do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja matka nie jest moją matką.Mój ojciec nie żyje, ale właśnie z nim rozmawiałem.Rzeczywistość to słowo pozbawione wszelkiej wartości.Gra bez reguł.Dlatego ustalę teraz moje własne reguły.Nowy program ARCADIA jest gotowy do startu.Wkładam hełm kontaktowy.Przechodzą mnie ciarki.Wieżowce widoczne za oknem zaczynają rozpływać mi się w oczach.Bez wahania wciskam przycisk rozruchu i stoję już na polnej drodze w ARCADII.Obok mnie złocistożółte łany pszenicy falują na wietrze.Droga wiedzie na pagórek, zza którego wystaje wieża kościelna.Gdzieś w oddali stuka dzięcioł.Kolory są wyraźne, w powietrzu roznosi się zapach wilgotnej ziemi.Na zachodzie przesuwają się ciemne chmury.Cały krajobraz spina podwójna tęcza.Oddycham głęboko i wyruszam przed siebie, na spotkanie tęczy.Wiem, że odnajdę cię tam, Katarzyno.Przełożył Mieczyslaw DutkiewiczObydwiema nogami na ZiemiPowtórka akcjiMężczyzna poruszał się po rozległej powierzchni niezdarnymi susami, wzbijając kłęby kurzu, który snuł się w powietrzu, jakby nie zamierzał w ogóle osiąść z powrotem.Ciemna osłona przeciwsłoneczna skafandra odbijała w stronę kamery oślepiające refleksy świetlne.Przez krótką chwilę ekran wypełniony był jedynie niekształtną białą plamą.„Wkrótce pułkownik Ronneberger opuści pole widzenia kamery stacjonarnej i wsiądzie do lunachodu, gdzie oczekuje go już major Leontonow.Wspólnie odbędą krótką przejażdżkę, której celem jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie, na co natknął się radziecki robot księżycowy w dniu 4 czerwca 1991 roku, a więc dokładnie pięć miesięcy temu.Jeszcze trochę cierpliwości i dowiemy się, co wtedy znaleziono, czym jest ów metalowy, regularnie uformowany obiekt.”W głosie spikera, który od dwu godzin robił, co tylko mógł, aby przyciągnąć uwagę telewidzów, chociaż do tej pory nie wydarzyło się nic interesującego, można było wyczuć, obok zmęczenia, nutę zapału i napięcie.Artur Ronneberger wpatrywał się w ekran, na którym astronauta kierował właśnie swe kroki ku lunachodowi.To mam być ja? - myślał zdziwiony.Zdumienie nie opuszczało go od początku transmisji.Nie mógł uwolnić się od wrażenia, że on i ta drobna postać to dwie osoby nie mające ze sobą nic wspólnego.To, co działo się na ekranie, nie oddawało nic z panującej wówczas atmosfery, nie czuło się ani zachwytu, ani fascynacji.Wszystko było nieprawdziwe, jak niezbyt udany film.Gotów był się założyć; że za chwilę zabłyśnie oświetlenie studyjne, a zza dekoracji imitujących powierzchnię Księżyca wyjdzie reżyser i powie:”Okay, Ronneberger, tę scenę mamy już z głowy”.Wcale by się nie zdziwił.Wszystko było tak bardzo nieprawdziwe!Rozejrzał się wokół siebie.Na kanapie obok niego siedziała żona, dzieci przykucnęły na podłodze ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora - i to również było nieprawdziwe.Tylko jego myśli wydawały się prawdziwe.Prawdziwe.jasne i wyraźne.To były sprawy istotne i niesłychanie konkretne.Wydarzenia, które rozegrały się już po lądowaniu, wydawały się w porównaniu z nimi płytkie i niewyraźne, jak gdyby obserwowano je przez przednią szybę pojazdu w deszczowy dzień, kiedy to wycieraczki zapewniają dobrą widoczność tylko przez krótkie chwile.Tam wszystko było jasne i wyraźne, widoczne jak na dłoni, a nie jak to pokazywano teraz.Zniechęcony wyłączył wideomagnetofon i opadł z powrotem na oparcie kanapy.I oto były przy nim znowu wszystkie wspomnienia.Uśmiechnął się.Tak, nareszcie wróciły, wszystkie, tak upragnione i zbyt ulotne, Chodźcie do mnie, śmiało, jakże się cieszę! Jakże się cieszę.InterferencjaStolik w małej restauracji nie był zbyt czysty, ale to mu nie przeszkadzało.Siedział w ciemnym kącie, okryty cieniem, dopóki nie wydobyło go stamtąd niedyskretne światło reflektora skierowanego na telewizor.Po co im jeszcze to światło, pomyślał.Istotnie, na sali bankietowej było wystarczająco widno.Wspaniałe żyrandole, świece towarzyszące kwiatom na stolikach.Naprawdę jest tu ładnie, pomyślał, cudownie! Szkoda tylko, że blat stołu jest taki lepki.A do tego radio, dudlące niemiłosiernie gdzieś z tyłu.Można się było przynajmniej spodziewać, że je wyłączą, skoro bankiet wydawał sam prezydent.Poza tym bawił się wspaniale.Tyle pięknych kobiet w wieczorowych sukniach i ci wszyscy ważni faceci, którzy kiwali przyjaźnie głowami, ilekroć na nich spojrzał.Było to rzeczywiście przyjęcie o wyszukanej elegancji.Tak, tak, bez wątpienia.I to tylko na jego cześć.Prezydent nawet przepił do niego.Chciał odwzajemnić gest i unieść swoją szklankę, ale nie było jej na stole.Szybko otworzył kolejną butelkę piwa.Nie chcąc, aby prezydent czekał na niego, nie tracił już czasu na szukanie szklanki i wypił z butelki.- Na zdrowie, panie prezydencie! - zawołał głośno, może nawet zbyt głośno, bo twarze wszystkich obecnych zwróciły się ku niemu.W ich spojrzeniach malowało się nie skrywane oburzenie.I akurat w takiej chwili dała mu się we znaki siła ciążenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl