[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Punkt zgas³, ekran jeszcze chwilê ¿arzy³ siês³abn¹c¹ poœwiat¹, blady prostok¹t w ciemnoœci.Wreszcie œciemnia³ do koñca.I wtedy us³ysza³a ten dŸwiêk.Ciche dzwonki. *** Jingle bell, jingle bell.Srebrzyste dŸwiêki dzwonków uk³ada³y siê natrêtniew melodiê, dobiega³y gdzieœ z zewn¹trz, zza ciemnego okna, zas³oniêtegoszczelnie.Przybli¿a³y siê i oddala³y.Le¿a³a cicho, znów by³a ma³¹dziewczynk¹, nie wyzutym ze z³udzeñ, twardym podlotkiem.Szeroko otwartymioczyma wpatrywa³a siê w ciemnoœæ, ale zamiast niej widzia³a rozœwietlon¹choinkê, srebrne nitki anielskiego w³osa, ³añcuchy z kolorowego papieru.Kr¹g³ebombki, œmiesznie odbijaj¹ce dzieciêce twarze, wyolbrzymiaj¹ce ciekawe noski,puco³owate policzki.Królewnê Œnie¿kê z krasnoludkami, jelonka Bambi, czy jakmu tam by³o.Dzwonki zadzwoni³y jeszcze raz, po czym œcich³y.A potem.Zza cienkiej œciany doszed³ g³uchy ³omot, niewyraŸne przekleñstwa.Zmartwia³a,pierzch³a choinka, mrugaj¹ce lampki.Wujek spieprzy³ siê z wyra.Zaraz wstaniei.Przekleñstwa zmieszane z cichym szuraniem, a w tle regularny charkot.Wujekzawsze tak chrapie po pijaku, jakby siê mia³ udusiæ, jakby za chwilê mia³poderwaæ siê z ³Ã³¿ka w beznadziejnej walce o zaczerpniêcie oddechu.Im bardziejcharkocze i siê d³awi, tym mocniej œpi.Coœ stuknê³o o pod³ogê.A wujekchrapie.Znów stukniêcie.Ale nie tam, za cienk¹ œciank¹ dzia³owa, gdzie stoi rozmem³anybar³Ã³g.To przecie¿.Tak, to z du¿ego pokoju, pustego zwykle i zimnego, tam,gdzie stoi choinka.Ktoœ w³¹czy³ ruskie lampki, bo zza drzwi, przez matow¹szybê s¹czy siê kolorowa poœwiata.Jingle bell, jingle bell.Dzwonki znów dŸwiêcz¹, srebrzysty dŸwiêk przybli¿asiê, znów oddala.Zdaje siê wype³niaæ ponura norê, zwan¹ nie wiadomo dlaczegomieszkaniem.Poœwiata p³yn¹ca od drzwi wydobywa z mroku plamy na tapetach.Czu³a ch³Ã³d w koniuszkach palców, gdzieœ g³êboko czaj¹cy siê strach.Przecie¿.Przecie¿ to niemo¿liwe.Przecie¿ go nie ma.To tylko sen.Zaraz siê obudzê.Bêdzie zimne mieszkanie w obskurnym bloku.Bêdzie ten wieprzchrapi¹cy za œcian¹, ten.Ped.Zaraz, jak mama mówi³a? Ty pedale? Nie, typedofilu, przypomnia³a sobie.Bêdzie zielony drapak z ruskimi lampkami, krzywowetkniêty w garnek z piaskiem.Wujek siê krzywi³, ¿e kotem œmierdzi, jakprzynios³a.A czym ma œmierdzieæ, przecie¿ piasek z piaskownicy.Zaraz siê obudzê.Z t¹ myœl¹ odrzuci³a jednak ko³drê, stanê³a na zimnychp³ytkach, poczu³a dreszcz.Ale realny ten sen, przemknê³o jej przez g³owê.Sztywno zrobi³a krok, potem drugi.Ujê³a klamkê.Dzwonki wci¹¿ rozbrzmiewa³y,wype³nia³y ca³a g³owê, zdawa³y siê otaczaæ zewsz¹d.Jingle bell.Nacisnê³a klamkê, drzwi zaskrzypia³y ¿a³oœnie, jak kot nadepniêty na ogon.Mimowype³niaj¹cego wszystko srebrzystego brzmienia dzwonków us³ysza³a, jakchrapanie wujka urwa³o siê na chwilê.Chwila trwa³a d³ugo, odmierzana g³uchymiuderzeniami serca.A gdy myœla³a, ¿e ju¿ minê³a nieskoñczonoœæ zaskrzypia³ysprê¿yny, wujek zamamla³ coœ i zachrapa³ znów z regularnoœci¹ kwarcowegozegarka.Poczu³a ulgê, sp³ywaj¹c¹ z fal¹ ciep³a.Wci¹¿ otoczona dŸwiêkiemdzwonków zdecydowanie pchnê³a drzwi.Ruskie lampki nie mog³y dawaæ takiego œwiat³a.Chuderlawy œwierczek mieni³ siêwszystkimi barwami têczy, rozb³yski igra³y na ga³¹zkach.Nawet kotem nieœmierdzia³o, nozdrza wype³ni³ balsamiczny zapach ¿ywicy i coœ jak woñ niedawnozapalonych œwiec, ciep³a woñ topi¹cego siê wosku.Twarz dziewczynki rozjaœni³a siê.Szeroko otwartymi, zachwyconymi oczymawpatrywa³a siê w choinkê.I w tego, który odwrócony ty³em klêcza³ pod ni¹.A klêcza³ tam ktoœ, ubrany w d³ugi, lamowany bia³ym futerkiem, czerwonyp³aszcz.Spod czapki, te¿ czerwonej, z pomponem wymyka³y siê d³ugie, srebrnew³osy.Œwiêty Miko³aj mrucza³ coœ pod nosem, grzebi¹c w wielkim, wypchanymworku.Te¿ czerwonym.Brzuchatym, wype³nionym po brzegi niespodziankami.Ju¿ nie by³a twardym podlotkiem.Ju¿ nie chcia³a byæ Matyld¹, z wielkimpistoletem.Znów by³a ma³a dziewczynka, ma³¹ Ani¹.Znów, jak przed laty, jak toledwie pamiêta³a.Kiedy jeszcze by³ z nimi tata.Uœmiechnê³a siê szeroko, radoœnie, wargi same sk³ada³y siê do nucenia do wtórudzwonkom.Z zachwytu a¿ klasnê³a w d³onie.Pochylone nad workiem plecy mamrocz¹cego Miko³aja drgnê³y.– .maæ! – dokoñczy³ z rozpêdu, g³oœniej i wyraŸniej.Odwróci³ siê powoli.Gdydojrza³ dziewczynkê, skrzywi³ siê.– .maæ! – powtórzy³.– No i znowu. *** Dzwonki ucich³y.Widzia³a twarz Miko³aja, ze zdziwieniem spostrzeg³a, ¿e niejest puco³owaty, rumiany i dobroduszny.Patrz¹c na wychudzon¹, brodat¹ twarzmo¿na by³o go wzi¹æ za Osamê bin Ladena.Gdyby nie czapka ze œmiesznympomponikiem.No, ale wszystko poza tym siê zgadza³o.P³aszcz, i worek.I prezenty.– Czy.– zaczê³a nieœmia³o, wyci¹gaj¹c rêce.– Stój tam gdzie jesteœ! – warkn¹³ Miko³aj.Jego oczy twardo b³ysnê³y.Jak oczyOsamy.Cofnê³a siê, uœmiech zamar³ jej na twarzy.– No, nie bój siê – uœmiechn¹³ siê nieszczerze Miko³aj.– Tak, jestem ŒwiêtymMiko³ajem.– doda³ szybko, widz¹c wyginaj¹ce siê w podkówkê usta.Nie mo¿natak ostro, zgani³ siê, jeszcze siê sp³oszy, przestraszy.Uœmiech powoli wróci³ na twarz Ani.To tylko sen, pomyœla³a.Ale niech trwa.– Przynios³eœ mi prezenty?Miko³aj zmiesza³ siê wyraŸnie.Odwróci³ wzrok i zacz¹³ grzebaæ w worku.– Taak.– mrukn¹³.– Ale to i tak ju¿ na nic.W porê ugryz³ siê w jêzyk.Byle nie przestraszyæ.– Co powiedzia³eœ?A co tam.Rêka œwiêtego grzebi¹ca w worku natrafi³a na poszukiwany przedmiot.Uj¹³ go mocno i odwróci³ siê powoli.Ju¿ czas, im szybciej, tym lepiej.Trzebaiœæ dalej, dopiero niedawno zab³ys³a pierwsza gwiazdka, roboty jeszcze wiele.Mo¿e nastêpnej nie spartoli.– Muszê ciê zabiæ.Uwierzy³a od razu.Musia³a uwierzyæ.Z twarzy Miko³aja spogl¹da³y zimne,nieruchome oczy Osamy bin Ladena
[ Pobierz całość w formacie PDF ]