do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy wbiegł do lasu, zauważył, że nieświadomie spogląda na grunt pod stopami w poszukiwaniu skamielin.17Dwa dni później około jedenastej trzydzieści w nocy został wezwany przez Whiteheada.- Jestem w gabinecie - powiedział stary przez telefon.- Chciałbym zamienić z panem kilka słów.Gabinet, mimo iż pysznił się pół tuzinem lamp, niemal całkowicie tonął w mroku.Paliła się tylko wyginana lampka na biurku, rzucając światło raczej na stertę leżących tam papierów niż na pomieszczenie.Whitehead siedział w skórzanym fotelu przy oknie.Na stoliku obok niego stała butelka wódki i prawie pusta szklanka.Nie odwrócił się, kiedy Marty zapukał i wszedł do pokoju, po prostu przemówił ze swojego punktu obserwacyjnego na wprost oświetlonego trawnika.- Sądzę, że już czas dać panu więcej swobody, Strauss - oświadczył.- Dotychczas dobrze wykonuje pan swoją pracę.Jestem z pana zadowolony.- Dziękuję panu.- Bill Toy zostanie tu jutro na noc, podobnie jak Luther, i to może być dla pana okazją, by udać się do Londynu.Minęło osiem tygodni, niemal co do dnia, od przybycia Marty’ego do posiadłości i oto - nareszcie - otrzymuje niezobowiązujące zapewnienie, że jego posada nie jest zagrożona.- Poleciłem Lutherowi załatwić panu jakiś pojazd.Proszę z nim porozmawiać, gdy się zjawi.A tam na biurku jest trochę pieniędzy dla pana.Marty spojrzał na blat biurka; rzeczywiście leżał na nim plik banknotów.- Śmiało, proszę je wziąć.Marty’ego aż ręce świerzbiły, ale zdołał poskromić swój entuzjazm.- To pokryje koszty paliwa i noclegu w mieście.Marty nie przeliczył banknotów; po prostu zwinął je i wsadził do kieszeni.- Dziękuję panu.- Jest też adres.- Tak, proszę pana.- Proszę go wziąć.Sklep należy do człowieka nazwiskiem Halifax, który dostarcza mi truskawek poza sezonem.Czy zechciałby pan odebrać moje zamówienie?- Oczywiście.- To jedyne zlecenie, jakie mam dla pana.Reszta czasu, do pańskiego powrotu w godzinach rannych w sobotę, należy do pana.- Dziękuję.Ręka Whiteheada sięgnęła po szklankę z wódką i Marty pomyślał, że teraz stary odwróci się i spojrzy na niego; nie odwrócił się jednak.Rozmowa była najwidoczniej skończona.- Czy to wszystko, proszę pana?- Czy wszystko? Tak, sądzę, że tak.A pan jak uważa?Od wielu już miesięcy Whitehead nie kładł się spać trzeźwy.Zaczął używać wódki jako środka nasennego, gdy rozpoczęły się nocne lęki; zrazu tylko szklaneczkę lub dwie, by stępić ostrze strachu, potem coraz większe dawki, i z czasem ciało starego uodporniło się na trunek.Nie znajdował przyjemności w byciu pijanym.Nie cierpiał kłaść na poduszce wirującej głowy i słyszeć pojękiwania własnych myśli.Ale strachu lękał się jeszcze bardziej.Nagle, gdy tak siedział, patrząc na trawnik, ujrzał lisa, który wszedł w obręb światła rzucanego przez lampy trawnikowe - jego sierść zdawała się wybielona od jaskrawej iluminacji - i patrzył w stronę domu.Całkowity bezruch, w jakim zastygł, nadawał mu znamiona doskonałości; oczy, odbijając światło, lśniły w pokrytej zjeżoną sierścią czaszce.Warował tak tylko przez moment.Nagle, jakby wyczuwając niebezpieczeństwo - być może bliskość psów - podwinął ogon i dał susa w ciemność.Whitehead długo po jego zniknięciu wpatrywał się w to miejsce na trawniku, mając nadzieję, że wbrew wszelkiej nadziei zwierzę powróci i przez jakiś czas podzieli z nim jego samotność.Ale lis miał inne plany na tę noc.Był czas, gdy i on był lisem: smukłym i czujnym; nocnym wędrowcem.Ale teraz sprawy miały się inaczej.Opatrzność była szczodra, marzenia stały się rzeczywistością; i lis, stale przybierający coraz to nowe kształty, stał się gruby i powolny.Świat też się zmienił: przeistoczył się w mapę zysków i strat.Odległości skurczyły się do rozmiarów jednego polecenia.Z czasem lis zapomniał o swoim poprzednim życiu.Lecz ostatnio wspomnienia wracały coraz częściej.W wyrazistych i pełnych wyrzutu szczegółach, podczas gdy wydarzenia poprzedniego dnia skrywała mgła.W najgłębszym zakamarku swego serca wiedział jednak, że nie ma powrotu do tamtego błogiego stanu.A co dalej? Dalej była podróż do miejsca pozbawionego nadziei, gdzie żaden znak drogowy nie skieruje go ani w prawo, ani w lewo, gdzie wszystkie kierunki są jednako ważne - i gdzie nie będzie ni wzgórza, ni drzewa, ni domostwa dla wskazania drogi.Takie miejsce.Takie straszne miejsce.Ale nie będzie tam sam.W tej krainie Nigdzie będzie miał towarzysza.A kiedy czas się wypełni i jego oczom ukażą się owe ziemie wraz z ich mieszkańcem, wówczas pożałuje, o Chryste, jak bardzo pożałuje, że na zawsze nie pozostał lisem.III Ostatni Europejczyk18Athony Breer, Połykacz Żyletek, wrócił do swego malutkiego mieszkanka późnym popołudniem i w ulubionej filiżance zrobił sobie kawę rozpuszczalną, następnie zasiadł za stołem i w słabnącym świetle zaczął wiązać dla siebie pętlę.Od wczesnych godzin rannych wiedział, że właśnie nastał ten dzień.Nie ma potrzeby iść do biblioteki; jeśli po jakimś czasie zauważą jego nieobecność i napiszą do niego, chcąc dowiedzieć się, gdzie się podziewa, nie odpowie im [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl