do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza kilkoma drobnymi mięśniakami macicy i polipem w jelicie grubym nie wykryła żadnej znaczącej patologii i absolutnie niczego, co wyjaśniałoby zgon kobiety.Podobnie jak w przypadku McGillina, by ustalić przyczynę śmierci, mogła tylko czekać na wyniki badań mikroskopowych i toksykologicznych.– Czysty przypadek – zauważył Marvin.– Dokładnie tak, jak chciałaś.– To bardzo dziwne – odparła Laurie.Czuła się zrehabilitowana.Rozejrzała się po sali, która niemal zapełniła się w czasie, gdy ona była pochłonięta pracą.Wolny był jedynie stół, przy którym wcześniej pracował Jack.Najwyraźniej skończył już i wyszedł bez słowa.Montgomery nie była zaskoczona.Współgrało to z jego ostatnim zachowaniem.Laurie odniosła wrażenie, że przy stole po drugiej stronie rozpoznaje drobną sylwetkę Rivy.Gdy Marvin wyszedł na korytarz po wózek, podeszła, by to sprawdzić.Nie myliła się.– Interesujący przypadek? – zapytała.Mehta uniosła wzrok.– Od strony zawodowej nieszczególnie.Zwykły wypadek drogowy.To turystka ze Środkowego Zachodu.Samochód potrącił ją, kiedy przechodziła przez Park Avenue, trzymając męża za rękę.Był tylko o krok przed nią.Zawsze zdumiewa mnie, że piesi w tym mieście nie są bardziej uważni, nie chcą pamiętać, jak szybko jeżdżą samochody.A twój przypadek?– Wyjątkowo ciekawy – odparła Laurie.– Prawie żadnej patologii.Riva spojrzała na nią podejrzliwie.– Ciekawy i żadnej patologii? To do ciebie niepodobne.– Wyjaśnię ci to później.Tymczasem mam jeszcze jakiś przypadek?– Dzisiaj nie – powiedziała Riva.– Pomyślałam, że przyda ci się trochę luzu.– Hej, nic mi nie jest.Naprawdę! Nie potrzebuję specjalnego traktowania.– Nie przejmuj się.To stosunkowo lekki dzień, a ty i tak masz dosyć problemów.Laurie skinęła głową.– Dzięki, Riva – powiedziała, choć wolałaby mieć jakieś zajęcie.– Zobaczymy się na górze.Laurie wróciła do swego stołu, a kiedy Marvin przyjechał z wózkiem, podziękowała mu za pomoc i powiedziała, że skończyła na dzisiaj.Dziesięć minut później, uprzątnąwszy zwłoki, odwiesiła swój skafander kosmiczny i podłączyła akumulator do ładowarki.Zamierzając udać się do laboratoriów histologii i toksykologii, z zaskoczeniem ujrzała Jacka zagradzającego jej wyjście z magazynu.– Mogę postawić ci kawę? – zapytał.Spojrzała mu w oczy barwy syropu klonowego, próbując ocenić jego nastrój.Miała już dość żartów.W tych okolicznościach uważała je za poniżające.Jednak na twarzy Jacka nie było szelmowskiego uśmieszku z poprzedniego popołudnia, gdy zjawił się w drzwiach jej pokoju.Jego mina była teraz poważna, niemal uroczysta.Doceniła to, gdyż bardziej odpowiadało temu, co się działo między nimi.– Chciałbym porozmawiać – dodał.– Chętnie napiję się kawy – odparła Laurie.Nie bez trudu starała się powściągnąć swe nadzieje co do intencji Jacka.To było, jak na niego, aż zbyt stosowne zachowanie.– Możemy pójść do pokoju służbowego albo do bufetu – zaproponował.– Wybór należy do ciebie.Bufet znajdował się na pierwszym piętrze.Było to gwarne pomieszczenie ze staromodnym linoleum na podłodze, gołymi betonowymi ścianami i rzędem automatów z napojami i kanapkami.O tej porze byłoby tam dość tłoczno, gdyż pracownicy biurowi i ochroniarze mieli właśnie przerwę.– Zajrzyjmy do pokoju służbowego – zaproponowała Laurie.– Nie powinno tam być teraz nikogo.– Brakowało mi ciebie zeszłej nocy – odezwał się Jack, kiedy czekali na tylną windę.Rany boskie, pomyślała Laurie.Mimo wszelkich obaw jej nadzieje na poważną rozmowę wzrosły.Jack nie miał w zwyczaju tak otwarcie przyznawać się do swych uczuć.Spojrzała na jego twarz, by upewnić się, że nie kpi sobie z niej, nie zdołała jednak nic z niej wyczytać, gdyż odwrócił głowę, śledząc z uwagą wskaźnik pięter nad drzwiami windy.Cyfry zmieniały się nieznośnie wolno.Tylna winda służyła jako towarowa i poruszała się z szybkością lodowca.Drzwi otworzyły się i weszli do kabiny.– Mnie też ciebie brakowało – przyznała Laurie.Zaniepokojona, że sama stawia się na przegranej pozycji, poczuła się skrępowana i odwróciła oczy.Przyszło jej do głowy, że oboje zachowują się jak para nastolatków.– Byłem beznadziejny na boisku – ciągnął Jack.– Nic mi nie wychodziło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl