do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie by³ tojednak czas zupe³nie stracony, bo z zachowanych szcz¹tków zorientowa³em siê, ¿eprymitywne statki kosmiczne w ¿adnym wypadku nie pozwala³y ich u¿ytkownikom napodró¿ nawet do najbli¿szej gwiazdy.Œwiadczy³o to o tym, ¿e nikt z mieszkañców tej nieszczêœliwej planety nie móg³uciec od swego przeznaczenia.Wiedzia³em ju¿ dosyæ i postanowi³em wróciæ do naszego statku i odwiedziæ inne ztych martwych miast.Nasze wierzchowce spokojnie sta³y obok pierwszego z budynków i powolirozpoczêliœmy podró¿ powrotn¹ star¹ autostrad¹ obaj zatopieni w ponurychrozwa¿aniach.Kiedy dotarliœmy do zatoki, w której nad ranem rzuciliœmy kotwicê okaza³o siê,¿e statek znikn¹³ a morze by³o puste jak okiem siêgn¹æ.- Co jest do diab³a? Przecie¿ da³em im takie iloœci proszków, ¿e powinni ponich spaæ co namniej dwa dni.- Nie s¹dzisz, ¿e czary, które poruszaj¹ tym statkiem mog³y znów zacz¹ædzia³aæ? - przypomnia³ mi Huon.- Fakt.To jedyne wyt³umaczenie.Chyba ¿e jakaœ banda ludzi – delfinów dosta³asiê na pok³ad i odp³ynê³a.Tak czy siak jesteœmy tu zablokowani, bo aparatpozwalaj¹cy nam na latanie nie jest w stanie przetransportowaæ nas do naszegopierwotnego celu.- Nie ma siê czym przejmowaæ - stwierdzi³ beztrosko Huon – jestem przekonany,¿e w koñcu znajdziesz jakiœ sposób.Na razie proponujê wróciæ do umar³egomiasta, ¿eby znaleŸæ jakiœ k¹t do spania i odpocz¹æ trochê.Noce s¹ ch³odne, awiatr i tak doœæ mi ju¿ zmrozi³ koœci.Wróciliœmy wiêc spogl¹daj¹c od czasu do czasu ze z³oœci¹ na puste morze.Z nastaniem nocy dotarliœmy w pobli¿e jednego z tych wielkich podziemnychgara¿y, w którym wci¹¿ parkowa³o tysi¹ce pojazdów ustawionych w równych rzêdachjak do defilady.Legowisko urz¹dziliœmy sobie w jakimœ antycznym samochodzie, który mia³wystarczaj¹co du¿o miejsca dla nas dwóch.Huon zaj¹³ siê kie³bas¹ i winem,które zapobiegliwie zabra³ ze statku, a ja zadowoli³em siê jak zwyklekoncentratem ze skafandra, którego zaczyna³em mieæ szczerze dosyæ.Potem zgasi³em latarkê i siedzieliœmy po ciemku staraj¹c siê zasn¹æ.Wszystkie koszmary prze¿yte w ostatnich dniach zaczê³y defilowaæ mi przedoczyma i po raz pierwszy od wyl¹dowania na tej planecie mia³em ochotê u¿yæalarmowego nadajnika mojej kapsu³y i wezwaæ na pomoc Pentosera.Mia³em ju¿szczerze doœæ robienia za g³upiego, staraj¹c siê rozwi¹zaæ niesamowite zagadki.Dot¹d mia³em wra¿enie, ¿e kontrolujê sytuacjê dziêki licznym gadgetom mojegoskafandra, ale po wizycie w tym mieœcie i znalezieniu dowodów œwiadcz¹cych otym, ¿e ca³a cywilizacja zginê³a bez œladu, zaczyna³em w¹tpiæ czy mamjakiekolwiek szansê ujœæ ca³o z tej olbrzymiej planetarnej pu³apki.Nie mia³em ¿adnego pomys³u na wydostanie siê z wyspy.Moja kapsu³a mog³a zostaæz ³atwoœci¹ przechwycona w drodze do mnie, a by³a dla mnie jedynym sposobempowrotu do swoich.Wreszcie zdecydowa³em siê za¿yæ pastylkê nasenn¹, postanowiwszy odczekaæjeszcze jeden dzieñ z wezwaniem kapsu³y i z przyznaniem siê do nie wykonaniazadania.Spa³em jak kamieñ i dopiero nad ranem obudzi³ mnie jakiœ lekki zgrzyt.W tympustkowiu nawet szept brzmia³ jak grzmot, wiêc od razu zerwa³em siê na równenogi trzymaj¹c w pogotowiu broñ i latarkê.Huon równie¿ zerwa³ siê jak sprê¿ynai wyci¹gn¹³ sztylet.Obaj byliœmy przeœwiadczeni, ¿e za chwilê zaatakuje nas legion rozwœcieczonychdiab³Ã³w.Okaza³o siê, ¿e zaatakowa³ nie tyle nas, co torbê z kie³bas¹ Huona, tutejszyszczur.Obaj wybuchnêliœmy œmiechem, który mia³ tê zaletê, ¿e pozwoli³ namroz³adowaæ napiêcie.Zwierzê natomiast zupe³nie nie przejmowa³o siê nasz¹obecnoœci¹, najwidoczniej nigdy nie mia³o do czynienia z ludŸmi.Jego wyd³u¿ony nos zakoñczony bia³ymi w¹sami dawa³ mu przebieg³¹ minê i muszêprzyznaæ, ¿e z zadowoleniem przywita³em wreszcie coœ ¿ywego w miejsce tychtysiêcy szkieletów.Przygl¹da³ nam siê przez d³u¿sz¹ chwilê i wreszcie doszed³ do wniosku, ze naszetowarzystwo niezbyt mu odpowiada.Odszed³ lekkim truchtem w swoj¹ stronê.Ciekaw by³em, sk¹d siê tu wzi¹³.Musia³ go przywieŸæ jakiœ statek, albo mo¿e poprostu dosta³ tu siê z wraków na jakimœ kawa³ku drewna.Z ciekawoœci¹ obejrza³em karoserie pojazdów, w których schowa³ siê ten jedyny¿ywy przedstawiciel fauny.By³y to du¿e maszyny przeznaczone do przewozukilkudziesiêciu osób.Miejsce ich zaparkowania wskazywa³o na dawn¹ stacjêprzesiadkow¹.Za nimi, ku swemu zdziwieniu odkry³em przestronne wejœcie do podziemi z wielomataœmami transporterów opadaj¹cymi spiralnie pod ziemiê.Z do³u unosi³o siê ciep³e powietrze i dostrzec mo¿na by³o lekk¹ poœwiatê.Czy¿bym wreszcie natrafi³ na jakieœ dzia³aj¹ce urz¹dzenia? Stawa³o siê to corazciekawsze.Wróci³em do Huona i powiedzia³em mu o moim pomyœle zwiedzenia podziemi.Niewygl¹da³ na zachwyconego, ale z dwojga z³ego wola³ iœæ ze mn¹ ni¿ czekaæ samemuna mój powrót.Wierzchowce posuwa³y siê w dó³ po transporterach bez ¿adnych przeszkód.Naszprzyjaciel szczur znikn¹³ na dobre i powróci³a ponownie stara cisza.W miarê jak schodziliœmy ni¿ej temperatura stawa³a siê coraz ni¿sza i corazczêœciej czuliœmy na twarzy o¿ywczy wiaterek.NajwyraŸniej urz¹dzeniaklimatyzacyjne wci¹¿ by³y sprawne.Mo¿e nawet spotkamy tych, co prze¿ylikatastrofê, schronieni pod os³on¹ tuneli?Huon musia³ myœleæ o tym samym, bo nie zdejmowa³ rêki z rêkojeœci miecza iprzez ca³y czas bacznie rozgl¹da³ siê dooko³a staraj¹c siê wychwyciænajmniejszy szmer.- S³uchaj Aucassin.Nie boisz siê, ¿e ta krêta droga zaprowadzi nas prosto dosiedziby Korriganów? Ju¿ raz zaci¹gn¹³eœ mnie do ich legowisk, jeszcze w Ys ido dziœ zastanawiam siê dlaczego wypuœcili nas stamt¹d ¿ywych.- Nie przejmuj siê.Korriganowie, czy ludzie - delfiny.Zostaw ich mnie.Tymrazem jednak mam nadziejê spotkaæ kogoœ z dawnych mieszkañców tej planety,którzy prze¿yli katastrofê.Te maszyny mog¹ dzia³aæ tak d³ugo jedynie wtedy,je¿eli ludzie kontroluj¹ ich dzia³anie co jakiœ czas.Tutaj wszystko wygl¹datak jakby nieprzerwanie pracowa³o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl