do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostaliœmy tamna noc, a poniewa¿ wiado­moœæ o naszym zawodzie rozesz³a siê szybko, musieliœmyudzieliæ pomocy wielu chorym ¯ydom i mogliœmy przy okazji zbadaæ tajemnicê ichdomów.Wszêdzie, gdzie tylko wzywa³ nas obowi¹zek, wita³o nas przy wejœciu do nêdznychpomieszczeñ zatêch³e powietrze i napawaj¹cy obrzydzeniem brud i nieporz¹dek.Szeœæ do siedmiu osób t³oczy³o siê w ma³ym, niskim pokoju o wilgotnych œcianachi ma³ych oknach, przez które nic nie by³o widaæ z powodu kurzu i pary.Okna niemia³y czêsto zawiasów, lecz by³y mocno zabite, jakby chciano w ten sposóbzatrzymaæ powietrze.W³aœnie z tych nêdz­nych siedzib pochodz¹ najstraszniejszechoroby, które z powodu ro¿nych okolicznoœci staj¹ siê czêsto zaraŸliwe.Itutaj tak¿e cholera uczyni³a najokropniejsze spustoszenia.Za bardzo bym siêmo¿e rozpisa³, gdybym siê zacz¹³ zag³êbiaæ w szczegó³y sposo­bu ¿ycia, jakiepêdz¹ ¯ydzi i chorób, jakie z niego wynikaj¹.Zostawiam wiêc sprawy, z którymisiê tam zetkn¹³em, by dalej opisywaæ podró¿, któr¹ podjêliœmy na nowonastêpnego ranka.Droga wiod³a przez miasteczka Rokicie i Brwilno a¿ do P³ocka le¿¹cego nadWis³¹.Prowadzi³a ci¹gle przez piêkne równiny, pokryte polami obsianymi zbo¿em,co przypomina³o nieco równiny w Skanii, oraz niskimi i nêdznymi sosnami, tu iówdzie rosn¹-* Karol XII zwany byt przez Turków „¯elazn¹ G³ow¹" (przyp.autora).cymi w zagajnikach, podobnymi do tych, które widuje siê w naj-¿yŸniejszejczêœci Skanii.Nie tu by³o ich miejsce i wygl¹da³y obco w tutejszym klimacie.Przypomina³y cz³owieka pó³nocy, który pod w³oskim niebem usycha z mi³oœci itêsknoty do lodowatej ojczyzny, do jej rzek i ska³.Tu i ówdzie oczom naszym ukazywa³y siê okaza³e posiad³o­œci nale¿¹ce do jednegoz polskich magnatów, a wokó³ wspania­³ego zamku, cienistych alei i ogrodówsta³y lepianki, bêd¹ce œwiadectwem nêdznego ¿ycia, jakie pêdzili ich mieszkañcy— ch³opi pañszczyŸniani.Na jakie¿ sprzecznoœci przyzwalaj¹ ludzie poszu­kuj¹cczegoœ, co wyprzedza epokê, w której ¿yj¹ i dzia³aj¹?! W kraju, w którymwolnoœæ by³a zawo³aniem dnia, gdzie wszyst­kie oczy p³onê³y, wszystkie sercabi³y i wszystkie miêœnie napina³y siê na sam¹ myœl o s³owie „niepodleg³oœæ", wkraju tym wzno­si³y siê pa³ace magnatów, a tysi¹ce o¿ywionych zapa³em ludzikrzycza³o „Niech ¿yje wolnoœæ'" i dla tej idei ofiarowa³o w³asn¹ krew i krewpoddanych.P³ock, do którego przybyliœmy przed po³udniem o jedenastej jest doœæ piêknym iporz¹dnym miastem, le¿¹cym na skarpie nad Wis³¹.W obrêbie murów miejskichznajduj¹ siê parki i aleje spacerowe opadaj¹ce tarasami ku rzece, którejspokojna, stalowo­niebieska powierzchnia odbija wie¿e i wysokie domy.Us³yszeliœmy tu po raz pierwszy o bitwie pod Ostro³êk¹ i zdradzie niektórychgenera³Ã³w, przez co Polacy, choæ odnieœli chwilowo zwyciêstwo, stracili doœædu¿o ludzi.Oko³o oœmiuset rannych ¿o³nierzy zosta³o przewiezionych do P³ocka,do polowego lazaretu, brakowa³o jednak lekarzy i dlatego burmistrz nakaza³ mirozpocz¹æ s³u¿bê.Poniewa¿ jednak towarzysze moi chcieli jechaæ dalej, cofn¹³rozkaz i zawiadomi³ nas, i¿ nie oœmieli siê wiêcej korzystaæ z naszych us³ug,dopóki nie zostaniemy w Warsza­wie przyjêci na s³u¿bê pañstwa.Poniewa¿ w miêdzyczasie dotar³a wiadomoœæ o zbli¿aniu siê armii rosyjskiej —kozaków widziano zaledwie trzy mile od miasta — z rozkazu burmistrzaprzeprawiono nas przez Wis³ê, by nic nie stanê³o na przeszkodzie dalszejpodró¿y.Na drug¹ stronê rzeki przeprawiano siê barkami lub czó³nami.Barki porusza³ysiê przy pomocy ¿agla, a ponadto popychano je ¿erdziami.Na takiej w³aœniebarce uda³o nam siê znaleŸæ miejsce.Czó³na, d³ugie i w¹skie, które z trudemutrzymywa³y równowagê, dr¹¿one by³y w pniach drzewnych.W jednym z takichczó³en przeprawia³a siê grupa Polaków.Wspominam o nich wy³¹cznie dlatego, i¿znajdowa³a siê wœród nich pewna Polka.By³a doprawdy piêkna.¯adna wyobraŸnianie potrafi³aby stworzyæ bardziej regularnych rysów, delikatniejszychrumieñcówi piêkniejszego wyrazu twarzy.Szkoda tylko, ¿e czó³no, w którym p³ynê³a,dobi³o w innym miejscu ni¿ my, musieliœmy wiêc, podobnie jak teraz czytelnik,porzuciæ j¹, nie dowiedziawszy siê o niej nic wiêcej ponad to, ¿e by³anajpiêkniejsz¹ Polk¹, jak¹ pisz¹cy te pamiêtniki ogl¹da³ w czasie swego pobytuw Polsce.Wsiedliœmy teraz do wozu powo¿onego przez ¯yda.[.] Nie ujechaliœmy daleko,gdy zacz¹³ nas ostro¿nie wypytywaæ o ró¿ne rzeczy, a zw³aszcza czy mamy du¿opieniêdzy.Wypytywa³ tak natrêtnie i zuchwale, ¿e musieliœmy mu surowo nakazaæ,by przesta³.Zacz¹³ nam wtedy groziæ, mówi³, ¿e ma w s¹siedztwie przyjació³,którzy nas wkrótce pobij¹, jeœli bêdziemy siê sprzeci­wiaæ.¯¹daliœmy nadal, byzamilk³, a¿ wreszcie us³ucha³.Droga prowadzi³a przez du¿y, gêsty las izauwa¿yliœmy, ¿e ¯yd bez przerwy rozgl¹da siê bacznie dooko³a.Zaczê³o siêœciemniaæ, jechaliœmy ci¹gle g³Ã³wn¹ drog¹, lecz po chwili jazdy ¯yd nagleskrêci³.Nie widzieliœmy nic woko³o, s¹dziliœmy jednak, ¿e jesteœmy ci¹gle nag³Ã³wnym goœciñcu.Gdy jednak wóz zacz¹³ podskakiwaæ na pniakach, korzeniach ikamieniach, zaczêliœmy podejrzewaæ, ¿e znajdujemy siê na bocznej drodze lubmo¿e nawet nie jesteœmy ju¿ na ¿adnej drodze.ZnaleŸliœmy siê w koñcu wwidniejszym miejscu — by³ to wyr¹b leœny — i ¯yd zatrzyma³ siê.Zapytaliœmy go,gdzie jesteœmy, a on powiedzia³, ¿e zab³¹dzi³ i ¿e poszuka zaraz w lesie drogi.Przypomnieliœmy sobie wówczas jego pyta­nia o pieni¹dze i zaœwita³a nam jasnomyœl o zdradzie.Dlatego te¿, gdy próbowa³ zeskoczyæ z wozu, Stenkula i jaz³apaliœmy go za kark, a Bergh zagrozi³, ¿e go przebije no¿em, jeœli zaraz niewyprowadzi wozu na drogê.Dzwoni¹c zêbami ze strachu poprosi³ o przebaczenie ilitoœæ, i doœæ prêdko dojechaliœmy z powrotem.By³o wiêc jasne, ¿e zna³ onnieŸle drogi w lesie i ¿e zab³¹dzi³ nie bez powodu.B³aga³ nas, zaklinaj¹c na wszystkie œwiêtoœci, byœmy nie opowiadali o tymwydarzeniu w Gombinie, do którego zmierza­liœmy, a robi³ to tak natarczywie, ¿eprzyrzekliœmy milczenie, bowiem gdy ju¿ niebezpieczeñstwo minê³o, nie mieliœmy¿adnego powodu, by siê mœciæ na biednym ¯ydzie.Wreszcie o pierwszej w nocy przybyliœmy do ma³ego miasteczka Gombin, gdzieodes³aliœmy ¯yda nie sk³adaj¹c na niego donosu, i — jak zwykle — po³o¿yliœmysiê w gospodzie na wi¹zce s³omy.Spalibyœmy zupe³nie spokojnie, gdyby nie choryna cholerê, który otrzyma³ miejsce w s¹siednim pokoju i przeszkadza³ nam ca³¹noc swym krzykiem i rozdzieraj¹cym jêkiem.O œwicie ruszyliœmy w dalsz¹ podró¿przez Saniki i kilka innych miasteczek do Sochaczewa, doœæ piêknego miasta.Zobaczyliœmy tam po raz pierwszy oddzia³ rekrutów, sk³adaj¹cysiê z m³odych i przystojnych Polaków w szykownych mundurach, którzy wygl¹dalitak, jakby wierzyli, i¿ podbij¹ œwiat [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl