do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nic tu po was, przyjacielu — rzekłem do niego.— Dam radę, panie kapitanie — odpowiedział słabym głosem.Właściwie nie było sposobu manewrowania sterem.Statek stał niemal na miejscu, dziobem zwrócony na zachód, a rufą ku wyspie Koh–ring.Rozsiane dokoła tej wyspy drobniutkie wysepki migotały w blasku przed mym olśnionym wzrokiem jak czarne, pływające krążki.Poza tymi okruchami lądu nie było na morzu i niebie żadnej plamki, żadnej mgiełki, żadnego żagla ani łodzi, żadnego śladu życia, nie było absolutnie nic, co by przypominało o istnieniu człowieka.Pierwszym pytaniem, jakie cisnęło się do mózgu, było: co robić? Tak, co teraz robić? Obowiązek nakazywał mi powiedzieć ludziom prawdę.Uczyniłem to tego samego dnia.Nie mogłem przecie pozwolić, aby bez mego udziału wieść rozeszła się między załogą.Postanowiłem oznajmić ją ludziom wprost, i w tym celu nakazałem zbiórkę na pokładzie rufy.W chwili poprzedzającej bezpośrednio moje przemówienie uczułem, iż życie zawiera w sobie straszliwe momenty.Żaden kryminalista przekonany o swej zbrodni nie może doznawać okrutniejszych wyrzutów sumienia, ale może właśnie dlatego wystąpiłem surowo i bezwzględnie.Twardym, obojętnym głosem oświadczyłem załodze, że w zakresie pomocy lekarskiej nic już nie mogę dla nich uczynić, co się tyczy innych potrzeb załogi, to będą one uwzględniane, jak zwykle, w miarę możności.Gdyby po tym oświadczeniu marynarze rzucili się na mnie i rozdarli mnie na sztuki, wcale bym się temu nie dziwił.Cisza, która nastąpiła po moim przemówieniu, trudniejsza była do zniesienia od wybuchu najdzikszej wściekłości.Czułem się zgnębiony tym potwornym milczeniem tłumacząc je sobie (jak się później okazało) zupełnie błędnie.— Przypuszczam, chłopcy — rzekłem na koniec, usiłując nadać swemu głosowi stanowcze brzmienie — przypuszczam, żeście pojęli moje słowa i że rozumiecie dobrze, co to znaczy?Kilka głosów odezwało się z gromadki:— Tak jest, panie kapitanie, rozumiemy…Postawa ich nie była wroga, milczeli dla tej prostej przyczyny, że nie czuli się upoważnieni do zabierania głosu.Gdy oznajmiłem im, że zamierzam kierować się na Singapur i że tylko wspólny wysiłek wszystkich, zdrowych i chorych, może dać rękojmię ocalenia statku, słowa moje spotkały się z przychylnym pomrukiem całej załogi.Jakiś śmielszy głos wybił się ponad inne:— No tak, musi się przecie znaleźć wyjście z tej przeklętej matni!*Przytoczę tu ustęp z dzienniczka, który pisałem w tym czasie:Straciliśmy wreszcie Koh–ring z oczu.W ciągu ostatnich kilku dni spędziłem w mej kajucie najwyżej dwie godziny.Dzień i noc jestem na pokładzie, a te dni i noce toczą się jedne za drugimi — krótkie? długie? Któż zdoła odgadnąć? Poczucie czasu zanika w niezmiernej monotonii, na którą składa się ustawiczne oczekiwanie, przebłyski nadziei i gorące pragnienie zawarte w tych paru słowach: „Wykręcić statek na południe! Wykręcić statek na południe!” W otaczającej nas przyrodzie ta sama jednostajność: zdawałoby się, że jakaś niewidzialna ręka wprawiła w ruch mechanizm kręcąc korbą za widnokręgiem.Słońce podnosi się i obniża, po dniu nastaje noc, po nocy dzień — jakież to śmieszne i bezcelowe! W ciszy słyszę tylko odgłos własnych kroków, dudnią one ustawicznie po pokładzie i sam nie umiałbym powiedzieć, ile mil przebiegłem w ten sposób.Jedyną przerwą w tej niestrudzonej pielgrzymce, mającej zagłuszyć wewnętrzny niepokój, są krótkie wizyty składane przeze mnie choremu.Zdaje mi się (oby i to nie okazało się złudzeniem), że Burns rzeczywiście powraca do zdrowia.Mówi wprawdzie niewiele, ale trzeba przyznać, że położenie, w jakim się znajdujemy, nie usposabia do wymiany próżnych słów.Tę samą małomówność obserwuję u marynarzy; nie rozmawiają ze sobą ani w czasie pracy, ani w chwilach kiedy wylegują się na pokładzie.Przyszło mi kiedyś na myśl, że gdyby istniało niewidzialne ucho wsłuchujące się w odgłosy ziemi, to nasz statek wydawałby się najcichszym punktem na całym obszarze świata…Nie, stanowczo Burns nie ma mi wiele do powiedzenia.Siedzi w swojej koi z wyrazem zaciętego uporu na kredowo białej twarzy, od której śmiesznie odbijają płomieniste wąsy.Ransome twierdzi, iż rekonwalescent pożera do ostatniej okruszyny wszystko, co mu przynoszą, ale sypia bardzo niewiele.Spostrzeżenie to jest słuszne.Ilekroć schodzę w nocy w głąb statku, by nabić sobie fajkę, widzę, ze Burns nie śpi, mimo iż leży na wznak w nieruchomej pozycji.Na jego twarzy maluje się ten sam wyraz niezłomnej determinacji, a z ukośnych spojrzeń, jakie rzuca w moją stronę, wnoszę, iż drażni go moja obecność, zżyma się jak człowiek, któremu przerywają wątek jakichś zawiłych obliczeń.Zniechęcony, powracam na pokład i tu oczy moje spotykają się ze spojrzeniem przeczystych gwiazd, wiecznie jednako rozsianych po firmamencie, a zabójczo nużących przez swą monotonię.Słońce i gwiazdy, powietrze i woda, światło i ciemność — majestatyczne dzieło siedmiu dni stworzenia, w które nieszczęsna ludzkość wtargnęła nieproszona.Czy wtargnęła z dobrej woli?… Może zwabiono ją podstępem, a ona łatwowiernie zaufała losowi, tak jak ja, gdy oddano mi komendę nad tym strasznym, upiornym statkiem?*Jedynym światełkiem, jakie w nocy jarzyło się na statku, była lampka kompasowa oświetlająca postać sternika; reszta statku pozostawała w ciemności; ja najczęściej przechadzałem się po rufie, ludzie zaś wylegiwali się na wszystkich pokładach.Załoga była tak uszczuplona, że nie mogło być mowy o wyznaczaniu wachty.Wszyscy, którzy jeszcze jako tako trzymali się na nogach, musieli ciągłe być na służbie, choć przeważnie leżeli wyciągnięci w mroku na głównym pokładzie, gotowi zerwać się na zawołanie.Wezwani do pracy, krzątali się posłusznie, bez szemrania, nie zamieniając między sobą ani słowa.Wydawanie rozkazów w tych warunkach było dla mnie męką, serce i sumienie buntowało się we mnie przeciwko tej konieczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl