do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wyjecha³a.Serce mi siê œcisnê³o.– Na pewno? Ja mówiê o tej wysokiej blondynce, Angielce.– Na pewno.Pojecha³a do Stresy.– A kiedy?– Dwa dni temu, z t¹ drug¹ pani¹, Angielk¹.– No dobrze – powiedzia³em.– Chcê pana o coœ prosiæ.Niech pan nikomu niemówi, ¿e pan mnie widzia³.To bardzo wa¿ne.– Nie powiem nikomu – odrzek³ portier.Poda³em mu banknot dziesiêciolirowy.Odsun¹³ go.– Obiecujê panu, ¿e nikomu nie powiem – rzek³.– Nie chcê od pana pieniêdzy.– Co mo¿emy dla pana zrobiæ, signior tenente? – zapyta³a jego ¿ona.– Tylko to jedno – odpar³em.– Jesteœmy niemi – powiedzia³ portier.– Da mi pan znaæ, jak bêdê móg³ w czymœpomóc?– Tak – odrzek³em.– Do widzenia.Zobaczymy siê jeszcze.Stali w progu, spogl¹daj¹c za mn¹.Wsiad³em do doro¿ki i poda³em adres Simmonsa, tego mojego znajomego, któryuczy³ siê tutaj œpiewu.Simmons mieszka³ daleko, w stronie Porta Magenta.Kiedy wszed³em, le¿a³ jeszczezaspany w ³Ã³¿ku.– Strasznie wczeœnie pan wstaje – powiedzia³.– Przyjecha³em rannym poci¹giem.– Co to znaczy ten ca³y odwrót? By³ pan na froncie? Mo¿e papierosa? S¹ w tympude³ku na stole.Pokój by³ du¿y, pod œcian¹ sta³o ³Ã³¿ko, na drugim koñcu pianino, a poza tymkredens i stó³.Usiad³em na krzeœle przy ³Ã³¿ku.Simmons le¿a³ oparty napoduszkach i pali³ papierosa.– Mam k³opoty, Sim – powiedzia³em.– Ja te¿ – odpar³.– Zawsze mam k³opoty.Nie zapali pan?– Nie – odrzek³em.– Co trzeba zrobiæ, ¿eby przedostaæ siê do Szwajcarii?– Pan? W³osi nie wypuszcz¹ pana z kraju.– Tak.Wiem o tym.Ale Szwajcarzy.Co oni zrobi¹?– Bêd¹ pana internowali.– Wiem.Ale jak to siê odbywa?– Nijak.Bardzo prosto.Mo¿na jechaæ dok¹d siê chce.Pewnie bêdzie pan tylkomusia³ meldowaæ siê albo coœ takiego.A bo co? Wieje pan przed ¿andarmeri¹?– Jeszcze nic pewnego.– Niech pan nie mówi, jak pan nie chce.Ale to by³oby ciekawe.Tu nic siê niedzieje.Zrobi³em okropn¹ klapê w Piacenzy.– Strasznie mi przykro.– O tak, fatalnie mnie przyjêli.A dobrze œpiewa³em.Jeszcze spróbujê tutaj, w“Lyrico".– Chêtnie bym przyszed³.– Strasznie pan jest uprzejmy.Ale to nic powa¿nego, co?– Nie wiem.– Niech pan nie mówi, je¿eli pan nie chce.Jak to siê sta³o, ¿e pan nie jest natym cholernym froncie?– Zdaje siê, ¿e ju¿ z tym skoñczy³em.– M¹dry ch³op.Zawsze wiedzia³em, ¿e pan ma olej w g³owie.Móg³bym w czymœpomóc?– Pan jest ogromnie zajêty.– Wcale nie, mój kochany, wcale nie.Z przyjemnoœci¹ coœ zrobiê.– Pan jest mniej wiêcej mojego wzrostu.Czy móg³by pan wyjœæ na miasto i kupiæmi cywilny garnitur? Mam ubranie, ale zosta³o w Rzymie.– Pan tam mieszka³, prawda? Parszywe miasto.Sk¹d pan siê tam w ogóle wzi¹³?– Chcia³em zostaæ architektem.– To nie jest odpowiednie miejsce.A ubrania nie trzeba kupowaæ.Dam panu, copan zechce.Tak pana wystrojê, ¿e bêdzie pan siê ogromnie podoba³.Proszêprzejœæ do tamtego pokoju.Tam jest szafa.Niech pan sobie wybierze, na co maochotê.Nie potrzeba kupowaæ ubrania, mój kochany.– Wola³bym kupiæ, Sim.– Mój drogi, mnie jest ³atwiej coœ podarowaæ, ni¿ wychodziæ po to na miasto.Mapan paszport? Nie zajedzie pan daleko bez paszportu.– Tak, paszport jeszcze mam.– No to ubieraj siê, mój kochany, i jazda do staro¿ytnej Helwecji.– To nie takie proste.Najpierw muszê pojechaæ do Stresy.– Idealnie, mój drogi.Po prostu trzeba przep³yn¹æ ³odzi¹ na drugi brzeg.Gdybynie to, ¿e usi³ujê œpiewaæ, machnêlibyœmy siê razem.Jeszcze tam przyjadê.– Móg³by pan uczyæ siê jod³owania.– Jeszcze bêdê siê uczy³.Ale ja naprawdê umiem œpiewaæ.To jestnajdziwniejsze.– No chyba, ¿e pan umie!Wyci¹gn¹³ siê na ³Ã³¿ku pal¹c papierosa.– Niech pan nie bêdzie taki pewny.Ale œpiewaæ potrafiê.Diablo to œmieszne,ale potrafiê.I lubiê œpiewaæ.Proszê pos³uchaæ.Zarycza³ Africanê, a¿ mu obrzmia³a szyja, a ¿y³y wyst¹pi³y na wierzch.– Umiem œpiewaæ – powiedzia³.– Czy im siê to podoba, czy nie.Wyjrza³em przez okno.– Zejdê odes³aæ doro¿kê – rzek³em.– Wracaj, mój drogi, to zjemy œniadanie.Wsta³ z ³Ã³¿ka, wyprostowa³ siê, nabra³ g³êboko tchu i zacz¹³ siê gimnastykowaæ.Zszed³em na dó³ i zap³aci³em doro¿karzowi.Rozdzia³ IIW cywilnym ubraniu czu³em siê jak przebieraniec.D³ugo nosi³em mundur i terazbrak mi by³o poczucia, ¿e jestem w nim œciœniêty.Spodnie wydawa³y mi siêbardzo luŸne.W Mediolanie kupi³em bilet do Stresy.Kupi³em sobie tak¿e nowykapelusz.Kapelusz Sima nie pasowa³ na mnie, ale ubranie by³o doskona³e.Pachnia³o tytoniem; siedzia³em w przedziale wygl¹daj¹c przez okno, kapeluszwydawa³ mi siê bardzo nowy, a ubranie bardzo stare.Czu³em siê równie smutnyjak zmoczony deszczem krajobraz lombardzki za oknem.W przedziale by³o paru lotników, którzy najwyraŸniej nie mieli o mnie wysokiegomniemania.Starali siê na mnie nie patrzeæ i zdradzali g³êbok¹ pogardê dlacywila w moim wieku.Nie czu³em siê obra¿ony.Dawniej by³bym ich zniewa¿y³ iwywo³a³ bójkê.Wysiedli w Gallarate, a ja z radoœci¹ zosta³em sam.Mia³emgazetê, ale nie czyta³em jej, bo nie chcia³o mi siê czytaæ o wojnie.Postanowi³em o niej zapomnieæ.Zawar³em odrêbny pokój.Czu³em siê piekielniesamotny i ucieszy³em siê, kiedy poci¹g dojecha³ do Stresy.Spodziewa³em siê, ¿e na stacji bêd¹ portierzy z hoteli, ale nie by³o nikogo.Sezon ju¿ dawno siê skoñczy³ i nikt nie przychodzi³ na dworzec.Wysiad³em zwalizk¹ w rêku; by³a to walizka Sima, bardzo lekka, bo nie mia³em w niej nicoprócz dwóch koszul.Stan¹³em w deszczu pod daszkiem peronu, a poci¹g ruszy³dalej.Na stacji znalaz³em jakiegoœ cz³owieka i zapyta³em, czy nie wie, które hoteles¹ czynne.Otwarty by³ “Grand–Hotel & des Iles Borromées", a tak¿e kilkamniejszych, czynnych przez ca³y rok.Ruszy³em w deszczu do “Iles Borromées",nios¹c walizkê.Na ulicy spostrzeg³em jad¹c¹ doro¿kê i skin¹³em na woŸnicê.Lepiej by³o zajechaæ do hotelu doro¿k¹.Zatrzymaliœmy siê przed wejœciem dowielkiego budynku, odŸwierny wyszed³ z parasolem i przywita³ mnie bardzouprzejmie.Wzi¹³em sobie dobry pokój.By³ bardzo du¿y, widny i wychodzi³ na jezioro.Niskonad jeziorem wisia³y chmury, ale przy s³oñcu musia³o tu byæ piêknie.Powiedzia³em, ¿e oczekujê ¿ony.W pokoju sta³o wielkie, podwójne ³Ã³¿ko, lettomatrimoniale*[* letto matrimoniale (w³.) - ³o¿e ma³¿eñskie.] z at³asow¹ kap¹.Hotel by³bardzo luksusowy.Min¹³em d³ugie korytarze, zszed³em po szerokich schodach iprzez salony uda³em siê do baru.Barmana zna³em; usiad³szy na wysokim sto³ku,zacz¹³em pogryzaæ solone migda³ki i frytki.Martini by³o ch³odne iorzeŸwiaj¹ce.– Co pan tu robi in borghese*[* in borghese (w³.) - po cywilnemu.]? – zapyta³ barman, zmieszawszy mi drugicocktail.– Mam urlop.Urlop rekonwalescencyjny.– U nas nie ma nikogo.Nie wiem, po co ten hotel jest otwarty.– By³ pan na rybach?– Z³owi³em kilka piêknych sztuk.O tej porze roku ³apie siê z ³odzi doskona³eokazy.– Dosta³ pan ten tytoñ, który panu pos³a³em?– To pan nie otrzyma³ mojej kartki?Rozeœmia³em siê.Tego tytoniu nie uda³o mi siê dostaæ.Chodzi³o o amerykañski,fajkowy, ale moi krewni przestali go wysy³aæ albo te¿ zosta³ gdzieœ zatrzymany.W ka¿dym razie nie przyszed³ w ogóle.– Gdzieœ go wyszukam – obieca³em.– Niech pan mi powie, czy pan nie widzia³ wmieœcie dwóch Angielek? Przyjecha³y przedwczoraj.– W hotelu ich nie ma.– To s¹ pielêgniarki.– Widzia³em dwie takie.Chwileczkê, zaraz siê dowiem, gdzie mog¹ byæ.– Jedna z nich jest moj¹ ¿on¹ – powiedzia³em.– Przyjecha³em tu, ¿eby siê z ni¹spotkaæ.– A ta druga to znowu moja ¿ona.– Ja wcale nie ¿artujê.– Proszê mi wybaczyæ ten g³upi dowcip – powiedzia³.– Nie zrozumia³em pana [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl