do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej strasznej nocy nikt nie pomyślał o spaniu, i większą część majtków zgromadziła się koło wielkiego masztu, jako jedynego miejsca gdzie nie groziło niebezpieczeństwo od fali bijących na okręt; lecz i tam nawet dosięgały ich bryzgi bałwanów spiętrzonych do niesłychanej wysokościZaraz po przybyciu admirała załoga otoczyła go, pragnąc ż jego ust usłyszeć słowa pociechy.Niepodobieństwem było objawić tym skołatanym ludziom prawdziwy stan rzeczy; więc Kolumb, rzucając swą baryłkę w morze, powiedział że spełnia ślub religijny.Luis umieścił drugą na spodzie okrętu, w nadziei, iż w wypadku rozbicia wypłynie sama z siebie.Po wykonaniu tego przezornego czynu Kolumb mógł się zająć koniecznymi rozporządzeniami.Ciemność była tak wielka, że oko z jednego końca pokładu nie zdolne było rozróżnić przedmiotów na drugim.Wincenty Yanez oświadczył admirałowi, iż statek nie może już unieść nawet szczątków żagli jakie mu pozostały.— Czy widziałeś Marcina Alonzo? zapytał Kolumb, spoglądając z obawą w miejsce gdzie się spodziewał „Pinty".Dlaczego latarnia okrętowa spuszczona?- Nie zdołałem utrzymać w burzy jej światła; dotychczas jednak brat mój odpowiadał na sygnały.- Zapal raz jeszcze latarnię: jest to chwila, w której pocieszyć może obecność przyjaciela, chociażby położenie jego było równie rozpaczliwe jak nasze.Wzniesiono latarnię, i po niejakim czasie ujrzano w oddaleniu migające światełko.Powtórzono kilkakrotnie sygnał, i światło odpowiadało, ale z coraz większej odległości, aż wreszcie zupełnie zgasło.- „Pinta" jest zbyt słaba w masztach, rzekł Wincenty Yanez; brat mój nie może uchwycić wiatru.- Każ zwinąć przedni żagiel! zawołał Kolumb.Wincenty Yanez przyzwał kilku majtków, którzy pod jego kierunkiem wykonali rozkaz admirała.Maszt przedni nie bardzo zniesiony był nad pokład; więc zwinięcie żagla nieprzedstawiało wielkich trudności, lecz wymagało rąk silnych i wprawnych.Sancho i Pepe wspięli się na reję, i przy pomocy dwóch towarzyszy wywiązali się z otrzymanego polecenia.Była to chwila najgroźniejszego niebezpieczeństwa, w której umiejętne tylko sterowanie okrętem ocalić mogło podróżników.Sancho, stanąwszy u steru, okazał wtedy biegłość i niesłychaną siłę, pot spływał z jego czoła wielkimi kroplami, lecz żelazna dłoń starego marynarza skutecznie opierała się burzy.Jednak trwoga ogólna do tego doszła stopnia, że załoga pragnęła uczynić jakiś ślub religijny.W tym celu wszyscy ciągnąć mieli losy na kogo wypadnie pokuta.— Jesteśmy w ręku Boga, przyjaciele moi, rzekł Kolumb, poddajmy się więc z pokorą Jego woli.Jedna z kartek zawartych w tym kapeluszu oznaczona jest krzyżem; kto ją wyciągnie, przyjmuje obowiązek odbycia pielgrzymki do Najświętszej Panny w Gwadalupie.Jako admirał wasz i grzesznik żałujący, przystępuję pierwszy do losowania.Kolumb sięgnął do kapelusza, i zbliżywszy wydobytą karteczkę do latarni, ujrzał na niej znak krzyża.— To dla waszej ekscelencji, senior admirale, zawołał jeden ze sterników.Teraz pozwól abyśmy powtórnie ciągnęli, naznaczając pielgrzymkę do Najświętszej Panny Loretańskiej.W chwilach niebezpieczeństwa człowiek skłonny jest zawsze do uczuć pobożnych; z zapałem więc wzięto się do nowego losowania, i krzyż tym razem przypadł majtkowi imieniem Pedro de Villa, znanemu z życia niekoniecznie przykładnego.— Oj, ciężka to i kosztowna podróż, pomruknął majtek; trzeba na to niemałego funduszu.- Nie kłopocz się, przyjacielu Pedro, odpowiedział Kolumb: trudy cielesne w przyszłym życiu przyczynią ci łaski; koszty zaś podróży ja biorę na siebie.- Burza coraz więcej się rozsroża, mój dobry Bartłomieju Roland!- Widzę to, senior admirale, i nie bardzo jestem rad, że pokuta wypadła na Pedra.Ślub zakupienia Mszy św.po szczęśliwym powrocie i spędzeniu nocy na modlitwie w kaplicy św.Klary, lepiej nam może posłuży, niż pielgrzymka tego ladaco.Zdanie Rolanda znalazło poparcie; losowano po raz trzeci, i dziwnym trafem karteczka z krzyżem dostała się znów Kolumbowi.Jednakże niebezpieczeństwo wzrastało, bo okręt, porwany jakby wirem, nie mógł już walczyć z wściekłością rozhukanych bałwanów.- Nie mamy dość balastu, Wincencie Yanez, rzekł admirał; trzeba wszystkie beczki napełnić wodą morską.Wykonanie tego rozkazu zajęło kilka godzin, bo z narażeniem tylko życia można było zaczerpnąć wody.Przy silnej wszelako woli i wytrwałości zdołano napełnić kilkadziesiąt beczek, dzięki temu bieg statku stał się pewniejszy.Nade dniem deszcz lunął potokiem, a wiatr, nie tracąc na gwałtowności, z południa przeskoczył na zachód.Przywrócono przedni żagiel, i „Nina" przebiegła mil kilka w kierunku wschodnim.Ze światłem dziennym nadzieja wstąpiła w serca podróżnych: nie widziano wprawdzie „Pinty", i uważano ją za zagubioną; lecz niebo rozjaśniło się nieco, a burza zwolniła na tyle, że majtkowie nie potrzebowali już czepiać się lin, aby uniknąć porwania przez fale.Rozpięto drugi żagiel, i okręt szybko płynąć zaczął z wiatrem.ROZDZIAŁ XXIVPo kilku godzinach, w znacznym jeszcze oddaleniu, ujrzano ziemię; jedni mniemali, że to stały ląd Europy, drudzy, że Madera; Kolumb zaś utrzymywał, iż zbliżają się do jednej z Wysp Azorskich, i rzeczywiście była to wyspa świętej Maryi.Nie będziemy tu opowiadać szczegółowo wypadków, które nastąpiły po zawinięciu „Niny" do portu; dosyć nadmienić, że Portugalczycy, jak poprzednio tak i teraz, napastowali admirała; lecz wszystkie ich starania spełzły na niczym i 24 lutego Kolumb popłynął do Hiszpanii.W pierwszych dniach Opatrzność zdawała się sprzyjać podróżnikom, bo stan powietrza był pomyślny i morze spokojne.Od 24 do 26 wieczorem „Nina" zrobiła około stu mil w kierunku Palos; odtąd jednak wiatr stawał się silniejszy, zmuszając admirała do lekkiego zboczenia na północ.Przekonanie o bliskości Europy podtrzymywało nadzieję majtków.W sobotę 2 marca wieczorem już tylko sto mil, według rachuby Kolumba, dzieliło okręt od brzegów Portugalii, ku którym zwrócić się musiano z powodu wiatru południowo-zachodniego.Nad ranem 3 marca na południu pojawiły się groźne chmury.Admirał stanął na tylnym podwyższeniu skąd rozleglejszą objąć mógł wzrokiem przestrzeń.Oznaki burzy były liczne i złowróżbne.Powietrze, białawym napełnione tumanem, przedstawiało widok kłębiącego się dymu, i zaledwo admirał zauważył to zjawisko, gdy w oddaleniu odgłos, jakby tysiąca kopyt końskich tętniących w cwale o pomost, zapowiedział zbliżanie się wichru.Morze zasyczało, i w jednej chwili burza tak strasznie się rozwścieczyła, jakby duchy piekielne przeszkodzić chciały poniesieniu do Hiszpanii wieści o wielkim odkryciu.Łoskot podobny do huku kilkudziesięciu razem wystrzałów zapowiedział porwanie żagli.Statek pochylił się na bok, tak dalece, że bałwany dotykały końca masztów; lecz wyszedł szczęśliwie z tego szwanku i zaczął szybko biec z wiatrem.Był to początek burzy straszniejszej jeszcze od poprzednio opisywanej.W pierwszej chwili trwoga do tego stopnia opanowała majtków, że nic nie przedsiębrali dla zwalczenia groźnego niebezpieczeństwa.Okręt nie przestawał posuwać się z wiatrem, a burza unosiła poszarpane szczątki żagli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl