do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Simon nie ma przecie¿ pojêcia,dok¹d spad³em.Mijane poprzednio uskoki, niezbyt wysokie, nie stwarza³yproblemów; dlaczego wiêc mia³by przypuszczaæ, ¿e tym razem jest inaczej.Bêdziemnie opuszcza³, a¿ wêze³ liny zakleszczy siê w p³ytce.A wtedy bêdê wci¹¿jeszcze cholernie daleko od podstawy œciany!Nawet gdybym siê znalaz³ tu¿ przy niej, wcale by mi to nie pomog³o.Nie zdo³amprzejœæ piêciu metrów lodowej przewieszki o jednej nodze.Siêgam do pasauprzê¿y po pêtle prusika.Obie s¹ na miejscu, lecz d³oni¹ w ³apawicy niepotrafiê uchwyciæ cienkich linek.Zdzieram zêbami wierzchnie rêkawice, siêgamjeszcze raz.Jedn¹ biorê w zêby, drug¹ zak³adam na przegub d³oni.Podczas tychmanipulacji musia³em puœciæ linê i od razu przewa¿y³o mnie do ty³u.Wiszêwygiêty w ³uk, maj¹c g³owê i nogi poni¿ej bioder, a plecak œci¹ga mój tu³Ã³w wdó³.Dopiero po d³u¿szej chwili z wysi³kiem chwytam linê d³oni¹ i udaje mi siêpodci¹gn¹æ do pozycji siedz¹cej.¯eby siê utrzymaæ w pionie, obejmujê linê lewym ramieniem, a praw¹ d³oni¹wyjmujê trzyman¹ w zêbach pêtlê.Próbujê owin¹æ linê cienkim repsznurem, alepalce mam zbyt sztywne i bez czucia.Jednak muszê jakoœ zawi¹zaæ wêze³ prusikai przesun¹æ go po linie jak najwy¿ej, aby - gdy siê zaciœnie - móc na nimzawisn¹æ.Inaczej zachowanie pionowej pozycji cia³a bêdzie wymagaæ ogromnegowysi³ku.Z pomoc¹ zêbów i prawej rêki, udaje mi siê owin¹æ wokó³ linypojedyncz¹ pêtlê.Jeœli wêze³ ma dzia³aæ, trzeba to powtórzyæ co najmniejtrzykrotnie.Zanim siê w koñcu uda³o, niemal p³aka³em w bezsilnej z³oœci.Zabra³o mi toprawie kwadrans.Uderzenia wiatru wprawiaj¹ moje cia³o w powolne wirowanie ibezustannie miotaj¹ w twarz lawinki, które zalepiaj¹ oczy.Wpinam karabinek wpêtlê prusika i mocujê go do uprzê¿y.Podsuwam wêze³ na linie najwy¿ej jak mogêsiêgn¹æ i zawisam na nim.Objecha³ kilka centymetrów, po czym siê zakleszczy³.Mogê odchyliæ siê do ty³u.Teraz pêtla utrzymuje cia³o w siedz¹cej pozycji.Trzeba jeszcze za³o¿yæ na linie drugi prusik; tym razem mam na szczêœcie wolneobie rêce.Dopiero teraz, próbuj¹c zdj¹æ pêtlê z przegubu, przekonujê siê jak bezu¿ytecznesta³y siê moje przemarzniête d³onie.Mogê jako tako poruszaæ palcami prawej,lecz lewa, któr¹ nieruchomo obejmowa³em linê, ca³kiem zesztywnia³a.Uderzam osiebie d³oñmi - zginam palce - stukam, bijê, walê znowu - nie ma bólu, a zatemkr¹¿enie nie wraca.Po pewnym czasie coœ jakby czujê, ale to o wiele za ma³o.Zdejmujê z przegubu pêtlê i przyk³adam do liny.Przy pierwszej próbiezawi¹zania prusika linka zsuwa siê, ale ³apiê j¹ w ostatniej chwili, bozahaczy³a po drodze o wêze³ uprzê¿y.Za drugim razem wymyka mi siê z rêki ichoæ j¹ przytrzymujê przy ciskaj¹c d³oni¹ do prawego przedramienia, nie mogêjej uchwyciæ palcami, gdy¿ nie potrafiê ich zacisn¹æ na cienkim sznurku.Kiedyusi³ujê podsun¹æ j¹ wzd³u¿ rêkawa, wymyka mi siê ostatecznie.Œledzê wzrokiemlot pêtli.No to koniec z³udzeñ - nie uda mi siê wspi¹æ do góry po linie.Nawetz dwiema pêtlami nie posz³oby ³atwo, a teraz, maj¹c przemarzniête d³onie, niemam ¿adnych szans.Mogê tylko gorzko kl¹æ.Przynajmniej nie muszê siê mêczyæ utrzymywaniem siedz¹cej pozycji.Zawsze tojakaœ pociecha, choæ i nic wiêcej.Lina sterczy w górê sztywno jak ¿elaznyprêt.Pó³ metra nad sob¹ mam zaciœniêty wêze³ prusika.Wypinam go z uprzê¿y,przeci¹gam pod pasami plecaka na piersi i spinam ostatnim, jaki mi pozosta³,karabinkiem.Odchylam siê w ty³, ¿eby sprawdziæ rezultat.Bardzo dobrze.Terazpêtla i plecak utrzymuj¹ mnie w pionie - siedzê w pró¿ni wygodnie, jak wfotelu.Gdy jestem pewien, ¿e nic lepszego w tej sytuacji nie wymyœlê, opadamna pêtlê zupe³nie bez si³.W porywach wiatru krêcê siê g³upio na linie, a z ka¿dym podmuchem robi mi siêcoraz ch³odniej.Ucisk pasów uprzê¿y na biodrach i udach tamuje przep³yw krwi,wiêc nogi zd¹¿y³y ju¿ zesztywnieæ.Przesta³o tak¿e boleæ kolano.Pozwalam rêkomzwisaæ bezw³adnie, czuj¹c w rêkawicach martwy ciê¿ar bezu¿ytecznych d³oni.Niewarto ich rozgrzewaæ.Sytuacja bez wyjœcia, mogê tylko wisieæ.Sam na górê niewejdê, a Simon na pewno nie zdo³a opuœciæ mnie na lodowiec.Zastanawiam siê,jak dawno temu przelecia³em przez krawêdŸ przewieszki.Uznajê, ¿e nie wiêcejni¿ pó³ godziny.Najdalej za dwie bêdê martwy.Zimno ju¿ siê do mnie dobiera.W myœlach czai siê strach, ale blednie w miarê, jak po ciele rozpe³za siêch³Ã³d.Ciekawe doznanie: leniwie zastanawiam siê, w jaki sposób on mniewykoñczy.Mam przynajmniej to szczêœcie, ¿e nie bêdzie bola³o.Ból mnieniszczy³, dlatego teraz czujê tak¹ ulgê.Powy¿ej pasa ch³Ã³d postêpuje wolniej.Wyobra¿am sobie, jak bêdzie siê posuwaæ dalej, wzd³u¿ ¿y³ i têtnic,nieub³aganie wpe³zaj¹c w ka¿dy zakamarek.Myœlê o nim jak o ¿ywej istocie.Oczymœ, co ¿yje penetruj¹c moje cia³o.Wiem, ¿e to bzdura, ale tak to odbieram,wiêc chyba starczy, aby wierzyæ.Pewne, ¿e nie mam zamiaru na ten temat spieraæsiê z kimkolwiek; na tak¹ myœl omal nie wybucham œmiechem.Jestem œmiertelnie zmêczony; s³aby, usypiam ze znu¿enia.Nigdy nie by³em a¿ takwycieñczony; straci³em w³adzê w rêkach, nogach.zmys³y pozbawione cia³a.Osobliwe odczucie.Szarpnê³o mn¹ ostro, podskoczy³em na linie.Odwracam siê, by spojrzeæ na œcianê- zje¿d¿am w dó³.To znowu Simon.Potrz¹sam g³ow¹, próbuj¹c otrz¹sn¹æ siê zletargu.To siê nam nie uda.Pewnie ryzykuje, ¿e zdo³a mnie gdzieœ opuœciæ,zanim wêze³ zaklinuje p³ytkê.W g³êbi ducha ³udzê siê, ¿e tak bêdzie, choæwiem, mam pewnoœæ, ¿e to p³onne rojenia.Nic z tego.Wo³am ostrzegawczo w mrok.Brak odpowiedzi.Nadal spokojnie sunê w dó³.Spogl¹dam pod nogi i widzê bardzowyraŸnie szczelinê w lodzie.Nie potrafiê ju¿ dostrzec nad sob¹ krawêdziprzewieszki.Lina biegnie w górê, znikaj¹c w chmurze œnie¿nych p³atków.S³abeszarpniêcie, drugie.nieruchomiejê.Minê³o pó³ godziny.Przesta³em nawo³ywaæ.Jesteœmy obaj w tym samym po³o¿eniu,nie mo¿emy zrobiæ ¿adnego ruchu.On, albo w koñcu umrze na swoim siedzisku,albo z niego wyjedzie œci¹gniêty moim ciê¿arem.Ciekawe, czy zd¹¿ê skonaæ,zanim tak siê stanie.A nast¹pi to w momencie, gdy straci przytomnoœæ, mo¿enawet wczeœniej ode mnie.Wisz¹c pod przewieszk¹, nie jestem nara¿ony nanajgorsze lawiny.Jemu jest jeszcze zimniej ni¿ mnie.Ka¿d¹ myœl o œmierci, mojej czy Simona, przyjmujê rzeczowo, bez emocji.Tofakt.Jestem zbyt zmêczony, ¿eby siê tym przejmowaæ.Gdybym siê jej ba³, mo¿ewalczy³bym ostrzej; nie, to nie jest ¿adne t³umaczenie.By³em przera¿onyzak³adaj¹c prusik i nic z tego nie wysz³o.Toni Kurz, umieraj¹c na Eigerze,walczy³ do koñca - ani na chwilê siê nie poddawa³ - a¿ nagle zawisn¹³ na liniemartwy.Ratownicy patrzyli na jego œmieræ.Dziwne trochê, ¿e bêd¹c w podobnejsytuacji, wcale siê tym nie przejmujê.Mo¿e z powodu zimna? To nie potrwad³ugo.Nie prze¿yjê do rana.Tak czy owak, nie zobaczê ju¿ s³oñca.Mamnadziejê, ¿e Simon nie zginie, ciê¿ko mi o tym myœleæ.Nie powinien umieraæprzeze mnie.Poderwa³em siê.Ja³owe, bez³adne rozmyœlania zastêpuje œlepa wœciek³oœæ na to,co siê sta³o.- Na ostanim, kurwa, opuszczaniu, po tym ca³ym bólu.GÓWNO! TY PIERDOLONESKURWIELSTWO!Usta³ furiacki wrzask, przekleñstwa wsi¹k³y w œnieg i wiatr.Idiotycznewymyœlania do nikogo nie adresowane, potok gorzkiego ¿alu i poczucia krzywdy,S³owa równie pozbawione sensu jak wycie wiatru woko³o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl