do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bezsprzecznie potrzebowała pomocy; ode mnie lub kogokolwiek innego.Podczas kolacji Roland, od którego spodziewałam się pomocy w podjęciu decyzji co do pracy dla Arlen, najspokojniej w świecie, ignorując tamtą sprawę, zaproponował mi małżeństwo.W tym szczególnym momencie, powiedział, nie może troszczyć się o los Arlen Ford; bardziej zajmuje go nasza przyszłość i jest to jedyna rzecz, o której chce mówić.Odparłam, że od dawna jestem gotowa go poślubić.Zamilkł z wrażenia.Jednak później, po wielu uściskach i licznych toastach spełnionych wyśmienitym szampanem, wróciłam do nurtującej mnie kwestii, cytując przysłowie o tym, iż pracę należy wybierać dużo ostrożniej niż współmałżonka, ponieważ będzie się w niej spędzać więcej czasu niż w jego towarzystwie.Oczywiście wiązało się z tym pewne niebezpieczeństwo, szczególnie teraz, gdy zdecydowałam się na małżeństwo z Rolandem.Związek nas trojga stawał się tym samym bardziej intymny.Albo klaustrofobiczny.Ostatecznie przyjęłam tę propozycję - głównie dlatego, że byłam Arlen niezbędna.Nigdy, nawet przez moment nie zapomniałam, co zrobiła dla mnie, kiedy ja jej potrzebowałam.Ustaliłyśmy okres próbny; po sześciu miesiącach, jeżeli nasza współpraca nie zda egzaminu, każda z nas może się wycofać z układu.Arlen obstawała przy pełnej, półrocznej kadencji, chociaż wiedziała jak i ja, że już połowa tego okresu wystarczy, byśmy mogły stwierdzić, jak się nam wspólnie gra przeciwko reszcie świata.Z pół roku zrobiło się siedem lat.W tym czasie, pośród smutków i radości, nauczyłam się dwóch rzeczy.Pierwsza to nieufność do ludzi używających w kontaktach zawodowych dwojga imion; tych wszystkich Marków Garych Cohenów, Susanne Britanny Marlow czy Bla Bla Smithów.Zanim dochodzimy do podobnych wniosków, przez zbyt długi czas okazuje się, iż kiedykolwiek mamy do czynienia z taką „trylogią”, zawsze wynika z tego jakieś nieszczęście.Lekarz odbierający mojego syna nosił dwa imiona - o mało nie umarłam podczas porodu z powodu jego ignorancji.Arlen wplątała się w układy z kilkoma producentami obnoszącymi dumnie oba imiona - filmy te okazały się katastrofą lub w najlepszym wypadku zapominano o nich po tygodniu.Drugą nauką, którą wyniosłam z tamtego okresu, było przekonanie, że nie należy próbować chwytać czegoś, co się upuści, zanim spadnie na ziemię.Niech leci; w przeciwnym wypadku można na przykład złapać nóż za ostrze i dotkliwie się pokaleczyć.Oczywiście ma to zastosowanie także do ludzi, łącznie ze mną.Podczas owych siedmiu lat przeżyłam jeden romans i nie zwracałam uwagi na męża, który usiłował powstrzymać mnie przed pogrążaniem się w nieuczciwości oraz rażącej bezmyślności, raniącej kochającego mnie człowieka.Skończyło się to dopiero wówczas, kiedy stwierdziłam, że rozbiłam się niczym kruchy wazonik o podłogę - w sposób absolutnie samolubny i na własne życzenie.Ocalałam, choć wcale na to nie zasłużyłam.Ironia całej sprawy polegała na tym, że to ja właśnie byłam osobą mającą powstrzymywać przed podobnymi wypadkami (i upadkami) Arlen Eord.Świat filmu tworzą ludzie nieprawdopodobnego wręcz sukcesu, którzy nigdy do końca nie wierzą, że ich zwycięstwa są rzeczywiste.Jeśli sądzić po niespodziewanych i często chwilowych obrotach koła fortuny na szczytach popularności, mają rację, iż nie czują się pewnie.Szczególnie dobrze pamiętam jeden wieczór, kiedy towarzyszyłam Arlen na przepełnionym samymi znakomitościami party w Malibu Golony.Największe tuzy show-biznesu zgromadziły się w głównym salonie.Na pierwszy rzut oka ludzie ci sprawiali wrażenie ubranych w dżinsy bogów, wymieniających się zabawnymi historyjkami, jednak wokół ich ust widoczne było wyraźnie stałe napięcie, w jednej chwili gotowe zmienić się w wymuszony uśmiech.Ich anegdotki były wyborne, a każda następna musiała być lepsza i śmieszniejsza od poprzedniej; nikt nikogo nie słuchał - wszyscy zastanawiali się nad tym, co sami za chwilę powiedzą, by rzucić pozostałych na kolana.Było wręcz udręką patrzeć na nich, gdy tak wysilali się, zabiegając o poklask i uwagę; zdawało się, iż każdy pragnie wyssać całe powietrze z pokoju.Wstałam i wyszłam na zewnątrz.Niespodziewanie podobna przypadłość dotknęła także Arlen.Karierę zrobiła dzięki talentowi i urodzie, jednak najpierw środowisko, a potem reszta świata powiedziała: „No, fajnie, ale co jeszcze masz dla nas?” Arlen oburzyła się: „Dałam wam już wszystko, co miałam najlepszego! Jak możecie żądać więcej?!” Oponenci ucichli, ale nadszedł czas, kiedy jej nowe filmy nie robiły już takiej kasy jak poprzednie, a ludzie zaczęli o niej mówić w czasie przeszłym.Wpadła w panikę; jej życie osobiste zaczęło przypominać rozpędzoną kulę w kręgielni.W rezultacie rozterek z powodu wciąż nowych przygód i kochanków wylądowała na leczeniu odwykowym na skutek nadużywania kokainy.Kolejne dziwacznie nierozważne posunięcia doprowadziły do tego, że znalazła się na okładkach brukowych magazynów, co zaowocowało załamaniem, furią i depresją.Pamiętam jej zdjęcie z rzymskiego lotniska, z grymasem złości na twarzy i z pięścią wymierzoną w fotoreportera.Czy to naprawdę była Arlen Ford, gwiazda kina? Ta staro wyglądająca histeryczka? Czy to była kobieta, którą chciałoby się być lub ją mieć? Staczała się, dając publice wszystko to, czego tamta się domagała; wystarczająco dużo, by ją ponownie zainteresować swoją osobą, tyle tylko, że tym razem swoimi skandalizującymi postępkami.Pokazała, że jest człowiekiem jak oni, a ludzie zawsze lepiej się czują we własnym towarzystwie niźli bogów.Wielki finał nastąpił nie za sprawą śmierci czy narkotyków, lecz z powodu kanapki z tuńczykiem.Pewnej nocy, zapaliwszy światło w salonie po powrocie z przyjęcia, Arlen odkryła w swoim mieszkaniu siedzącą na sofie kobietę w średnim wieku z zapakowaną w folię kanapką z tuńczykiem w jednej ręce i łomem, za pomocą którego włamała się do domu, w drugiej.- Wyglądasz tak marnie w swoich filmach, Arlen - powiedział niespodziewany gość - iż pomyślałam sobie, że będzie ci to smakować.Zajadaj!Teraz już nawet jej rezydencja przestała być bezpiecznym schronieniem.Szczęśliwie Arlen uczyniła coś bardzo mądrego: rzuciła wszystko i na rok wyjechała zupełnie sama do swego ukochanego Wiednia.Na obrzeżach Weidling, sennej, małej wioski oddalonej o około sześciu mil od miasta, kupiła przepiękny dom, klejnot Jugendstilu.Znajdował się na wzgórzu pośród winnic, skąd rozciągał się panoramiczny widok na wstęgę Dunaju.Domek był cudny, ale w stanie kompletnej ruiny, i doprowadzenie go do stanu używalności pochłonęło prawie drugie tyle środków, ile kosztował.Listy Arlen z tamtego okresu (na początku nie życzyła sobie żadnych telefonów, chyba że w nagłej potrzebie) dotyczyły wyłącznie pokonywania przeszkód związanych z remontem domu w obcym kraju, którego języka prawie w ogóle nie znała.Farbowała włosy henną, nie malowała się i jeździła cztery razy w tygodniu do Berlitza na kursy niemieckiego dla początkujących.Kiedy nie doglądała postępów budowy lub nie studiowała odmiany czasowników, podróżowała po Austrii swym nowym samochodem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl