do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Mogę ci coś poradzić?– Wal.– Może nie warto opowiadać o tym, co sobie przypominasz.– To wyjątkowa sytuacja.Nie pracujemy dla kogoś, tylko bronimy własnego domu.– Zgadza się – powiedziałem.– Bronimy własnego domu.Wierzył.Wbito nam do głów (dziękuję Jakowowi Sawieliczowi, że założył w moim mózgu blokadę) przekonanie, że jesteśmy ostatnią rubieżą, że za nami są ojcowskie chaty.Niezły pomysł.Warto było odbyć tę podróż, żeby go poznać.Wreszcie ktoś mądry wymyślił wariant idealnego najemnika! Żołnierz, który walczy nie za pieniądze, nie za zaszczyty, lecz za świętą sprawę! Cudowne!– A ja pamiętam – odezwał się nagle Cygan po całym dniu milczenia.– Siostrzyczkę pamiętam.Zabili ją.Było bombardowanie i zabili.Przyleciały myśliwce.Hej, Cygan, lepiej siedź cicho! – chciałem zawołać.Jak się już zorientowałem, nie było tu żadnej techniki.Łuki, strzały, miecze, jakiś smok, jakieś balony, bomba zapalająca.dziwne połączenie technologii naszych dni, polowych map, projektora kinowego – jak on właściwie działał? Próbowałem sobie przypomnieć.Obraz poruszał się nierówno, szarpnięciami, a z tyłu stał jakiś facet i kręcił korbą.Ale skąd wziął się obraz na ekranie? W projektorze musiała być lampa.Dziwny świat, monstrualny.Jakby świat przyszłości, po wojnie atomowej, rozwalony, rozbity, który stoczył się w dzikość, a jednocześnie zachowuje w pewnych momentach pamięć o swojej przeszłości i czepia się kurczowo tych realiów.Przyjąłem ten pomysł w charakterze hipotezy roboczej.Zobaczymy, czy pasuje ona do tego, co się tu dzieje.Rozwiązanie zagadki nie było trudne.Należało tylko zobaczyć wszystko, co zostało z przeszłości, a przede wszystkim miasto, którego bronimy.Już nam wbili do głów, że to nasze ukochane miasto.Rozejrzałem się.Z miejscowych naczelników nikogo nie było i nikt nie słyszał słów Cygana.Ze wszystkich wykładów i dyskusji wyniosłem przeświadczenie, że pewnych, wydawałoby się oczywistych osiągnięć cywilizacji tu nie tylko nie ma, lecz nawet wiedza o nich jest niewskazana.Cygan powinien milczeć.Kim też to sobie uświadomił.– Cygan, lepiej się nie odzywaj – rzekł.– Dlaczego?– Bo samolotów nie ma.– Czego nie ma? – spytał chłop z ugorskimi kościami policzkowymi.– Widzisz – włączyłem się do rozmowy – wiedzący ludzie mają wątpliwości.Zapadło milczenie.Potem na boku rozwinęła się dyskusja o kobietach, widocznie tkwiło to w podświadomości i wymazywanie nie było konieczne.Kim Bystry spytał mnie cicho:– Pamiętasz samoloty?Wzruszyłem ramionami.– Diabli wiedzą, co się dzieje – mówił dalej.– Coś jakby pamiętam, jakieś wrażenia.Jeszcze chwila i sobie przypomnę.– Nie trzeba – powiedziałem.– Jesteś pewien?– Komuś trzeba wierzyć.Jeśli chcesz, możesz wierzyć majorowi od ideologii.Albo Szejnowi.Albo mnie.– Kapuję.– I jak najrzadziej wyrażaj swoje wątpliwości.Najpierw musimy się dowiedzieć, gdzie trafiliśmy i czego od nas chcą.– No, gdzie trafiliśmy, to jasna sprawa! – zawołał z przekonaniem.Zacząłem się obawiać, że praca z nim będzie trudniejsza, niż mi się wydawało.– Dużo pijesz?– Dużo.– A czemu tu nie?– Co mam pić?– Pijak zawsze znajdzie.– Nie mów na mnie pijak, nie lubię – zaprotestował Kim Bystry.– Pijak pije, bo musi, a ja dla moralnej satysfakcji.– Dawno to wymyśliłeś?– Dawno – przyznał Kim.Przyszedł Szejn, a z nim jeszcze jeden wojskowy, chyba ten, który kręcił korbą projektora.– Aż do teraz byliście bezimiennymi żołnierzami – oznajmił wywiadowca, gdy już ustawiliśmy się w szeregu.– I gdyby któryś z was zginął, musielibyśmy napisać na mogile: „Nieznany żołnierz”.Teraz nastąpił moment, w którym przywrócone wam zostaną imiona.Każdy z was może trafić do niewoli potworów.Wczoraj oglądaliście film, wiecie, co oni robią z ludźmi, których biorą do niewoli.Pauza.– Teraz każdy otrzyma pseudonim.I nawet gdy będą was torturować, nie zdradzicie swojego prawdziwego imienia.W tym celu.– Szejn pstryknął długimi brudnymi palcami i operator korby podał mu paczkę plastikowych karteczek na sznurkach.– To wasze znaki rozpoznawcze.Powiesicie je na szyi i zapamiętacie wasze imiona.Obserwowałem was uważnie i wiem, że nie pamiętacie swoich prawdziwych imion, dlatego otrzymacie umowne, pseudonimy.Niektóre z nich wynikają z waszych cech zewnętrznych, inne powstały na tle emocjonalnym.Słuchajcie i patrzcie.Wszyscy milczeli, nie rozumiejąc sensu zgadywanki.– Cygan – powiedział Szejn.Wszyscy odwrócili się do Cygana, bo tak go już wszyscy nazywali.Cygan poczuł skierowaną na sobie uwagę i zrobił krok do przodu.Szejn powiesił mu identyfikator na szyi.– Twoje oficjalne imię brzmi Cygan.Jasne?– Tak jest!Kimowi dali pseudonim Kudłaty.Chciałem powiedzieć, że się nie przyjmie, nie pasuje, ale później okazało się, że prócz mnie wszyscy go tak nazywają.Mnie nazwali Siwy.I na tabliczce już było wytłoczone – „Siwy”.Nie miałem nic przeciwko.Imię nie gorsze od innych.Po zakończeniu ceremonii rozdania imion Szejn powiedział:– Wszyscy dostaliście przydział do pierwszego pułku.Poniósł szczególnie ciężkie straty, a zajmuje bardzo odpowiedzialną pozycję.Zza rogu koszar wyszło trzech ludzi.Dwóch w naszym wieku, w hełmach, z naszywkami i galonami, trzeci – przygarbiony i niemłody, wyglądał na permanentnego ponuraka – ogolony na łyso.Nie mieli masek, byliśmy na tyłach, w szkoleniówce.Szejn zwrócił się do łysego:– Kapitanie Dyba, proszę przyjąć uzupełnienie do swojego batalionu.Dobrzy żołnierze, gotowi oddać życie za ojczyznę i swoich bliskich.Dwóch rekomenduję na stanowisko młodszych dowódców plutonu.Wszystkiego nauczysz ich sam, ale co nieco już umieją, sprawdziłem.Przy tym dobrzy z nich strzelcy.– Nie lubię tego – odparł kapitan Dyba.– Albo dobrzy strzelcy, albo młodsi dowódcy.Ani jednych, ani drugich już nie mam.– Będziesz miał i tych, i tych – żachnął się Szejn.Potem odwrócił się do naszego szeregu i rozkazał: – Kudłaty, wystąp!Kim wyszedł przed szereg.Dyba podszedł bliżej i zaczął go oglądać jak konia.Potem do Kima podszedł jeden z młodszych oficerów – spodobał mi się od razu.Ostra, ptasia, ale mocna twarz.Nos z garbkiem, pełne usta, twardy, rozdwojony podbródek i brązowe ptasie oczy.Trochę zbyt wąskie czoło i wczesne zakola.Dobra, otwarta twarz.– Siwy, wystąp.Zawahałem się, dopiero po chwili przypominając sobie swoje nowe imię.– Ci dwaj będą służyć w twoim batalionie – oznajmił Szejn.– Wezmę Siwego – rzekł młody oficer z garbatym nosem.– Bierz, Kania – zgodził się Dyba.– A Kudłatego wyślę do drugiej roty, niech na razie zastąpi dowódcę plutonu.Tam jest beznadziejnie.– Dam ci jeszcze dwóch strzelców – powiedział Szejn – i sześciu szeregowców.Rozdzielili nas po plutonach i rotach.Miałem być dowódcą niemal nieistniejącego plutonu, w rocie dowodzonej przez człowieka o ptasiej twarzy, zwanego Kania.Gdy nasza grupka, byle jak ubrana i prawie nieuzbrojona, podążała za muskularnym Kanią na pozycje jego roty, oglądałem okolicę, próbując wyciągnąć jakieś wnioski, mimo że było to bardzo trudne.Szliśmy głębokimi rowami, osypującymi się transzejami, przez niezbyt głębokie kwadratowe albo podłużne doły, wchodziliśmy na osypane przedpiersia, na wzgórza i pagórki, z których odsłaniał się widok na podobne transzeje.Po lewej stronie zaczynało się łagodne zbocze wysokiego wzgórza, którego szczyt tonął we mgle, a po prawej widać było ruiny, sterty bierwion, desek i drewna, za którymi połyskiwała rzeka.Weszliśmy na górujące nad okolicą wzniesienie, z którego roztaczał się niezły widok.Kania się zatrzymał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl