do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadziwi³a mnie wszech­stronnoœæ jego oczytania, zaœ przedewszystkim ujê³a mnie za serce dziwna ognistoœæ i bujna œwie¿oœæ jego wyobraŸni.Szukaj¹c w Pary¿u pewnych rzeczy, które podówczas jedynie mnie obcho­dzi³y,zrozumia³em, i¿ towarzystwo takiego cz³owieka mo¿e staæ siê dla mnie bezcennymskarbem, i wyzna³em mu otwarcie, co myœlê o nim.Postanowiliœmy tedy, ¿ebêdziemy ¿yli razem przez ca³y czas mego pobytu w stolicy; a poniewa¿ mojesprawy doczesne nieco mniej wtedy by³y zawi³e ani¿eli jego, przeto podj¹³em siêwynaj¹æ i urz¹dziæ w stylu fantastycznej melancho­lii wspó³czesnych naszychupodobañ odwieczne i dziwaczne domostwo, opustosza³e od dawna skutkiem jakichœzabobonów - o które wcale nie dowiadywaliœmy siê - chyl¹ce siê do upadku ipo³o¿one w ustronnej i odludnej po³aci Faubourg St.Germain.Gdyby wiedziano o trybie naszego ¿ycia w tym domu, bylibyœ­my uwa¿ani zaszaleñców - aczkolwiek, byæ mo¿e, za nieszkodli­wych.Osamotnienie nasze by³ozupe³ne.Nikt u nas nie bywa³.Zachowywaliœmy w najg³êbszej tajemnicy miejscenaszego poby­tu przed dawniejszymi moimi znajomymi.Dupin ju¿ wiele lat temuprzesta³ znaæ kogokolwiek i byæ znany w Pary¿u.Poprzes­tawaliœmy wy³¹cznie nasobie samych.Dziwacznym wybrykiem (nie wiem zreszt¹, jak to nazwaæ) wyobraŸni mojegoprzyjaciela by³o jego umi³owanie nocy dla niej samej; podda³em siê spokojnietemu dziwactwu, podobnie zresz­t¹ jak wszystkim innym, zupe³nie ulegaj¹cosobliwym jego zachciankom.Posêpne bóstwo nie mog³o przecie¿ stale przeby­waæz nami, ale by³o w naszej mocy wywo³aæ sztucznie jego obecnoœæ.Z pierwszymbrzaskiem zamykaliœmy szczelnie okien­nice naszej staro¿ytnej rudery, po czymzapalaliœmy parê nasyconych wonnoœciami gromnic, jarz¹cych siê ogromnie nik³¹ ibladaw¹ poœwiat¹.Zag³êbialiœmy siê przy tym œwietle w marze­niach, czytaj¹c,pisz¹c lub rozmawiaj¹c a¿ do chwili, kiedy zegar zwiastowa³ nam nastanierzeczywistej ciemnoœci.Wzi¹wszy siê wzajem pod ramiê, zaprzepaszczaliœmy siêwtedy w gmatwaninie ulic, snuliœmy dalej w¹tek naszych dziennych rozmów iwa³êsaliœmy siê do póŸnej nocy, szukaj¹c w igraszce œwiate³ i cieni ludnegomiasta tej nieskoñczonoœci pobudzeñ umys³owych, któ­rych doznaæ mo¿na jedynieprzez spokojn¹ obserwacjê.W podobnych chwilach zastanawia³a mnie i nape³nia³a podzi­wem osobliwszazdolnoœæ analityczna Dupina, aczkolwiek znaj¹c ju¿ jego szczodry idealizm,mog³em jej po nim siê spodziewaæ.Zdawa³o siê, i¿ wykazywanie jej - je¿elinawet nie popisywanie siê ni¹ - sprawia³o mu jak¹œ ¿yw¹ rozkosz, której zreszt¹nie tai³ i przyznawa³ siê otwarcie, ¿e jest pod jej urokiem.Che³pi³ siê przedemn¹ g³osem, w którym odzywa³ siê poszmer radosnego œmiechu, i¿ wiêkszoœæ ludzimiewa dla niego w swych piersiach okienka, i mia³ zwyczaj stwierdzaæprawdziwoœæ swoich s³Ã³w bezpoœrednimi zdumiewaj¹cymi dowodami dok³adnejznajo­moœci mej w³asnej natury.Zachowanie siê jego w takich chwilach bywa³ooziêb³e i roztargnione; oczy pozbywa³y siê wyrazu; piêkny, tenorowy jego g³osprzedzierzga³ siê w dyszkant i by³by siê stawa³ niemal wyzywaj¹cy, gdyby nieposiada³ akcentu rozwagi tudzie¿ ogromnej wyrazistoœci wys³owienia.Rozmyœla­j¹c o tych jego w³aœciwoœciach, pogr¹¿a³em siê nieraz w zadumie nadstarodawn¹ teori¹ Duszy Dwoistej i snu³em marzenia o Du­pinie podwójnym -twórcy i analityku.Niechaj nikt sobie nie wyobra¿a po tym, co powiedzia³em, ¿e zamierzam zg³êbiaæjak¹œ tajemnicê lub pisaæ powieœæ.To, co by³o godne zastanowienia w mymprzyjacielu Francuzie, wyni­ka³o z inteligencji podnieconej do najwy¿szegostopnia a mo¿e nawet chorobliwej.Atoli przyk³ad da lepsze wyobra¿enie ocharakterystycznych w³aœciwoœciach jego ówczesnych spostrze¿eñ.Pewnej nocy szliœmy d³ug¹ i brudn¹ ulic¹ przebiegaj¹c¹ w pobli¿u Palais Royal.Pogr¹¿eni w myœlach nie przemówiliœmy do siebie ani s³owa co najmniej przezjakieœ piêtnaœcie minut.Naraz Dupin przerwa³ milczenie s³owami:- Masz s³usznoœæ, to istny karze³ i nadawa³by siê raczej do Théatre desVariétés.- O tym chyba nikt nie w¹tpi - odpar³em bezwiednie, nie zdaj¹c sobie zrazusprawy (tak bardzo by³em pogr¹¿ony w zadu­mie) ze szczególniejszej zgodnoœci,jaka zachodzi³a miêdzy tymi s³owami a moimi myœlami.Lecz wnet opamiêta³em siêi moje os³upienie nie mia³o granic.- Dupin - rzek³em powa¿nie - to przechodzi moje pojêcie.Wyznajê otwarcie, ¿ejestem zdumiony i nie wiem, czy mam ufaæ mym zmys³om.Sk¹d ty mo¿esz wiedzieæ,¿e myœla³em o.?Nie dopowiedzia³em umyœlnie, by upewniæ siê, ¿e wie istotnie, o kim myœla³em.- O Chantilly - rzek³.- Dlaczego nie koñczysz? Pomyœla³eœ sobie, ¿e jegoniepozorna postaæ nie nadaje siê do tragedii.W³aœnie doko³a tego tematu snu³y siê moje rozmyœlania.Chantilly by³ podrzêdnymszewczykiem z rue St.Denis, dosta³ bzika teatralnego, porwa³ siê na rolêKserksesa w tragedii Crébillona i sta³ siê przedmiotem powszechnegopoœmiewiska.- Wyjaœnij mi, na mi³oœæ bosk¹, metodê - zawo³a³em - je¿eli w tym jest takametoda, za pomoc¹ której zdo³a³eœ przenikn¹æ m¹ duszê!Istotnie by³em znacznie wiêcej stropiony, ani¿eli chcia³em mu to okazaæ.- To przekupieñ z owocami - odpar³ mój przyjaciel - napro­wadzi³ ciê nawniosek, ¿e ten ³atacz obuwia nie ma odpowiednie­go wzrostu na Kserksesa et idgenus omne1[1 et id genus omne (³ac.) - i to jest ca³y rodzaj (przyp.red.).].- Przekupieñ! Co ty mówisz! Nie znam ¿adnego przekupnia!- Cz³owiek, który wpad³ na ciebie, gdyœmy skrêcali w tê ulicê przed jakimiœpiêtnastu minutami.Przypomnia³em sobie istotnie jakiegoœ niezdarnego przeku­pnia, który niós³ nag³owie wielki kosz jab³ek i omal mnie nie przewróci³, gdyœmy skrêcali z rueC.w bocznicê, na której zatrzymaliœmy siê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl