do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swoją wiarygodność potwierdzi następnie, opowiadając z najdrobniejszymi szczegółami, co można, a czego nie można tam znaleźć.Dla mnie po zapoznaniu się z około pięćdziesięcioma tysiącami przypadków, w których musiałem postawić diagnozę, a następnie obserwować i sprawdzić jej słuszność, takimi charakterystycznymi cechami stały się skrzywienie ust, ruch dłoni, pochylenie pleców.Moimi dokonaniami zainteresował się jeden z uniwersytetów.Według uniwersyteckich badań wyniki moich obserwacji potwierdziły się w 92 procentach przypadków.Działo się to piętnaście lat temu.Przypuszczam, że od tamtej pory jestem jeszcze skuteczniejszy.Lecz kiedy przyglądałem się młodemu mężczyźnie stojącemu przy stojaku z czasopismami, nie mogłem nic odczytać.Nic a nic.Gdyby była to taka sobie, zwyczajna twarz, odruchowo zaklasyfikowałbym ją do kategorii „przeciętność", po czym natychmiast bym o niej zapomniał.Podobne widuję tysiącami.Ale ta twarz nie mogła zostać sklasyfikowana i zapomniana, ponieważ nie było w niej nic.Chciałem już napisać, że to w ogóle nie była twarz, ale to nieprawda.Każda ludzka istota ma jakąś twarz.Jeżeli chodzi o sylwetkę, to mężczyzna był niewysoki, raczej barczysty, proporcjonalnie zbudowany Miał krótko przystrzyżone jasne włosy, niebieskie oczy, jasną karnację.Można powiedzieć: klasyczny typ nordycki - ale nie byłaby to prawda.Zapłaciłem za papierosy i spojrzałem jeszcze raz w jego stronę w nadziei, że uchwycę w jego rysach charakterystyczną cechę, która mogłaby mi cokolwiek o tym człowieku powiedzieć.Nic z tego.Zostawiłem go przy czasopismach, wyszedłem na ulicę i skręciłem za najbliższy róg.Ulica, sklepy, policjant na rogu, ciepłe promienie słońca - wszystko było znajome, więc nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.Wszedłem po schodach na piętro, do mojego biura w budynku stykającym się jedną ścianą z tym, w którym mieścił się kiosk.Poczekalnia mojego biura pośrednictwa pracy była pusta.Nie zależy mi specjalnie na dzikich tłumach, bo wtedy nie mam okazji, by porozmawiać dłużej z interesantami i poćwiczyć moje zdolności.Margie, recepcjonistka, była zajęta sporządzaniem jakiegoś sprawozdania, więc tylko skinęła mi głową, gdy przechodziłem obok jej biurka.Margie jest dobrą, pracowitą dziewczyną, ale nie potrafi zrozumieć, dlaczego marnuję tyle czasu, zajmując się różnymi pijakami, ćpunami i rozmaitymi innymi psychopatami, po których od razu widać, że nie wzbogacą szczupłego konta firmy wpłatami.Usiadłem za biurkiem i powiedziałem:- Ten facet jest fałszywy! Nie ma najmniejszych wątpliwości.Po prostu fałszywy!Usłyszawszy własny głos, zastanowiłem się, czy aby nie zaczynam wariować.Co to znaczy „fałszywy"? Wzruszyłem ramionami.Po prostu trafiłem wreszcie na kogoś, z kim nie potrafiłem sobie poradzić.To wszystko.Wtedy dopiero do mnie dotarło, jak niezwykłe było to przeżycie.Nie doświadczyłem go już od przeszło dwudziestu lat.Co za rozkosz! Po tylu latach natknąć się i zmierzyć z czymś, co wydawało się zawsze niemożliwe!Wypadłem z biura i popędziłem na dół do kiosku.Hallahan, ten gliniarz na rogu, przyglądał się ze zdziwieniem, jak kłusuję ulicą.Pomachałem mu na znak, że wszystko w porządku.Zsunął czapkę z czoła i podrapał się za uchem, po czym potrząsnął głową, przesunął czapkę na poprzednie miejsce i zagwizdał wściekle na jakiś samochód prowadzony przez kobietę.Wbiegłem do kiosku.Faceta, rzecz jasna, już tam nie było.Rozejrzałem się w nadziei, że dojrzę go za którymś stojakiem, ale nic z tego.Zniknął.Ociągając się, ruszyłem w drogę powrotną do biura.Usiłowałem przypomnieć sobie twarz nieznajomego, próbowałem coś z niej odczytać.Logika podpowiadała mi jednak, że gdyby było można, nie istniałby problem.Twarz była po prostu pusta, pozbawiona śladu jakichkolwiek ludzkich uczuć, emocji.Nie, niezupełnie.Była pozbawiona - pozbawiona człowieczeństwa!Zawróciłem do kiosku, ponownie rozglądając się za nieznajomym.Hallahan znowu spojrzał w moim kierunku, ale tylko krzywo się uśmiechnął.Podejrzewam, że w sąsiedztwie uważają mnie za dziwaka.Zadaję ludziom najniezwyklejsze pytania, z punktu widzenia laika, rzecz jasna.Mimo to usłyszałem już od kilku klientów, że gdy pytali gliniarza, jak trafić do najbliższego „pośredniaka", zawsze byli kierowani właśnie do mnie.Po raz kolejny wspiąłem się po schodach i wszedłem do poczekalni.Margie spojrzała na mnie podejrzliwie, ale powiedziała tylko:- Ma pan klienta.Czeka w gabinecie.Odniosłem wrażenie, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale tylko wzruszyła ramionami.Albo się wzdrygnęła.Od razu wiedziałem, że coś musi być nie tak, skoro nie kazała mu usiąść w poczekalni.Otworzyłem drzwi i doznałem ogromnego, niewyobrażalnego uczucia ulgi.To był on.Właściwie nie było nic niezwykłego w tym, że właśnie tu się znalazł.Prowadzę biuro pośrednictwa pracy.Ludzie przychodzą do mnie po pomoc w znalezieniu zajęcia, dlaczego więc nie on?Wśród umiejętności, jakie posiadam, poczesne miejsce zajmuje zdolność nieujawniania uczuć.Ten osobnik nie miał prawa choćby przez moment podejrzewać, jak wielką rozkosz sprawi mi wysłuchanie jego historii.Gdybym spotkał go na ulicy, mógłbym co najwyżej zadać standardowe pytanie o godzinę albo poprosić o ogień, ewentualnie zapytać o drogę do ratusza.Tutaj natomiast mogłem go wypytywać, ile dusza zapragnie.Wysłuchałem, co miał o sobie do powiedzenia, a potem przystąpiłem do zadawania rutynowych pytań.Wszystko było w niesamowitym wręcz porządku.Służył w wojsku, skończył astronomię na uniwersytecie, bez stażu, bez doświadczenia, bez najmniejszego nawet wyobrażenia o tym, co właściwie chciałby robić, jednym słowem - bez niczego, czym mógłby zainteresować ewentualnego pracodawcę.Typowe.W dodatku był pozbawiony uczuć i emocji.A to już mniej typowe.Moi klienci zwykle są rozdrażnieni i oburzeni, że nikt nie czeka na nich z otwartymi ramionami.Zdecydowałem się na stary schemat naprowadzający klienta na zainteresowanie się zajęciem choćby odrobinę praktycznym.- Astronomia? - spytałem.- To znaczy, że jest pan dobry w matematyce.Zdolności matematyczne można często wykorzystać choćby w pracy związanej ze statystyką.Miałem nadzieję, że może w ten sposób posunę się chociaż o krok naprzód.Okazało się, że wcale nie jest taki dobry.- Jeszcze nie przystosowałem mojej matematyki do.- urwał.Po raz pierwszy dał po sobie poznać, że reaguje na to, co się dzieje dokoła niego.Zawahał się.Do tej pory można go było wziąć za grecki posąg - szeroko otwarte, pozbawione wyrazu oczy, doskonałe, zbyt doskonałe rysy, czoło nieskażone śladem jakiejkolwiek myśli.- Po prostu nie jestem w tym zbyt dobry, to wszystko - dokończył po chwili.Westchnąłem w duchu.To także nie było nic nowego.Absolwentów wypuszcza się teraz z uczelni, byle szybciej się ich pozbyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl