do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazajutrz potworzyły się wielkie zbiegowiska.Ponieważ dzień ten nie był wcale uroczystym świętem ani też nie było żadnego turnieju, ani orszaku, na który by patrzeć można, naród podążył do pałacu Saint–Paul, ale już bez okrzyków radości.Nie wołano: „Niech żyje król! Niech żyje Burgundia!” – ale wołano: „Chleba, chleba!” Książę Jan ukazał się na balkonie i przemówił do ludu, zapewniając go, że dokłada starań, aby zmniejszyć głód i nędzę trapiącą Paryż, ale dodał też, że jest to bardzo trudne z powodu rabunków i gwałtów, jakich się dopuszczali marszałkowscy w okolicach stolicy.Naród uznał słuszność tej relacji i zażądał, aby mu wydano więźniów zamkniętych w Bastylii, gdyż w przekonaniu narodu ci, których trzymają w więzieniu, zawsze się za złoto wykupią, a okup zapłaci lud.Książę odpowiedział im, że stanie się według ich życzenia.W istocie też, zamiast chleba, wydano ludowi siedmiu więźniów.Byli to panowie Enguerard de Marigny, męczennik z męczenników, Hektor de Chartres, ojciec arcybiskupa z Reims i Jan Taranne, bogaty mieszczanin.Historia zapomniała nazwisk czterech innych.Lud ich wymordował i w ten sposób chwilowo się zaspokoił.Książę zaś stracił w tej rzezi siedmiu nieprzyjaciół swoich i zyskał jeden dzień spokoju.Dnia następnego nowe zbiegowiska, nowe krzyki, wydanie nowej partii więźniów; ale tym razem tłum bardziej był żądny chleba, aniżeli krwi.Przyprowadzono tylko czterech nieszczęśliwych z Bastylii do więzienia Châtelet i oddano ich perfektowi, a naród pobiegł rabować pałac książąt de Bourbon i gdy tam znalazł chorągiew, na której wyhaftowany był smok, kilkuset z ludu poszło z chorągwią tą do księcia Burgundii, pokazać mu ten nowy dowód związku między marszałkowskimi i Anglikami, a podarłszy chorągiew w szmaty, strzępy te walał w błocie, wołając: „Śmierć marszałkowi! Śmierć Anglikom!” Dnia tego nikogo nie zabito.Jednakże książę widział, że powoli zbliża się chwila, kiedy na rozjuszony lud żadnego już nie będzie mieć wpływu.Obawiał się, że tak długo czepiając się pozornych przyczyn złego, lud w końcu przetrze oczy i dojrzy przyczyny istotne.Dlatego też nocą sprowadził do pałacu Saint–Paul kilku znakomitych mieszczan Paryża, którzy przyobiecali, że jeśli zechce przywrócić porządek, pokój i dawny ład, oni mu będą pomocni.Książę spokojniejszy już oczekiwał dnia następnego.Nazajutrz słyszeć można było jeden tylko krzyk, jak jedną była ogólna potrzeba: „Chleba! chleba!” Książę ukazał się na balkonie i chciał mówić, ale wrzaski zagłuszyły głos jego; zszedł więc, rzucił się bez broni i z odkrytą głową w środek tego zgłodniałego i wynędzniałego ludu, podając rękę wszystkim, rzucając złoto pełnymi garściami.Tłum zamknął się za nim, dusząc go i cisnąc swą masą, przerażając zarówno swą lwią miłością, jak swym tygrysim gniewem.Książę czuł już, że jest zgubiony, jeśli trafnym słowem nie stawi oporu tej przerażającej sile; znowu tedy spróbował mówić, lecz głos jego przebrzmiał nieusłyszany, wreszcie zwrócił się do jakiegoś człowieka, który zdawał się mieć pewien wpływ na masy.Człowiek ten wszedł na kamień i zawołał:– Uciszcie się! Książę chce mówić, posłuchajmy go!Tłumy posłusznie ucichły.Książę miał na sobie kaftan aksamitny, złotem haftowany i kosztowny łańcuch na szyi; człowiek ów zaś miał tylko na głowę stary czerwony kapelusz, kaftan koloru krwi i gołe nogi.Jednakże ten oberwaniec uzyskał to, czego uzyskać nie zdołał potężny Jan książę Burgundzki.Kiedy spostrzegł, że cisza już zapanowała, rzekł:– Rozstąpcie się i stańcie kołem!Tłum się rozsunął.Książę, gryząc wargi aż do krwi ze wstydu, że musiał uciekać się do takich środków i posługiwać się takim człowiekiem, wszedł znowu na balkon, żałując, że z niego schodził.Zaś ów człowiek szedł za nim, aby się przekonać, czy tłum gotów jest słuchać tego, co chciano mu oznajmić, potem zwracając się do księcia rzekł:– Mów, mości książę, słuchają was!.I położył się u stóp księcia, jak pies u nóg swego pana.W tym samym czasie kilku panów, przychylnych księciu Burgundii, wyszło z wnętrza pałacu Saint–Paul i stanęło za nim w pogotowiu, aby nieść mu pomoc, gdyby tego zaszła potrzeba.Książę zrobił znak ręką; rozkazujące i przeciągłe „pst!” wydobyło się z ust człowieka w czerwonym kaftanie i książę zaczął mówić:– Moi przyjaciele! – rzekł.– Żądacie ode mnie chleba.Nie mogę wam go dostarczyć, gdyż zaledwie król i królowa mają go na swym stole królewskim.Zamiast nadaremnie przebiegać ulice Paryża, lepiej byście zrobili, gdybyście poszli zdobywać Marcounis i Moutlhéry, gdzie się delfińczycy znajdują; zabralibyście zapasy żywności, której dużo jest w tych miastach, wypędzilibyście wrogów królewskich, którzy pustoszą i rabują okolicę, zuchwale podsuwając się aż pod bramy miasta i żniw dokonać nie dozwalają.– My nie żądamy niczego więcej! – wrzasnął tłum jednogłośnie – jak tylko walki, lecz niechże ktoś nas do boju prowadzi!– Panowie de Cohen i de Rupes – zawołał książę, obracając się i patrząc przez ramię na panów stojących poza nim.– Mówiliście, że armii wam potrzeba.Oto ją macie.– Tak, mości książę, pragnęliśmy i przyjmujemy! – odrzekli zagadnięci.– Moi przyjaciele – ciągnął książę, zwracając się do tłumu i przedstawiając mu wyżej wymienionych panów.– Czy przyjmujecie tych oto szlachetnych rycerzy za waszych wodzów? Daję wam ich.– Wszystko nam jedno! Ci lub inni, byleby tylko szli naprzód!– A więc, mości panowie, siadajcie na koń – rzekł książę głośno.– I nie zwlekajcie – dodał półgłosemKsiążę chciał wejść do pałacu, ale człowiek leżący u stóp jego powstał i wyciągnął ku niemu rękę.Książę podał mu swoją.– Kto jeteś i jakie jest twoje rzemiosło? – zapytał książę.– Jestem katem miasta.Książę Jan wyrwał rękę z dłoni Cappelucha, jak gdyby dotknął rozpalonego żelaza, cofnął się dwa kroki wstecz i zbladł straszliwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl