do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brzmia³o w nim œlepe przera¿enie i bez trududostrzeg³em potworn¹ z³owrog¹ analogiê, któr¹ sugerowa³ ten œpiew.To, cozobaczyliœmy by³o czymœ wykraczaj¹cym poza nasze oczekiwania, jak ibezgranicznie hardziej odra¿aj¹cym i plugawym.Stanowi³o absolutn¹ iprzera¿aj¹co realn¹ apoteozê stworzonej przez autora powieœci Fantastycznych"istoty która nie powinna istnieæ"; jego najbli¿sz¹ zrozumia³¹ analogi¹ jestogromny, wje¿d¿aj¹cy na stacjê poci¹g miejskiego metra, widziany z peronu -wielki, czarny front wy³aniaj¹cy siê z bezkresnej, podziemnej dali upstrzonyœwiat³ami o dziwnych barwach i wype³niaj¹cy gigantyczny otwór tunelu jak t³okwype³nia cylinder.Tyle tylko, ¿e my nie znajdowaliœmy siê na peronie.Sialiœmyna drodze tej koszmarnej, plastycznej, giêtkiej kolumny cuchn¹cej, opalizuj¹cejczerni, która z nieprawdopodobn¹ prêdkoœci¹ przelewa³a siê naprzód, nieomaldotykaj¹c kamiennych œcian korytarza i tocz¹c przed sob¹ spirale gêstniej¹cychna nowo mgie³ z podziemnych otch³ani.By) to przera¿aj¹c 'v, niemo¿liwy doopisania stwór, wiêkszy ni¿ jakikolwiek poci¹g przemierzaj¹cy tunele metra -bezkszta³tna masa zbitych grud protoplazmy emanuj¹ca niezbyt silny poblask,obdarzona setkami oczu w kszta³cie b¹bli zielonkawego œwiat³a, formuj¹cych siêi zanikaj¹cych, rozsianych 11.1 ca³ej przedniej powierzchni stworawype³niaj¹cej od œciany do œciany wnêtrze korytarza.Pe³zn¹c po b³yszcz¹cejpod³odze, któr¹ on i jego gatunek tak dok³adnie oczyœcili z zalegaj¹cych j¹gruzów, odpadków i kurzu, toczy³ siê w nasz¹ stronê, mia¿d¿¹c oszala³epingwiny.W dalszym ci¹gu s³yszeliœmy przeci¹g³y, szyderczy krzyk:"Tekeli - li! Tckcii - li!" i nagle przypomnieliœmy sobie, ¿e demoniczneShoggothy, obdarzone przez Stare Istoty ¿yciem i myœl¹ nie pos³ugiwa³y siê¿adnym jêzykiem, za wyj¹tkiem tego co wyra¿a³y poprzez znane ju¿ nam uk³adypunkcików czy kropek i by³y zasadniczo nieme -je¿eli nie liczyæ umiejêtnoœcinaœladowania g³osu ich dawnych w³adców.12.Pamiêtamy wejœcie do olbrzymiej, ozdobionej freskami pó³kuli i drogê powrotn¹przez gigantyczne komnaty i korytarze wymar³ego miasta - s¹ to jednakwspomnienia nader mgliste, jak ze snu, pozbawione odczuæ zwi¹zanych ze œwiadom¹wol¹, szczegó³ami czy fizycznym wysi³kiem.Zupe³nie jakbyœmy p³awili siê wjakimœ fantastycznym œwiecie czy wymiarze, gdzie nie istniej¹ pojêcia czasu,zwi¹zków przyczynowych i kierunku.OrzeŸwi³o nas œwiat³o, s³abe p³yn¹ce zzewn¹trz œwiat³o na rozleg³ej, kolistej przestrzeni; nie zbli¿aliœmy siê ju¿ dowy³adowanych sañ, ani nie spojrzeliœmy po raz ostatni na zw³oki nieszczêsnegoGedney'a i zaprzêgowego psa.Spoczywaj¹ w osobliwym, gigantycznym mauzoleum imam nadziejê, ¿e do koñca istnienia tej planety nikt ju¿ nie zak³Ã³ci imspokoju.Kiedy piêliœmy siê z wysi³kiem po ogromnej, spiralnej pochy³oœci poraz pierwszy od momentu naszej ob³¹kañczej ucieczki, uœwiadomiliœmy sobie jakbardzo byliœmy zmêczeni i zdyszani po tak d³ugim biegu w rozrzedzonym powietrzup³askowy¿u; ale nawet lêk przed kompletnym wyczerpaniem nie zmusi³ nas dozwolnienia tempa, a¿ do chwili, gdy na powrót znaleŸliœmy siê w krainie s³oñca,nieba i normalnoœci.W fakcie opuszczenia przez nas tego miasta pogrzebanychepok by³o coœ, w nieokreœlony sposób, s³usznego i w³aœciwego - kiedy bowiemdysz¹c ciê¿ko piêliœmy siê ku szczytowi szeœædziesiêciostopniowego cylindrapierwotnej, kamiennej budowli dostrzegliœmy na œcianach ci¹g heroicznych rzeŸbwykonanych wczesna i bynajmniej nie dekadenck¹ technik¹ przez wymar³¹ rasê -po¿egnanie wykute przez Stare Istoty ponad 50 milionów lat temu.Koniec koñców,wgramoliliœmy siê na szczyt, trafiliœmy na ogromne usypisko powalonych bloków;od zachodu wznosi³y siê biegn¹ce ³ukowato œciany wy¿szych, kamiennych budowli,od wschodu zaœ, za lini¹ bardziej uszkodzonych gmachów przeziera³y posêpneszczyty potê¿nego masywu górskiego.Ma horyzoncie od po³udnia, poprzezszczeliny w postrzêpionych, rozpadaj¹cych siê ruinach przeziera³okrwistoczerwone, wisz¹ce nisko, antarktyczne s³oñce.Poprzez kontrast zestosunkowo znanym i swojskim krajobrazem polarnym, ów przera¿aj¹cy wiek imartwota upiornego miasta wydawa³y siê jeszcze bardziej pora¿aj¹ce, na niebienad nami k³êbi³y siê masy wiruj¹cych, opalizuj¹cych lodowych oparów; poczuliœmyjak mróz zaciska na nas swoje bezlitosne szpony.Powoli, ze znu¿eniempoprawiliœmy plecaki ze sprzêtem, które instynktownie chroniliœmy podczasucieczki, pozapinaliœmy guziki grubej odzie¿y i potykaj¹c siê ruszyliœmy w dó³osypiska, rozpoczynaj¹c wêdrówkê przez kamienny labirynt w kierunku pogórza,gdzie zostawiliœmy nasz samolot, nie wspomnieliœmy nawet s³owem o tym, cozmusi³o nas do ucieczki z mroków kryj¹cych w sobie najg³êbsze sekrety ziemi iarchaiczne otch³anie.W nieca³y kwadrans odnaleŸliœmy stromy stok -przypuszczalnie staro¿ytny szlak wiod¹cy wprosi na pogórze.Zeszliœmy nim i pochwili poœród rozsianych z rzadka na wznosz¹cym siê stoku ruin wypatrzyliœmyciemny kszta³t ogromnego samolotu.W po³owie drogi na szczyt wzgórza, gdzieznajdowa³ siê cel naszej wêdrówki, przystanêliœmy na chwilê, dla zaczerpniêciaoddechu i odwróciliœmy siê, by jeszcze raz rzuciæ okiem na fantastycznylabirynt nieprawdopodobnych, wrêcz niemo¿liwych kszta³tów zaklêtych w kamieniu- rysuj¹cych siê mistycznie na tle nieznanego zachodu.Kiedy tak staliœmy,zauwa¿yliœmy, ¿e niebo utraci³o cala swa poranna mglistoœæ - sk³êbione lodoweopary wznosi³y siê ku zenitowi, a ich szydercze zarysy zdawa³y siê uk³adaæ, wtajemne, niewyraŸne wzory, których najwyraŸniej nie da siê okreœliæ isprecyzowaæ.W oddali, na bieli horyzontu, ni¿¹ budowlami groteskowego miastaodcina³a siê bajeczna linia naje¿onego turniami fioletu a jej wynios³e iglicewygl¹da³y niczym majak ze snu poœród przyzywaj¹c ego, nabiegaj¹cego barwa ró¿uzachodniego nieba.Nieco wy¿ej patrz¹c w stronê lœni¹cej krawêdzi stokówopadaj¹cych ku staro¿ytnemu p³askowy¿owi, mo¿na by³o dostrzec wyschniête korytopradawnej rzeki, przecinaj¹ce ów teren nieregularn¹ wstêg¹ cienia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl