do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała białe i delikatne dłonie, które rozgrzewała od czasu do czasu, kryjąc je pod pachy.Stopy miała małe, kształtne, wydłużone, obute w pantofelki z aksamitu, które zachowały ślad zalotnej elegancji.Od czasu do czasu próbowała je ogrzać, tupiąc w płyty posadzki zimnej i błyszczącej jak lód na ulicach Paryża.Wiatr gwizdał pod drzwiami i przez szpary okien, służąca kuliła się i ze smutkiem spoglądała na kominek bez ognia, pani domu liczyła listy i odczytywała adresy.— Pani de Misery — bąknęła — pierwsza dama dworu Jej Królewskiej Mości.Nie można liczyć na więcej niż sześć luidorów, bo już mnie obdarowano, westchnęła.— Pani Patrix, pokojowa Jej Królewskiej Mości, dwa luidory… Pan d’Orxnesson, audiencja… Pan de Calonne, porada… Pan de Rohan, wizyta.Postaramy się, żeby ją nam oddał — powiedziała uśmiechając się nagle.— Mamy więc — ciągnęła jednostajnym tonem litanii — osiem luidorów zapewnionych za tydzień.— Pani Klotyldo, objaśnij że świecę — zawołała podnosząc głowę.Stara spełniła rozkaz i powróciła na swoje miejsce poważna i baczna.Ów pewien rodzaj inkwizycji, którego była przedmiotem, męczył widać młodą kobietę.— Zobacz no, moja kochana — powiedziała ze zniecierpliwieniem — czy nie znajdzie się gdzieś kawałek świecy woskowej.Wiesz, że nie znoszę łojówek.— Nie ma nigdzie, nie będę szukać — odpowiedziała stara.— O, słuchaj, ktoś dzwoni.— Zdawało się pani — burknęła zrzędnie starucha.Widząc, że nic nie wskóra, dama ustąpiła, utyskując po cichu jak zwykle osoby, które z jakichś względów tolerują przyznane już, lecz nienależne przywileje ludzi postawionych niżej.Wzięła do ręki pióro i wróciła do rachunków.— Osiem luidorów, z tego trzy jestem winna za komorne.Zapisała.Trzy luidory… Pięć obiecała panu de la Motte, żeby osłodzić mu pobyt w Bar–sur–Aube Nieborak, nie wzbogaciło go nasze małżeństwo, ale cierpliwości.Spojrzała na zwierciadło zawieszone między portretami i znowu uśmiechnęła się.— A teraz — liczyła dalej — droga z Paryża do Wersalu i z powrotem: jeden luidor.I zapisała tę nową cyfrę w kolumnie wydatków.Życie przez tydzień, jeden luidor… Garderoba, fiakry, datki dla szwajcarów po domach, które obliguję… cztery luidory.Czy to już wszystko? Zsumujmy.Ale w środku obliczania przerwała.— Dzwonią, mówię ci.— To nie tutaj, to na czwartym — odpowiedziała stara siedząc jak przykuta do miejsca.— Cztery, sześć, jedenaście, czternaście luidorów… o sześć mniej niż trzeba.A wypada odnowić całą garderobę i zapłacić starej, żeby odprawić wreszcie to bydlę.Nagle zawołała z gniewem:— Ależ, powiadam ci, że dzwonią, nędznico!Istotnie dzwonek mocno targnięty rozdźwięczał się i starucha przebudzona nareszcie pobiegła do przedpokoju.Tymczasem pani, zwinna jak wiewiórka, zerwała się, pozbierała spiesznie rozrzucone na stole listy i papiery, wrzuciła je do szuflady, rozejrzała się szybko, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i usiadła na sofie przyjmując skromną i żałosną postawę osoby cierpiącej a zrezygnowanej.Pozę tę przyjęło jednak tylko ciało.Oczy rozbiegane, czujne, nieufne badały zwierciadło, w którym odbijały się drzwi wejściowe, uszy nasłuchiwały bacznie gotowe uchwycić najlżejszy szmer.Słychać było, jak duenna otworzyła drzwi i mamrotała coś w przedpokoju.Potem głos świeży i łagodny, ale pełen stanowczości zapytał:— Czy tutaj mieszka pani hrabina de la Motte?— Pani hrabina de la Motte Valois — powtórzyła nosowym głosem Klotylda.— Tak właśnie, dobra kobieto.Czy pani de la Motte jest u siebie?— Tak, pani, jest cierpiąca i nie może wyjść.Podczas tej rozmowy, z której nie straciła ani sylaby, domniemana chora spostrzegła, spoglądając w lustro, że osoba wypytująca Klotyldę należy do wyższych sfer towarzystwa.Wstała więc z kanapy i usiadła na fotelu, pozostawiając dla przybysza miejsce honorowe.Drzwi zamknęły się i dwie kobiety, które dopytywały się przedtem o ulicę Saint–Claude, weszły do mieszkania pani de la Motte.— Kogo mam oznajmić pani hrabinie? — zapytała Klotylda przyglądając się obu kobietom przy blasku świecy.— Proszę zameldować damę z Dzieła Miłosierdzia — rzekła starsza.— Z Paryża?— Nie, z Wersalu.Klotylda poszła naprzód i nieznajome, idąc za nią, znalazły się w oświetlonym pokoju w chwili, gdy Joanna de Valois podnosiła się z trudnością z fotela, żeby powitać grzecznie przybyłe.Klotylda przysunęła gościom dwa inne fotele do wyboru i wycofała się do przedpokoju z roztropną powolnością.Można było domyślać się, że będzie podsłuchiwała pod drzwiami.III.Joanna de la Motte Valois.Uznawszy, że wypada jej podnieść głowę, Joanna de la Motte obrzuciła przede wszystkim uważnym spojrzeniem obie damy, by przekonać się, z kim ma do czynienia.Starsza z kobiet, która, jak już mówiliśmy, mogła mieć trzydzieści do trzydziestu dwóch lat, odznaczała się wyjątkową urodą, chociaż wyniosły wyraz odejmował jej twarzy część niewątpliwego wdzięku.Takie było przynajmniej pierwsze wrażenie Joanny, a dokładniej przyjrzeć się nie mogła, ponieważ nieznajoma cofnęła się z fotelem w zacieniony kąt pokoju i nasunęła na czoło kaptur płaszcza.Już jednak z samego sposobu trzymania głowy i żywości spojrzenia można było poznać osobę szlachetnego rodu, nawykłą do rozkazywania.Towarzyszka jej, młodsza o cztery czy pięć lat, przeciwnie, nie ukrywała swej rzeczywistej piękności, posągowych rysów twarzy ani kształtnej i smukłej kibici.W szybkim przeglądzie szczegółów zauważyła też Joanna, że młodsza z pań miała rączki białe i o tyle pulchne, o ile ręce starszej były suche i nerwowe.Dokonawszy tych spostrzeżeń pani de la Motte głosem pełnym słodyczy zapytała, jakim szczęśliwym okolicznościom zawdzięcza tę wizytę.Dwie kobiety porozumiały się spojrzeniem.— Pani jest, zdaje się, zamężna? — odezwała się młodsza.— Mam zaszczyt być żoną hrabiego de la Motte, proszę pani, zacnego szlachcica.— My zaś, pani hrabino, jesteśmy przełożone fundacji Dzieła Miłosierdzia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl