do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzecichory, starszy 56-letni mê¿czyzna, lekarz z zawodu.Prawdopodobnie psychozamaniakalnodepresyjna.Diagnoza mog³a byæ postawiona dopiero po systematyczniejszych badaniach iobserwacjach.Cz³owiek ten zatrzymany zosta³ w czasie lotnego sprawdzania„kontrolek”.Okaza³o siê, ¿e data na stemplu by³a sprzed dwóch lat.Wynik kontroli dodatni.Tych trojechorych przewozi³am sama.Sama pilotowa³am maszynê.Pacjenci znajdowali siê wizolowanej kabinie.Zachowywali siê spokojnie, tote¿ nie zwraca³am na nichuwagi.Przelecia³am ju¿ chyba z po³owê drogi, gdy niespodziewanie coœ ciê¿kiego spad³omi nag³owê.Gdy odzyska³am przytomnoœæ – mia³am g³owê okrêcon¹ kocem, a jakieœ rêcezdziera³y ze mnie kombinezon.Co by³o dalej – wiesz sam.– Ta trójka napastników to byli twoi pacjenci?– Nietrudno domyœliæ siê przebiegu napadu.Widocznie zapomnia³am zamkn¹æ drzwi,albote¿ zamek by³ uszkodzony.Nie wykluczone, ¿e przez owego mê¿czyznê.Maniacybywaj¹nieraz bardzo sprytni i przebiegli.Og³uszy³ mnie i przej¹³ stery.Oczywiœcierozumia³, ¿ezmian¹ kursu natychmiast spowoduje wys³anie poœcigu.Utrata ³¹cznoœci ze mn¹musia³azaalarmowaæ centralê.Wyl¹dowa³ wiêc na terenach opuszczonych i przy pomocywspó³towarzyszek zawlók³ mnie w ruiny.Chodzi³o mu przede wszystkim o zdobyciekombinezonu, gdy¿ stroje szpitalne uniemo¿liwiaj¹ ucieczkê.Gdybyœ siê spóŸni³kilka minut– mo¿e bym ju¿ nie ¿y³a.Ewa stwierdza to suchym, beznamiêtnym tonem, tak jak gdyby nie chodzi³o tu ojej osobê.Wacek patrzy na ni¹ i znów poczyna go ogarniaæ przykre wra¿enie obcoœci.Jednoczeœnies³owa lekarki budz¹ w nim nowe, niepokoj¹ce w¹tpliwoœci.Jeœli owa okr¹g³ap³ytkapokazana mu przez Ewê s³u¿y³a do rejestracji przeprowadzanych kontroli stanupsychicznego,to wynika³yby st¹d ponure wnioski.– Czy choroby psychiczne bardzo s¹ rozpowszechnione? – decyduje siê na otwartepytanie.Ewa pochyla lekko g³owê i mówi cicho:154– To w tej chwili najwiêksza klêska i niebezpieczeñstwo dla ludzkoœci.W g³osie jej Wacek nie czuje ju¿ niedawnego spokoju i tonu suchej relacji.– I nie ma sposobu?– Potrafimy zwalczaæ skutecznie wiele chorób, lecz nie zmiany genetyczne –mutacjegenów.A w³aœnie one maj¹ charakter degeneracyjny.Ju¿ w tej chwili co drugiedziecko jestniedorozwiniête umys³owo.Dwoje ludzi na troje w wieku dojrza³ym zapada naktór¹œ zeznanych psychoz, a czasem na zupe³nie now¹, nie znan¹ chorobê umys³ow¹.Z tegonajwy¿ej30 procent to psychozy uleczalne.W innych przypadkach jesteœmy bezsilni.Wszakleczymytylko skutki, nie przyczyny!– To straszne!.– Straszne! Najstraszniejsze jest to, ¿e nie mamy zupe³nie pewnych œrodkówkontroli!Jesteœmy w stanie wykryæ tylko 80 procent przypadków.A ju¿ prawie zupe³niewymykaj¹ siêbadaniom, wiêc i leczeniu, wczeœniejsze stadia, przede wszystkim nieprzeliczonepsychopatie,ró¿ne odchylenia, u³omnoœci psychiczne, które nie maj¹ jeszcze cech choróbumys³owych.Jestem niemal pewna, ¿e gdyby mo¿na by³o poddaæ obserwacjom ca³¹ ludnoœæ naszejplanety– nie wiem, czy zupe³nie zdrowych psychicznie, jak to siê potocznie mówi,„normalnych”,by³oby piêæ procent.– Mnie siê wydaje, ¿e takie stwierdzenie polega na nieporozumieniu.Chyba„normalnym”stanem bêdzie stan wiêkszoœci ludzi?– To b³êdna, powierzchowna ocena.Gdyby wiêkszoœæ dzieci rodzi³a siê z krótsz¹praw¹nog¹ albo nawet z parali¿em, czy cechê tê mo¿na by³oby uznaæ za „normaln¹”tylko z tegopowodu, ¿e wystêpuje u wiêkszoœci ludzi?– Jednak¿e stany psychiczne.– Nie widzê ró¿nicy.Ka¿da psychoza i psychopatia s¹ zespo³ami schorzeñobni¿aj¹cymi,przynajmniej w ogólnym bilansie, sprawnoœæ umys³ow¹ cz³owieka, a przedewszystkim jegozdolnoœæ wspó³dzia³ania z otoczeniem, ze spo³eczeñstwem.– Bywali ludzie genialni, którzy cierpieli na ró¿ne zaburzenia psychiczne, ajednak wartoœæich twórczoœci dla œwiata jest ogromna.– Tak, ale w niczym to nie zmienia faktu, ¿e spo³eczeñstwo z³o¿one z takich„nienormalnych” geniuszów nie by³oby zdolne do ¿ycia i w szybkim tempiemusia³oby siêrozpaœæ!.– Mo¿e.– A wiêc nie zdo³a³am ciê przekonaæ.Tak jak ty mówi dziœ wielu ludzi.Ale tojestœwiadome lub podœwiadome asekuranctwo.Nie wiemy, czy w nas samych nie rozwijasiêjakaœ psychoza.Ci¹gle wykrywamy psychopatów, nieraz wœród ludzi bardzowybitnych.– I nic nie mo¿na na to poradziæ?W tej chwili do Wacka i Ewy podchodzi starsza, têgawa kobieta.– Przepraszam, ¿e przeszkadzam.– rozpoczyna i nie koñczy.Wacek milczy ostentacyjnie.Ewa wydaje siê rada z przerwania rozmowy.– Nie przeszkadza ciocia.Tak sobie rozmawiamy – odpowiada z uœmiechem.– Tam czekaj¹ na was.To przecie¿ wasze œwiêto! Nie³adnie chowaæ siê przedgoœæmi.Macie przed sob¹ noc, macie przed sob¹ przysz³oœæ.Ca³e ¿ycie.– Taki piêkny wieczór.– Piêkny jest œwiat.Jesteœcie m³odzi, szczêœliwi.Kiedy gwiazdy spadaj¹,m³odzi ludzie¿ycz¹ sobie szczêœcia – mówi kobieta z jakimœ trochê nienaturalnym patosem.– A¿yczeniemo¿e siê spe³niæ jeœli siê bardzo pragnie.Czego nale¿y pragn¹æ? Pragn¹æ mo¿nawody, gdyjest pragnienie.Pragnienie rodzi siê z soli.Kto soli potrawy, temu smakuj¹.A wiecie chyba,¿e trawa smakuje psom? Mój Kis zawsze chêtnie zjada moc trawy.Ach, o czym tojamówi³am?.Chcia³abym wam ¿yczyæ.wszystkiego dobrego.Szczêœcia.pomyœlnoœci.Kobieta mówi coraz prêdzej, coraz wiêcej wyrzuca z siebie s³Ã³w.Na szczêœcieEwa155przerywa ten potok wymowy.– ChodŸmy do sto³u!D³ugi bia³y stó³ zastawiony niezliczonymi potrawami.Butelki pe³ne barwnychnapojów.Wnozdrza uderzaj¹ smakowite zapachy.Na koñcu sto³u, naprzeciw drzwi, siedzibarczystystarzec – ojciec Ewy.Wokó³ sto³u biesiadnicy – przewa¿nie m³odzi ludzie.Kobiety imê¿czyŸni prowadz¹ o¿ywion¹, ha³aœliw¹ rozmowê.Wacek zdaje sobie sprawê, ¿e wypada mu w³¹czyæ siê do którejœ z dyskutuj¹cychgrup.Przecie¿ to jego wesele.Czuje jednak nieodpart¹ niechêæ do tych ludzi, mo¿enawet lêk przednimi.Musi siê jednak przemóc.Dla Ewy.Podchodzi do sto³u i siada pomiêdzy Ew¹ a m³odym, szczup³ym blondynemperoruj¹cymzawziêcie.– A jednak to wszystko, co robi¹ w³adze, to zero! – wo³a blondyn.– To zabawa zwariatami w ciuciubabkê.Konieczne jest planowe, zorganizowane dzia³anie! Jabym siê niewaha³ zastosowaæ jak najradykalniejszych, choæby bardzo drastycznych œrodków.Czy¿ tamna górze nie widz¹, ¿e pewnego dnia ob³¹kañcy skocz¹ nam do gard³a?!.– Przesadzasz! – oponuje czarnooka, ruchliwa brunetka siedz¹ca naprzeciw Wacka.– Có¿im brakuje?– S¹ zamkniêci!.– I co z tego? Dla ich dobra! Dbamy o ich zdrowie, wygody, nawet i rozrywki.– To ich rozzuchwala.– Moi z³oci – przerywa ciotka Ewy.– Opowiadacie g³upstwa, bo nigdy niewidzieliœciesanatoriów „od podszewki”! Ja tam by³am cztery lata, to wiem.Pielêgniarze tobynajmniej nie³agodne baranki ani serdeczni opiekunowie.Mnie co prawda, nie tknêli, bobali siê Ewy, aledla innych maj¹ rêkê ciê¿k¹.Potrafi¹ biæ, i to mocno! [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl