do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjaśnię to panu bliżej.W jakim stanie znajdowałem się, jako człowiek naturalnie, w chwili gdy wygłaszałem wyrok skazujący?— Nie rozumiem, panie sędzio.— Panie komisarzu, to nietrudno zrozumieć.Czy zawsze umiałem utrzymać na dystans moje życie prywatne od powinności stosowania prawa? Czy zawsze umiałem dopilnować, by moje osobiste nastroje, moje uprzedzenia, kłopoty domowe, udręki czy nieliczne radości nie plamiły białej kartki, na której formułowałem sentencję wyroku? Radziłem sobie z tym czy nie?Montalbanowi pot przykleił koszulę do ciała.— Proszę wybaczyć, panie sędzio.Pan nie przeprowadza kontroli swoich procesów, pan kontroluje swoje życie.Komisarz od razu się zorientował, że popełnił błąd; tych słów nie należało wypowiadać.Jednak poczuł się przez chwilę jak lekarz, który odkrył u pacjenta poważną chorobę i musi rozstrzygnąć, czy ma mu o tym mówić.Sędzia nagle zerwał się z krzesła.— Dziękuję, że zechciał mnie pan odwiedzić.Dobranoc.* * *Następnego dnia rano sędzia nie spacerował po plaży.I nie pokazał się także w kolejnych dniach ani następnych tygodniach.Ale komisarz o nim nie zapomniał.Kiedy już minął dobry miesiąc od tamtego wieczornego spotkania, wezwał Fazia.— Pamiętasz tego sędziego na emeryturze? Sędziego Attarda?— Oczywiście.— Chcę o nim coś wiedzieć.Znałeś jego gosposię, jakoś się nazywała… pamiętasz?— Nazywała się Prudenza.Jak mógłbym zapomnieć takie imię?Po południu Fazio stawił się z raportem.— Sędzia czuje się dobrze, ale już całkiem nie wychodzi z domu.Prudenza powiedziała mi, że kupił całe piętro w willi, ponieważ się zwolniło.Teraz jest tam wyłącznym właścicielem.— Przeniósł swoje papiery na piętro?— Nie, nie przeniósł, Prudenza powiedziała, że woli to piętro trzymać puste.I że w żadnym wypadku nikomu go nie wynajmie.Powiedziała mi coś jeszcze, bo jej się to wydało dziwne.Sędzia nie oświadczył jej, że nie chce żadnych kłopotów z lokatorami, tylko że nie chce mieć wyrzutów sumienia.Co miał na myśli?* * *Montalbano stracił całą noc, zanim w końcu zrozumiał, że sędzia wcale się nie przejęzyczył, mówiąc o „wyrzutach sumienia” a nie o „kłopotach” w odniesieniu do ewentualnych lokatorów.A kiedy zdał sobie sprawę z tego, co zrozumiał, oblał go zimny pot.Ledwo wszedł do biura, pobiegł do Fazia.— Chcę mieć natychmiast numer telefonu syna sędziego Attarda, tego, co mieszka w Bolzano.Pół godziny później rozmawiał z pediatrą Giulio Attardem.— Nazywam się Montalbano, jestem komisarzem policji.Przykro mi, panie doktorze, ale muszę panu dać znać, że stan umysłu pańskiego ojca…— Pogorszył się.Tego się obawiałem.— Powinien pan możliwie jak najszybciej przyjechać do Vigŕty.Proszę zaraz do mnie wstąpić, zastanowimy się razem, w jaki sposób…— Niestety, panie komisarzu.Dziękuję panu za pańską troskę, ale nie mogę teraz przyjechać.— Pański ojciec przygotowuje się do popełnienia samobójstwa, wie pan o tym?— Nie ma co dramatyzować.Montalbano odłożył słuchawkę.I już tego samego wieczoru, przejeżdżając obok willi sędziego, zatrzymał się, wysiadł i nacisnął dzwonek domofonu.— Kto tam?— To ja.Montalbano, panie sędzio.Chciałem pana odwiedzić.— Byłoby mi przyjemnie gościć pana u siebie.Ale mam w domu straszny bałagan.Proszę zajrzeć jutro, jeśli znajdzie pan chwilę.Komisarz już odchodził, kiedy usłyszał, że sędzia jeszcze go woła:— Montalbano! Panie komisarzu! Jest pan jeszcze?Wrócił szybko.— Tak.Słucham pana.— Chyba coś znalazłem.Nie padło ani jedno słowo więcej.Komisarz zadzwonił, i dzwonił bardzo długo, ale sędzia już mu nie odpowiedział.* * *Usłyszał przenikliwy dźwięk syren wozów strażackich, które pędziły w stronę Vigŕty.Spojrzał na zegarek, była czwarta nad ranem.Coś przeczuwał.I tak jak stał, w samych bokserkach, wybiegł przez werandę na plażę i pobiegł na brzeg morza, żeby mieć rozleglejszy widok.Woda w morzu była lodowata, wręcz rozbolały go stopy.Ale nie zwrócił na to uwagi, patrzył z dala na willę byłego sędziego Leonardo Attarda, która płonęła jak pochodnia.Trudno się dziwić — z taka masą papieru w środku! Strażacy potem stracą wiele czasu, zanim znajdą zwęglone zwłoki sędziego.Tego był pewien.* * *Dość duża paczka obwiązana wielokrotnie długim kawałkiem sznurka zjawiła się w dwa dni później na biurku Montalbana.Przyniósł ją Fazio.— Dała mi to Prudenza.A jej dał to sędzia na dzień przed pożarem i prosił, żeby to dostarczyła panu.Komisarz otworzył wielką kopertę.Do kopii dokumentów dołączona była kartka papieru z ręcznie napisanym listem i druga koperta, mniejsza i zaklejona.* * *Straciłem wiele czasu, ale wreszcie znalazłem to, czego zawsze się spodziewałem i obawiałem.Posyłam panu całą dokumentację procesu sprzed piętnastu lat, w którym skład sędziowski pod moim przewodnictwem skazał na trzydziestoletnie więzienie człowieka, który do ostatniej chwili utrzymywał, że jest niewinny.Ja w jego niewinność nie wierzyłem.Teraz, po uważnej kontroli akt, zdałem sobie sprawę, że w jego niewinność nie chciałem wierzyć.Dlaczego? Jeśli pan, czytając załączone dokumenty, dojdzie do takiego samego wniosku, do jakiego ja doszedłem, to znaczy, jeśli pan uzna, że z mej strony w grę wchodził bardziej czy mniej świadomy przejaw złej woli, to proszę tę kopertę otworzyć.Ale dopiero wtedy, nie wcześniej.Znajdzie pan w niej bardzo bolesną historię mego prywatnego życia.Może tamte chwile wyjaśniają mój postępek sprzed piętnastu lat.Wyjaśniają, ale nie usprawiedliwiają.Dodam jeszcze, że skazany zmarł w więzieniu po dwunastu latach.Dziękuję.* * *Świecił księżyc.Łopatą, którą pożyczył od Fazia, wykopał dół w piasku w odległości jakichś dziesięciu metrów od werandy.Wrzucił do niego paczkę dokumentów sądowych i oba listy.Z bagażnika samochodu wyjął mały kanister z benzyną, wrócił na plażę, wylał część zawartości na papiery i podpalił.Kiedy płomienie wygasły, przemieszał kawałkiem kija resztki papierów, wylał następną część benzyny i raz jeszcze ją zapalił.Powtórzył tę operację jeszcze dwa razy, tak że w końcu miał pewność, że wszystko obróciło się w popiół.Zabrał się do zakopywania dołu.Kiedy skończył, zaczynało świtać.Zaradna pani domu— Komisarzu! Jakie to szczęście, że znów pana widzę! — zawołała Clementina Vasile—Cozzo, wyciągając ręce, żeby przygarnąć Montalbana do siebie i jak zwykle doczekać się zwyczajowych pocałunków w oba policzki.— Gdzie mam to położyć? — spytał komisarz, wskazując na pakunek, w którym przyniósł z cukierni dziesięć świeżutkich rurek z kremem, zwanych w Vigŕcie cannoli.— Proszę dać to mnie.Ale najpierw poznam pana z moja dawną uczennicą i przyjaciółką.To o niej mówiłam panu przez telefon.Pani Clementina ruszyła szybko na wózku inwalidzkim, do którego od lat była przykuta, i wjechała do salonu.— To komisarz Montalbano.A to Simona Minescu.— Dziękuję, że był pan uprzejmy przyjść — powiedziała kobieta, ściskając komisarzowi rękę.Montalbano nie spodziewał się, że ona tak wygląda.Po prostu inaczej ją sobie wyobrażał.Simona Minescu była wysoką, szczupłą brunetką, oczy miała wielkie, ciemne i myślące [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl