do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy nie mogê przerzuciæ nogi, podnoszê j¹ rêkami i przesuwam, poczym znów stosujê mój uk³ad ruchów.Noga z wolna staje siê martwym, ciê¿kim i bezu¿ytecznym przedmiotem.Kiedy mizawadza lub sprawia ból, przeklinam j¹ i odsuwam w bok, jak krzes³o, o któresiê potkn¹³em.Na prze³êczy jesteœmy zewsz¹d ods³oniêci, wystawieni na wiatr, za to po razpierwszy mo¿emy zobaczyæ zachodni¹ flankê w ca³ej okaza³oœci.Wprost pod nami,niemal tysi¹c metrów ni¿ej, lodowiec, którym szliœmy piêæ dni temu, opada³ukiem ku szczelinom i morenom, sk¹d blisko do bazy.Czeka nas ciê¿kie zadanie,wiele d³ugich godzin opuszczania na linie, ale teraz droga prowadzi stale w dó³i nie czujemy ju¿ tej beznadziei, która nas opad³a na grani, pod lodospadem.Dojœcie do prze³êczy by³o spraw¹ kluczow¹.Gdyby oddziela³ j¹ od uskoku choæbyjeden kawa³ek stromizny, nigdy byœmy tutaj nie dotarli.- Która godzina? - pyta Simon.- W³aœnie minê³a czwarta.Nie mamy za du¿o czasu, prawda?Widzê, ¿e rozwa¿a mo¿liwoœci dzia³ania i nasze szanse.Œcianê nad prze³êcz¹ bezprzerwy omiataj¹ lawiny py³owe, a chmury niemal ca³kowicie zakry³y niebo.Nieda siê stwierdziæ, czy zacz¹³ padaæ œnieg, bo wiatr miecie nam w twarze bia³ympy³em.Dopiero co przysiedliœmy na prze³êczy, a ju¿ zd¹¿y³em zesztywnieæ zzimna.Chcia³bym jak najszybciej podj¹æ opuszczanie, ale decyzja nale¿y doSimona.Czekam, a¿ siê namyœli.- Chyba musimy ci¹gn¹æ dalej - mówi wreszcie.- Dasz radê?- Tak.Ruszajmy.Zimno mi.- Mnie te¿.Znów straci³em czucie w rêkach.- Jak chcesz, mo¿emy zakiblowaæ w jamie.- Nie.Na lodowiec za dnia nie zd¹¿ymy, ale to zbocze leci prosto w dó³ ilepiej straciæ jak najwiêcej wysokoœci.- Racja.Ta pogoda mi siê nie podoba.- O to w³aœnie siê martwiê.Dobra, st¹d bêdê ciê opuszcza³.Powinniœmy zacz¹æbardziej z prawej, ale chyba nie dasz rady zje¿d¿aæ ukoœnie.Musimy zaryzykowaætêdy.Z grzbietu grani zsuwam siê w zachodni¹ œcianê.Simon stoi za prze³amaniem,zapieraj¹c siê nogami, by utrzymaæ mój ciê¿ar.Przelatuje py³Ã³wka œci¹gaj¹cmnie w dó³.Pewnie bêdzie tego wiêcej.Jadê szybko, coraz szybciej, wo³am doSimona, ¿eby ostro¿niej popuszcza³ linê, ale ju¿ mnie nie s³yszy.6Ostateczny wybórZdenerwowany, w gor¹czkowym poœpiechu kopiê jamê-siedzisko.Martwi mnie sposób,w jaki pokona³em te pierwsze dziewiêædziesi¹t metrów z siod³a prze³êczy;okaza³o siê, ¿e zjazd skosem w prawo jest niemo¿liwy.Si³a ciê¿koœci zmieniamoje cia³o w bezw³adny balast i na nic siê zda rycie czy grzebanie czekanem wœniegu - linia opuszczania pozostaje dok³adnie pionowa.Warunki w œcianie s¹ zupe³nie inne od tych na zboczu nad prze³êcz¹.Simonspuszcza mnie szybciej ni¿ oczekiwa³em, utrzymuj¹c ostre tempo, mimo moichpróœb i okrzyków bólu.Po piêtnastu metrach przestajê siê wydzieraæ.I tak nies³yszymy siê nawzajem wœród narastaj¹cego wycia wiatru, w ci¹g³ym poszumiezwiewanego œniegu.Skupiam ca³¹ uwagê na utrzymywaniu zranionej nogi z dala odpowierzchni zbocza.Nic z tego nie wychodzi.Mimo i¿ zsuwam siê le¿¹c nazdrowej nodze, zêby prawego raka ci¹gle o coœ zaczepiaj¹.Ka¿de takiezahaczenie rozrywa kolano p³omieniem bólu.Zach³ystujê siê i szlocham,przeklinam zimno, œcianê, a najbardziej Simona.Dochodz¹ mnie umówione szarpniêcia liny.Za nami pierwsza po³owa zjazdu, trzebaprze³o¿yæ wêze³ za p³ytkê.Wbijam w œnieg styliska m³otka i czekana - opieramna nich ciê¿ar cia³a - podskokiem stajê na lewej nodze, próbuj¹c odegnaæ myœlio bólu.Powoli ustêpuje, przechodz¹c w okropne, rw¹ce pulsowanie, a potem wciê¿kie jak o³Ã³w znu¿enie.Nim zd¹¿y³em wytchn¹æ, nadchodz¹ kolejne szarpniêcia.Niemal bez namys³uwieszam siê na linie ca³ym ciê¿arem.Opuszczanie trwa d³ugo, ci¹gnie siêbezlitoœnie i nic nie mogê zrobiæ, by unikn¹æ mêczarni.Nie pomaga napominanieSimona wrzaskiem.Zawsze ktoœ musi byæ winny, wiêc przeklinam w³aœnie jego,posy³am do wszystkich diab³Ã³w.Kiedy¿ wreszcie skoñczy siê ten zjazd? Wci¹¿ siê³udzê, ¿e to ju¿, lada moment.lecz lina jakby by³a z gumy.Œciana w tym miejscu jest o wiele bardziej stroma ni¿ nad prze³êcz¹; towystarczy, by mnie przeraziæ i odebraæ wiarê, ¿e Simon bêdzie w pe³nikontrolowa³ sytuacjê.WyobraŸnia podsuwa obraz rozpadaj¹cego siê pod nimsiedziska - sztywniejê w napiêciu, w ka¿dej chwili oczekuj¹c gwa³townegoprzyspieszenia.Wyrwanie ze stanowiska dla nas obu oznacza œmieræ.Nictakiego siê nie dzieje.Przeklêty zjazd wreszcie siê skoñczy³.Nieruchomiejê w zupe³nej ciszy, tu¿ przyœcianie.Napiêta lina ledwo wyczuwalnie zadr¿a³a trzy razy; przerzucam ciê¿arcia³a na zdrow¹ nogê - stajê.Zalewa mnie fala mdl¹cego bólu.Dobrze, ¿e mroŸnywiatr zacina œniegiem w twarz.Wyczekujê, a¿ ¿ar w kolanie przygaœnie;tymczasem odzyskujê jasnoœæ myœli [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl