[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jed zorientował się poniewczasie, że łażenie w okolicach przystani mogło się okazać najgłupszym błędem, jaki w życiu popełnił.ROZDZIAŁ 21Poszukiwania matki, prowadzone przez Dana Minora, zaczynały w końcu przynosić jakieś efekty.Kobieta ze schroniska, która rozpoznała Kathryn na zdjęciu, nazywając ją nawet „Quinny”, ofiarowała mu promyk nadziei, pierwszy od bardzo, bardzo dawna.Szukał matki już tak długo - bez najmniejszego powodzenia - że wystarczył drobny przebłysk nadziei, by dodać mu sił.Dzisiaj czuł w sobie tyle energii, że skończywszy po południu pracę w szpitalu, szybko się przebrał i od razu ruszył do Central Parku na dalsze poszukiwania.Wydawało mu się, że szuka matki całe życie.Zniknęła, gdy miał sześć lat, zaraz po wypadku, w którym Dan o mały włos nie stracił życia.We wspomnieniach zachował jej obraz - kiedy ocknął się w szpitalu, klęczała przy jego łóżku, płacząc.Później dowiedział się, że z powodu wypadku - była pijana, kiedy to się stało - postawiono jej zarzut przestępstwa związanego z zaniedbaniem, więc zamiast stanąć przed sądem, który prawdopodobnie pozbawiłby ją praw rodzicielskich, wolała uciec.Od czasu do czasu dostawał na urodziny kartkę z życzeniami bez podpisu; domyślał się, że to od niej.Przez większą część jego życia był to jednak jedyny dowód, że matka żyje.Pewnego dnia, siedem lat temu, siedząc w salonie w towarzystwie babci, włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach.Z niespecjalnym zainteresowaniem zaczął oglądać reportaż o bezdomnych na Manhattanie.Niektóre z rozmów prowadzono w schroniskach, inne na ulicy.Jedna z bohaterek reportażu stała na rogu ulicy na górnym Broadwayu.Babcia Dana, która akurat coś czytała, słysząc w telewizji głos tej kobiety, aż podskoczyła i utkwiła wzrok w ekranie.Gdy reporter spytał bezdomną o imię, odparła:- Ludzie mówią do mnie „Quinny”.- O, Boże, to Kathryn! - pisnęła babcia.- Dan, patrz, patrz! To twoja matka!Czy naprawdę tak dobrze pamiętał jej twarz, czy w ciągu lat tak dobrze wryły mu się w pamięć obejrzane zdjęcia - miał pewność, że ta kobieta to naprawdę jego matka.Twarz na ekranie telewizyjnym była zniszczona, a oczy puste, lecz mógł w niej dostrzec ślady dawnej urody.Siwizna przyprószyła ciemne włosy, które od dawna nieczesane, spływały na ramiona szeroką i gęstą falą.Mimo to w jego oczach wciąż pozostała piękna.Była ubrana w wytarty, szeroki płaszcz, o wiele na nią za duży.Jej dłoń w obronnym geście spoczywała na wózku na zakupy, pełnym plastikowych toreb.Kiedy oglądałem ten program, miała pięćdziesiąt lat, myślał często Dan.Wyglądała na dużo starszą.- Skąd jesteś, Quinny? - pytał reporter.- Teraz stąd.- Masz jakąś rodzinę?Popatrzyła prosto w obiektyw kamery.- Miałam kiedyś wspaniałego synka.Nie zasługiwałam na niego.Lepiej mu było beze mnie, więc go zostawiłam.Następnego dnia dziadkowie wynajęli prywatnego detektywa, żeby spróbował ją namierzyć, lecz Quinny przepadła.Dan dowiedział się tylko co nieco o warunkach jej obecnego życia i samopoczuciu - i świadomość ta przepełniła go smutkiem i przygnębiła oboje dziadków.Dziś, kilka dni po spotkaniu z kimś, kto rozpoznał jego matkę na zdjęciu, był zdecydowany odnaleźć ją za wszelką cenę.Jest w Nowym Jorku, myślał Dan.Znajdę ją.Znajdę! Ale kiedy już się z nią zobaczę, co jej powiem? Co zrobię?Oczywiście, nie musiał się martwić - od dawna wyobrażał sobie to spotkanie i przygotowywał się do niego.Może ograniczy się do słów, które mogą wiele dla niej znaczyć: „Przestań się dręczyć.To był wypadek.Jeśli ja potrafię ci wybaczyć, dlaczego nie wybaczysz sobie sama?”.Dał swoją wizytówkę Lilly Brown, kobiecie, którą poznał w schronisku.- Jeśli ją zobaczysz, zadzwoń - poprosił.- Tylko nie mów Quinny, że jej szukam.Znowu może zniknąć.Lilly uspokoiła go.- Quinny wróci.O ile ją znam, to niedługo.Nigdy na długo nie oddala się od Nowego Jorku.Latem często siedzi w Central Parku.Mówi, że to jej ulubione miejsce na świecie.Popytam ludzi.Może ktoś ją niedawno widział.Na razie trzeba się tym zadowolić, uznał Dan, biegając ścieżkami Central Parku.Niebo rozświetlało zachodzące słońce, ale powietrze stawało się coraz chłodniejsze i wiatr smagał zimnem jego wilgotne plecy i nogi.Skoro do Nowego Jorku powoli wkraczało lato - ale błagam, myślał, niech nie będzie takie jak ten wieczór, bo ona zmarznie - istniało coraz większe prawdopodobieństwo, że na jednej z ławek w parku znajdzie kobietę, która mówiła o sobie „Quinny”.ROZDZIAŁ 22Cornelius MacDermott przyjechał do mieszkania Neli punktualnie o osiemnastej.Kiedy otworzyła mu drzwi, przez chwilę stali, w milczeniu spoglądając na siebie nawzajem.Wreszcie Mac wziął wnuczkę w ramiona.- Neli - powiedział.- Pamiętasz, co starzy Irlandczycy mówią do pogrążonych w żałobie ludzi czuwających przy zmarłych? Mówią: „Przykro mi z powodu twojego cierpienia”.Uważałaś, że to najgłupsze słowa pod słońcem.Przemądrzałym tonem mówiłaś: „Przykro nam nie z powodu czyjegoś cierpienia, ale dlatego, że ktoś cierpi i przeżywa ból”.- Pamiętam - odrzekła Neli.- I co ci wtedy powiedziałem?- Powiedziałeś, że ten zwrot oznacza: „Twoje cierpienie jest moim cierpieniem.Dzielę z tobą twój smutek”.- Zgadza się.Potraktuj mnie więc jak jednego ze starych Irlandczyków.Naprawdę twoje cierpienie jest moim cierpieniem.Uwierz, że bardzo, bardzo mi przykro z powodu Adama.Zrobiłbym wszystko, żebyś nie musiała przeżywać tego bólu.Bądź wobec niego sprawiedliwa, powiedziała sobie w duchu Neli.Mac ma osiemdziesiąt dwa lata.Odkąd sięgam pamięcią, opiekuje się mną i mnie kocha.Może nie potrafił opanować zazdrości o Adama.Wiele kobiet chętnie by za niego wyszło po śmierci babci.Pewnie to ja byłam powodem, dla którego nie ożenił się drugi raz.- Wiem o tym - zapewniła go.- I cieszę się, że jesteś.Chyba po prostu potrzebuję czasu, żeby się z tym wszystkim oswoić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]