[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamten uniknął pierwszego ataku, wydobył spod czerwonej opończy dziwaczny, zakrzywiony nóż, rozpostarł skrzydła i doskoczył do napastnika.Bijąc skrzydłami, wyjąc i jęcząc, dwa odrażające stwory starły się w walce.Ten w białej szacie, jako że nie był uzbrojony, usiłował pochwycić przeciwnika za przegub ręki dzierżącej nóż i za gardło, podczas gdy tamten skakał dookoła niego na białych jak śnieg stopach szukając okazji do zadania śmiertelnego ciosu.Uderzył raz i chybił, a wtedy ten drugi dopadł go jednym skokiem zakładając jednocześnie oba chwyty, o które mu chodziło.Obaj zaczęli się teraz okładać nawzajem po głowach stawami skrzydeł, kopać miękkimi, pulchnymi stopami i gryźć po twarzach.Tymczasem dziewczyna przesuwała się wzdłuż ścian sali trzymając się jak najdalej od walczących; obserwując ją Bradley ujrzał nagle całą twarz i od razu rozpoznał dziewczynę z izby za żółtymi drzwiami.Nie ważył się na razie interweniować, dopóki jeden z Wieroo nie pokona drugiego, bo istniało niebezpieczeństwo, że obaj zwróciliby się natychmiast przeciwko niemu, a w tak nierównej walce, zwłaszcza przeciwko zakrzywionemu nożowi czerwonego Wieroo, musiałby zapewne ulec.Czekał więc przypatrując się, jak postać w białej szacie wydusza powoli życie z osobnika w czerwieni.Wywalony na wierzch język i wychodzące z orbit oczy zapowiadały rychły koniec i w chwilę później Wieroo w czerwonej opończy osunął się na posadzkę sali wypuszczając z niewładnych palców zakrzywiony nóż.Zwycięzca ściskał jeszcze przez chwilę pokonanego przeciwnika za gardło, po czym wstał i wlokąc za sobą martwe ciało podszedł do kolumny.Tutaj dźwignął trupa i wepchnął go do otworu, w którym ten zniknął nagle Bradleyowi z oczu.Anglikowi stanęły natychmiast przed oczami okrągłe otwory, które widział w sklepieniu kanału rzeki, i wypadające z nich do wody trupy.Gdy ciało znikło, Wieroo odwrócił się i rozejrzał po sali za dziewczyną.Przez chwilę stał nieruchomo, mierząc ją wzrokiem.– Wszystko widziałaś – mruknął – i jeśli im powiesz, co tutaj zaszło, Ten, Który Przemawia w Imieniu Luaty każe mi odrąbać żywcem skrzydła, potem głowę, i wrzucić do Rzeki Śmierci, bo taki los czeka nawet najdostojniejszych za zabicie czerwonej szaty.Widziałaś i musisz umrzeć! – zakończył wrzaskiem i rzucił się na dziewczynę.Bradley nie zwlekał dłużej.Wpadł do sali i, schylając sit po drodze po leżący na ziemi zakrzywiony nóż, ruszył pędem w kierunku Wieroo, który pochwycił już dziewczynę.Lewą ręką złapał zwróconego doń plecami stwora za szyję.Wieroo trzepnął błyskawicznie skrzydłami do tyłu i odwrócił się zbijając Bradleya z nóg, ten jednak, padając, nie wypuścił z ręki noża.W jednej chwili Wieroo był już przy Angliku.Bradley leżał uniesiony nieco na lewym łokciu, a prawą rękę miał wolną, i kiedy stwór był już blisko, mężczyzna z całych sił, jakie mu jeszcze pozostały, ciął nożem przez szpetną gębę.Ostrze ugodziło w spojenie szyi z tułowiem z taką siłą, że niemal całkowicie ścięło Wieroo głowę z karku.Odrażający łeb upadł na posadzkę, a korpus runął na Anglika.Zepchnąwszy go z siebie Bradley podniósł się z podłogi i stanął przed wytrzeszczającą oczy dziewczyną.– O Luato! – wykrzyknęła.– Skąd się tu wziąłeś?Bradley wzruszył ramionami.– Nieważne – mruknął.– Teraz trzeba się stąd zmywać, razem.Dziewczyna pokręciła głową.– To niemożliwe – oznajmiła ze smutkiem.– Tak samo myślałem, kiedy wrzucili mnie do Błękitnego Miejsca Siedmiu Czaszek – odparł Bradley.– To niemożliwe.I udało mi się.A niech to! Okropnie paskudzisz podłogę, stary.– Te ostatnie słowa kierował do martwego Wieroo wlokąc już trupa w stronę kolumny.Podźwignął zwłoki do otworu i wsunął je do zsypu.Podniósł potem z posadzki głowę i wrzucił ją w ślad za ciałem.– Nie rób takiej ponurej miny – doradził tej ostatniej niosąc ją do szybu.– Uśmiechnij się!– Ale jak on się może uśmiechnąć? – zaprotestowała na wpół oszołomiona, na wpół przerażona dziewczyna.– Przecież nie żyje.– No właśnie – przyznał Bradley – i wydaje mi się, że trochę się tym przejął.Dziewczyna potrząsnęła głową i odsunęła się od Anglika w stronę drzwi.– Chodź! – powiedział Bradley.– Musimy stąd znikać.Jeśli nie znasz lepszej drogi niż rzeką, niech będzie rzeka.Dziewczyna wciąż popatrywała na niego spode łba.– Ale jak on mógł się uśmiechnąć, skoro nie żył? – Nie dawało jej to spokoju.Bradley roześmiał się w głos.– Myślałem, że my, Anglicy, mamy najmniejsze poczucie humoru ze wszystkich ludzi na świecie – krzyknął – a tutaj natrafiam na kogoś, kto nie ma go w ogóle.Nie rozumiesz, oczywiście, nawet połowy z tego co mówię, ale nie przejmuj się, mała, nie zamierzam cię skrzywdzić i jeśli potrafię cię stąd wyprowadzić, uczynię to.Nawet jeśli nie zrozumiała wszystkiego, co powiedział, odczytała przynajmniej coś z jego roześmianej twarzy – coś, co ją uspokoiło.– Nie lękam się ciebie – powiedziała – chociaż nie rozumiem wszystkiego, co mówisz, mimo że posługujesz się moim językiem i używasz słów, które znam.Ale co do ucieczki – tu westchnęła – to jak ją sobie wyobrażasz?– Wydostałem się już z Błękitnego Miejsca Siedmiu Czaszek – przypomniał jej Bradley.– Chodź! – Rzekłszy to odwrócił się w stronę szybu i drabiny, po której wdrapał się tu z rzeki.– Szkoda czasu.Dziewczyna podążyła za nim, ale w progu oboje się cofnęli, bo z dołu doleciał odgłos świadczący, że ktoś wspina się po szczeblach.Bradley zbliżył się na palcach do drzwi i wychylił ostrożnie głowę spoglądając w dół szybu, po czym cofnął się i stanął obok dziewczyny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]