do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czas min¹³.Zmarnowa³a go, paplaj¹c osamochodzie.Têpa dziwko, g³upia zdziro, zwymyœla³a sama siebie.- Jasne, ju¿ go dajê - powiedzia³a.- Po¿egna siê z tob¹ za nas oboje.I.Vic?- Co? - W jego g³osie by³o teraz zniecierpliwienie, czas pogania³.- Kocham ciê - wyrzuci³a z siebie i zanim zd¹¿y³ odpowiedzieæ, doda³a: - MaszTada.- Szybko odda³a s³uchawkê synkowi, omal nie uderzaj¹c go ni¹ w g³owê, i zoczyma pe³nymi ³ez wysz³a na frontowy ganek, potykaj¹c siê po drodze otaboret.Sta³a na ganku z rêkoma za³o¿onymi na piersi, patrz¹c na Drogê Nr 117,œciskaj¹c siê za ³okcie i staraj¹c wzi¹æ siê w garœæ - wzi¹æ w garœæ, docholery, wzi¹æ siê w garœæ.Czy to nie zadziwiaj¹ce, jak bardzo mo¿na cierpieæ,kiedy wszystko jest w³aœciwie w porz¹dku?S³ysza³a za plecami cichy g³os Tada opowiadaj¹cego Vicowi, ¿e jedli u Maria, ¿emama zamówi³a sobie swoj¹ ulubion¹ T³ust¹ Pizzê i ¿e pinto sprawowa³ siêdobrze, dopóki nie zbli¿yli siê do domu.Potem zapewni³ jeszcze Vica, ¿e gokocha.A potem rozleg³ siê cichy trzask odk³adanej s³uchawki.Po³¹czeniezosta³o przerwane.Wzi¹æ siê w garœæ.W koñcu wyda³o jej siê, ¿e trochê siê opanowa³a.Wesz³a znowu do kuchni izabra³a siê do wypakowywania zakupów.Charity Camber wysiad³a z autobusu Greyhounda kwadrans po trzeciej po po³udniuz Brettem depcz¹cym jej po piêtach.Œciska³a kurczowo pasek swojej torebki.Ogarn¹³ j¹ nagle irracjonalny lêk, ¿e nie pozna Holly.Obraz siostry,przechowywany przez wszystkie te lata w pamiêci niczym fotografia (twarzM³odszej Siostry, Która Dobrze Wysz³a Za M¹¿), ulecia³ jej niespodziewanie wtajemniczy sposób z g³owy, i w miejscu, gdzie siê do tej pory znajdowa³,pozosta³o tylko zamglone, puste miejsce.- Widzisz j¹? - spyta³ Brett, kiedy wysiadali.Rozgl¹da³ siê po dworcuautobusowym w Stratford z ¿ywym zainteresowaniem.Z jego twarzy z pewnoœci¹ niewyziera³ lêk.- Daj mi siê rozejrzeæ! - warknê³a nerwowo Charity.- Jest pewnie w kafeteriialbo.- Charity?Odwróci³a siê i ujrza³a przed sob¹ Holly.Jej obraz przechowywany w pamiêcipowróci³ na swoje miejsce, ale by³o to teraz przezrocze nak³adaj¹ce siê narzeczywist¹ twarz kobiety stoj¹cej przy automacie do gry w NajeŸdŸców zKosmosu.Pierwszym spostrze¿eniem, jakie uczyni³a Charity, by³o to, ¿e Hollynosi okulary - zabawne! Drugim i szokuj¹cym, ¿e siostra ma zmarszczki -niewiele, ale jednak.Trzecim nie by³o w³aœciwie spostrze¿enie, lecz przywo³anyz pamiêci obraz, wyraŸny, czysty i chwytaj¹cy za serce: Holly, ze stercz¹cymi wniebo kucykami, œciskaj¹c komicznie nos kciukiem i palcem wskazuj¹cym lewejrêki, skacze w samych majtkach do basenu dla krów na farmie starego Seltzera.Wtedy nie nosi³a okularów, pomyœla³a Charity i serce œcisnê³o jej siêboleœnie.Po obu stronach Holly, patrz¹c nieufnie na ni¹ i na Bretta, stali mniej wiêcejpiêcioletni ch³opiec i dziewczynka w wieku mo¿e dwóch i pó³ roku.Wypchanespodenki ma³ej zdradza³y, ¿e nosi pieluchê.Obok sta³ spacerowy wózeczek.- Czeœæ, Holly - powiedzia³a Charity g³osem tak cichym, ¿e sama siebie ledwiedos³ysza³a.Te zmarszczki by³y jednak nieznaczne.Wygina³y siê ku górze, co, jak twierdzi³azawsze matka, cechuje dobrych ludzi.Ubrana by³a w ciemnoniebiesk¹, raczejskromn¹ sukienkê.Na szyi mia³a wisiorek z bardzo dobrze oszlifowanym sztucznymkamykiem albo ma³ym szmaragdem.I dopiero teraz nast¹pi³a ta chwila.Krótki moment, podczas którego serceCharity przepe³ni³a radoœæ tak rozpieraj¹ca i bezbrze¿na, ¿e znik³y na zawszewszelkie w¹tpliwoœci co do tej podró¿y i zwi¹zanych z ni¹ kosztów.By³a wolna,i wolny by³ jej syn.To jest jej siostra, a te dzieci to jej krewni, i widziich nie na zdjêciu, ale w rzeczywistoœci.Œmiej¹c siê i pop³akuj¹c ze wzruszenia, obie kobiety, jak na komendê, post¹pi³yku sobie niepewnie i zaraz potem rzuci³y siê jedna drugiej w objêcia.Brettzosta³ tam, gdzie sta³.Dziewczynka podbieg³a do matki i uchwyci³a siê kurczowor¹bka jej spódnicy, jakby ze strachu, ¿e matka i ta obca pani mog¹ gdzieœ razemodlecieæ.Ch³opczyk przygl¹da³ siê przez chwilê Brettowi, a potem podszed³ do niego.Mia³na sobie d¿insy Tuffskina oraz bawe³nian¹ koszulkê z krótkimi rêkawkami inapisem: NO I ZWALA SIÊ K£OPOT.- Ty jesteœ mój kuzyn Brett - powiedzia³.- Tak.- Mam na imiê Jim.Tak samo, jak mój tata.- Wiem.- Jesteœ z Maine - ci¹gn¹³ Jim.Charity i Holly za jego plecami trajkota³y zzapa³em, zaœmiewaj¹c siê i przerywaj¹c jedna drugiej, jakby chcia³y opowiedzieæsobie wszystko ju¿ tutaj, na tym obskurnym dworcu autobusowym po³o¿onym nawschód od Milford i na pó³noc od Bridgeport.- Tak, jestem z Maine - potwierdzi³ Brett.- Masz dziesiêæ lat.- Zgadza siê.- Ja mam piêæ.- O, naprawdê?- Naprawdê.Ale i tak dam ci radê do³o¿yæ.A masz! - Z tym okrzykiem na ustachr¹bn¹³ Bretta w ¿o³¹dek i Brett zgi¹³ siê we dwoje, a z piersi wyrwa³o mu siêdonoœne i pe³ne zaskoczenia "uufff".Obie kobiety zaniemówi³y.- Jimmy! - krzyknê³a Holly z mieszanin¹ rezygnacji i przera¿enia w g³osie.Brett wyprostowa³ siê powoli i przechwyci³ wzrok matki.Na jej twarzy malowa³osiê coœ w rodzaju napiêtego wyczekiwania.- O tak, dok³adasz mi, jak chcesz - mrukn¹³ z uœmiechem.I tego w³aœnie po nim oczekiwano.Wyczyta³ to z twarzy matki i by³ z siebiedumny.O trzeciej trzydzieœci po po³udniu Donna zadecydowa³a, ¿e zostawi Tada zopiekunk¹ i podejmie ryzyko odstawienia pinta do warsztatu Cambera.Próbowa³asiê tam jeszcze raz dodzwoniæ, ale znowu nikt nie odbiera³.Dosz³a jednak downiosku, ¿e nawet jeœli Cambera nie ma teraz w warsztacie, to zapewne niebawemwróci, mo¿e nawet wczeœniej, ni¿ ona zd¹¿y tam dojechaæ.zak³adaj¹coczywiœcie, ¿e w ogóle dojedzie.Vic powiedzia³ jej w zesz³ym tygodniu, ¿eprawdopodobnie Camber bêdzie móg³ jej po¿yczyæ jakiegoœ starego grata, gdybyokaza³o siê, ¿e pinta nie da siê naprawiæ na poczekaniu, i to przes¹dzi³o o jejdecyzji.Nie chcia³a jednak zabieraæ ze sob¹ Tada.Jeœli pinto zbuntuje siêgdzieœ po drodze, to trudno, wróci do domu okazj¹, ale Tadowi lepiej tegooszczêdziæ.Tad mia³ jednak na ten temat odmienne zdanie.Po telefonicznej rozmowie z tat¹ pomaszerowa³ do swojego pokoju na piêtrze iwyci¹gn¹³ siê na ³Ã³¿ku ze stert¹ ksi¹¿eczek z obrazkami.Piêtnaœcie minutpóŸniej zdrzemn¹³ siê i mia³ sen, sen z pozoru zupe³nie zwyczajny, ale odziwnym, niemal przera¿aj¹cym wydŸwiêku.W tym œnie ujrza³ du¿ego ch³opca,który podrzuca w górê baseballow¹ pi³kê owiniêt¹ taœm¹ izolacyjn¹ i próbujetrafiæ j¹ kijem, kiedy spada.Chybi³ dwa, trzy, cztery razy.Za pi¹tym zamachemtrafi³ w pi³kê.i kij, który równie¿ owiniêty by³ taœm¹, u³ama³ siê u nasady [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl