do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, fatalna, o, przeklęta szpilko! Gdyby ją mógł zabić, zabiłby ją, jak Tulipana, z większą pasją, niż jego.Teraz jednak musi jej strzec.Jest, jest bydlę wstrętne.Śpi w miękkiej klapie surduta.Pan Pączek wpiął ją staranniej i mocniej.Przeszedł jeszcze raz wzdłuż wagonu, bacznie przyglądając się podróżnym.Nikogo znajomego na szczęście, za dużo jednak tu tych ludzi.W jednym przedziale można by ostatecznie zaryzykować; jedzie jakaś wytworna dama z małym chłopczykiem.Pan Pączek dał ostrogę duchowi swojemu i wszedł.Uchylił kapelusza i spod oka spojrzał na damę.Dama spojrzała na niego wzrokiem rzewnym, którym zawsze i wszędzie patrzy pasażer, co myślał, że będzie sam, na pasażera, którego diabli przynieśli; we wzroku takim jest zawsze tysiąc życzeń: połamania rąk i nóg, nagłej ciężkiej choroby i tym podobne.– Pani pozwoli?– Czy ja mogę zabronić? Usiadł i odetchnął.Musiał mieć jakąś minę niesamowitą, albo był bardzo blady, gdyż dama spojrzała na niego po chwili z niejakim współczuciem.– Zbyszek! – rzekła do chłopczyka – zachowuj się spokojnie, widzisz, że już nie jesteśmy sami.– Niech pani nie zwraca na mnie uwagi,.– A pan daleko jedzie?– Nie bardzo.– Bo ja jadę do Berlina.Miałam dostać osobny przedział, mój brat mi obiecał i nie przyszedł na dworzec.– Może ja przeszkadzam?– Nie, jak pan niedaleko jedzie, to nie bardzo.Zresztą i tak by ktoś wsiadł po drodze.To już wolę, że wsiadł dystyngowany człowiek, bo mógł wsiąść nie wiem już nawet kto? Czy pana głowa boli?– Nie, jestem tylko trochę zmęczony.– Bo ja mam proszki.– Dziękuję pani uprzejmie.– Ja zawsze wożę ze sobą proszki.W podróży trzeba mieć termos i proszki, na co więcej? A pan to bez żadnej walizki?– Moje kufry jadą w wagonie bagażowym.Panu Pączkowi zrobiło się nieswojo.Czego ta baba tyle gada i czemu go tak wypytuje? Widać, że bez powodu i tylko z nałogu gadania, ale nie jest to przyjemne.Jemu się nie chce wcale rozmawiać, bo nie tylko, że go boli każde słowo, z trudem wyciągane z gardła i echem się rozwalające po jego pobitej, obolałej głowie, lecz mówiąc, czyni to mechanicznie, niedbale, całą duszą zaś jest gdzie indziej, biegnie wzdłuż pociągu, pilnuje, węszy, patrzy przerażony na druty telegraficzne, jak idiota, myśląc, że na nich dojrzy niebieskie iskry, na złamanie karku lecące z krzykiem: “Łapcie Pączka! Chwytajcie mordercę!” Pociąg bieży równo i wystukuje na relsach swoje wieczyste nonsensy, bawiąc się układaniem rytmicznych zdań.Nudną tę swoją zabawę może prowadzić bez końca, niczego lepszego nie mając do roboty.Pan Pączek słyszy, jak pociąg wystukuje: “Po coś zabił Tulipana.po coś zabił Tulipana.pana.pana.Tulipana.Pan Pączek ucieka od tego głosu i patrzy błędnie na damę, siedzącą naprzeciwko.Wszedł konduktor, obejrzał bilety, poszedł.Dama trzyma w ręku kilka zielonych kartek składanego biletu, które się rozluźniły.– Przepraszam pana – mówi dama – czy pan nie ma przypadkiem szpilki?– Czego? – szepce Pączek.– Szpilki.Bilet mi się rozsypał, bo nitka się rozerwała.Chciałabym spiąć.– Szpilki? Niestety.Nie mam szpilki.Ja zresztą nigdy w życiu nie miałem szpilki.– mówi pan Pączek głucho.– Och – rży wesoło dama – pan jest zabawny.– Kto, ja?– Przepraszam, ale pan.Jak to może być, żeby pan w życiu nie miał szpilki?– Czy ja mówiłem, że ja w życiu.– Ależ tak! Strasznie smutno pan to powiedział.Pan Pączek starał się uśmiechnąć, aby wyratować sytuację, uczynił więc taką minę, jak człowiek, który się napił octu, albo któremu wyrywają zdrowy ząb.– A wie pan – mówiła dama – pan mi kogoś przypomina.Czy ja pana kiedy nie spotkałam?– Myślę – rzekł z lodowatym strachem Pączek – że nie miałem zaszczytu.– Ej, coś mi się zdaje!.Czy pan nie jest pan Pączek?– Jak? jak?– Pan Pączek!Biedny człowiek dostał ataku szału.Rozpacz, strach, zgryzota, zmęczenie, burza w sercu, nawałnica w głowie, orkan w sumieniu, wszystko to razem wystrzeliło w jakimś straszliwym, obłąkanym śmiechu.Dama spojrzała zaniepokojona, a Pączek się śmiał jak szatan, jak demon, jak wariat, zaś resztką świadomości, zawsze czujnej, chwytał, jak wędką małą rybkę w odmęcie, sposób wytłumaczenia się.– Co się panu stało? – mówiła szybko dama – oj, nie bój się Zbyszek, ten pan zaraz przestanie.Pan Pączek ustawał w szaleństwie.Na czole miał zimny pot.– Niech się pani nie gniewa – mówił – ale powiedziała pani takie zabawne nazwisko.Proszę mi wybaczyć.Muszę jednak być podobny do tego pana, gdyż mi się to zdarza po raz dziesiąty.Ach, jakież to śmieszne.Czy może mi pani powiedzieć, kto jest ten pan Pączek?– Miły człowiek.A to już jego nieszczęście, że się tak nazywa.– Pani pozwoli, że się przedstawię.Nazywam się Łubicki.– Bardzo mi przyjemnie.Ja się nazywam DoraTulipan!Może zna pan mojego brata? Mój brat się nazywa Stanisław.On ma bank przy Marszałkowskiej.Miał być na dworcu i nie był.– Tak! On nie mógł być.– myślał Pączek, wpadając w bezwład.ROZDZIAŁ SZÓSTYw którym bohater rozpoczyna podróż przez piekło.W małym miasteczku, tuż przed granicą, pan Pączek wysiadł z pociągu.Nie miał sił, nie miał ochoty, lecz kazał mu to uczynić instynkt, który działał za niego.Pan Pączek boleśnie się uśmiechnął.Miał przy sobie uczciwy paszport, miał wybornie wypisane i wspaniałymi pieczęciami opatrzone wizy, a oto musiał kluczyć, jak zwyczajny zając.Ten paszport, te wizy to jego zguba.Na granicy już o nim wiedzą, już czekają, już mają przygotowane stalowe kajdanki, których swoją straszliwą szpilką nie otworzy.O, jak dotkliwie mścisz się, nieboszczyku Tulipanie! Zamiast spać w sleepingu, w kolorowej piżamie, pan Pączek brnie po błocie do miasteczka, do którego jest najmniej ze dwa kilometry od stacji.Wiatr wyje, bo w małym miasteczku wiatr zawsze wyje.Śnieg z deszczem siecze, bo w małym miasteczku zawsze tak jest.A przecież to wszystko, to dopiero początek.Przecież niewiele godzin dopiero upłynęło od chwili, kiedy Tulipan wydał ostatnie tchnienie.Teraz się dopiero zacznie naprawdę.Rozpacz się dopiero rozpędza i bieży za Pączkiem.Na razie los urządza muhaniebne kawały, aby go zdeprawować, aby go przerazić i odebrać mu nadzieję ucieczki.Spotkanie siostry Tulipana w pociągu było bolesnym żartem.Pan Pączek postanowił przedostać się za granicę starym, dobrym zwyczajem, bez prezentowania dokumentów.W nadgranicznym miasteczku doskonale znają sposoby przejścia, więc zbytnich zapewne trudności nie będzie.Trzeba tylko znaleźć odpowiedniego człowieka, który trudni się przemytnictwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl