno wybrałeś się na poszukiwanie naszego drogiego wspólnego przyjaciela i mistrza - chwycił mnie za łokieć i poprowadził w kąt pokoju, gdzie na wąskiej otomance pochrapywał, leżąc na wznak w czarnym garniturze i lekko tylko przekrzywionym krawacie - Buba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl