do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydarł się wreszcie tej widzeń ponęcie,Co pieszcząc serce, krwawi je zarazem,Zwrócił się spiesznie na drogi zakręcie,A twarz się znowu powlokła wyrazemOwej spokojnej, bezbrzeżnej boleści,Co się niczego już w świecie nie lękaI żadnej w sobie nadziei nie mieści.Dalej za młynem stała Boża męka,Na skrzyżowaniu drożyn pochylona,I wyciągnęła czarne swe ramionaZ błogosławieństwem ponad ciche pole,Patrząc z miłością na ludzką niedolę.Minął ją z wolna, pochyliwszy głowy,I poszedł prosto na cmentarz wioskowy.Topole, brzozy i wierzby płacząceWieńczyły miejsce spoczynku dokoła,Schylając swoje zadumane czoła,Jakby piastunki do snu śpiewające.Tam pod ich strażą rozsiadły się wzgórza,Gdzieniegdzie w czarne ubrane krzyżyki;Gdzieniegdzie polna wczołgała się różaLub zielsko bujne, lub też krzaczek dziki.W milczeniu stąpał wśród mogił podróżny,Bojąc się przerwać uroczystej ciszy -Nadstawiał ucha na każdy szmer próżny,Jakby przypuszczał, że jeszcze usłyszyGłos, co go wołać zacznie po imieniu;Z bijącym sercem przed siebie spoglądał,Jakby na jasnym księżyca promieniuJaki cień drogi jeszcze ujrzeć żądał.Lecz nic nie było słychać - prócz tych szmerów,Co się być zdają nadziemskich eterówFalistym drżeniem i spływają w pieśni,Gdy je noc ujmie w dźwięk i ucieleśni;I nic nie widać - prócz tej gry znikomejDrżącego światła i przelotnych cieni,Która na fali powietrza ruchomejNiepewne kształty rysuje w przestrzeni,I z krzyżów, krzewów i głazów cmentarzaCoraz to nowe widziadła wytwarza.Lecz ujrzał za to w księżycowym blaskuWśród innych mogił kamienny grobowiec.Spojrzawszy - przykląkł na ziemię wędrowiecI złożył głowę na wilgotnym piasku,I przytulony do zimnego głazuLeżał bez ruchu, życia i wyrazu.Łza mu z suchego nie pociekła oka,Ani też jękiem nie drżała pierś pusta -Modlitwy nawet nie szeptały usta -Bo wszystko boleść stłumiła głęboka,Rzucając sercu, co padło zranione,Nieprzytomności i szału zasłonę.1875ALBUM PIEŚNIPani Marii z Branickich TarnowskiejW zamian za gałązkę z Kowieńskiej Dolinypoświęca autorPreludiumJuż niejeden obraz miłyCiemne widma zasłoniłyI niejeden ślad zatarły,Ślad przeszłości obumarłej.Łzy, uśmiechy, kwiatów wieńce,Pragnień ognie i rumieńce,Sny miłości, szczęścia, chwałyJuż się w drodze rozsypały.Pozostały za mną w tyleNa rozdrożach - lub mogile.Lecz choć wszystko pierzchło, znikło,Serce kochać nie odwykło,I młodzieńczych natchnień chwilaJeszcze duszę wciąż zasila;Jeszcze czystym światłem błyskaPrzez mgły ciemne i zwaliska,I w ten życia wieczór szaryRzuca wspomnień cudne mary.Wciąż młodości wiara żywaPozrywanych snów ogniwaW idealny wieniec splataI wskazuje piękność świata.Więc znów oczy mam zwróconeNa jaśniejszą życia stronę,Znów odczuwam - to, co piękne,Znów przed śpiewnym głosem mięknęI swych wspomnień mary bladeZnów z miłością na pierś kładę;A gdy serce drży boleśniej,To przerabiam łzy na pieśni.17 listopad 1879Najpiękniejsze piosnkiNajpiękniejszych moich piosnekNauczyła mnie dzieweczka,Mistrzem bowiem były dla mnieHarmonijne jej usteczka.Te usteczka brzmiały zawszeJakąś piosnką, świeżą, nową,Każdy uśmiech był melodią,Śpiewem było każde słowo.Wszystko, o czym serce śniło,Wszystko, o czym nawet nie śni,Odbijało się w jej oczachI płynęło w słodkiej pieśni.Więc mnie zawsze przy jej boku,Wpatrzonego w jej oblicze,Kołysały śpiewne mary,Czarodziejski ch brzmień słodycze.Czegom uchem nie dosłyszał,Czego m wzrokiem nie doczytał,Tom z usteczek koralowychSam ustami swymi chwytał.30 grudzień 1874RozłączenieUjrzał ją znowu po latachZ krzyżykiem w ręce.Jak spała cicho na kwiatachPo życia skończonej męce.Ujrzał - gdy każde swe słowo,Każde spojrzenie łaskawszeUniosła w ciemność grobowąNa zawsze.Jak obcy przyszedł tu do niejW dzikiej rozpaczy,Wiedząc, że główki nie skłoni,Nie wstanie i nie przebaczy;Więc boleść piersi mu targa,I stoi blady jak chusta,I straszna tłoczy się skargaPrzez jego usta.I mówi: „Już leżysz w trumnie,Nic cię nie wzruszy -Nie spojrzysz litośnie ku mnie,Nie zdejmiesz ciężaru z duszy.Nikt losów moich nie zmieniI klątwy nikt nie odwoła,Nie sięgnie w morze płomieniRęka anioła.Nie dojdzie do twego uchaMoje wołanie -Przestrzeń przegradza nas głucha,Wieczyste ciężkie rozstanie.Na zawsze pomiędzy namiCiemna się przepaść rozwarła.Mnie czoło występek plami,A tyś umarła!Dla innych nadzieją błyskaGrobowca łono,Bo wiedzą, że duch odzyskaMiłość na ziemi straconą;Dla innych rozstania chwileSzybko uniesie czas rączy,I znów kochanków w mogileWieczność połączy.Lecz mnie zgon również jak życieOd ciebie dzieli -Obcą mi będziesz w błękicie,Jak tu na zmarłych pościeli.Przedział otworzy dalekiTa śmierć, co innych przybliża.Bo nas rozdziela na wiekiZnak krzyża!”17 listopad 1879Daremne żaleDaremne żale - próżny trud,Bezsilne złorzeczenia!Przeżytych kształtów żaden cudNie wróci do istnienia.Świat wam nie odda, idąc wstecz,Znikomych mar szeregu -Nie zdoła ogień ani mieczPowstrzymać myśli w biegu.Trzeba z żywymi naprzód iść,Po życie sięgać nowe.A nie w uwiędłych laurów liśćZ uporem stroić głowę.Wy nie cofniecie życia fal!Nic skargi nie pomogą -Bezsilne gniewy, próżny żal!Świat pójdzie swoją drogą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl