do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Matka zawsze powtarzała, żebym się trzymał, kiedy autobus pokonuje zakręt.Teraz mogłem do jej rady dorzucić kolejną: nigdy nie próbuj zachować równowagi po ciemku.Aby prawidłowo ocenić krawędzie i płaszczyzny, trzeba widzieć otaczające cię przedmioty.W tym momencie nie widziałem nic, toteż macałem na oślep rękami, szukając jakiegoś punktu oparcia.Pech chciał, że go znalazłem.Co to jest: ciepłe, kudłate i liże cię po ręce w ciemnościach? Ciemnościach, które stały się raptem dziesięć razy ciemniejsze, ponieważ, nie licząc mlaszczącego języka, w aucie zrobiło się nagle zupełnie cicho.— Cholera jasna! — Dotknąłem czegoś ciepłego i kosmatego; szarpnąłem gwałtownie rękę, jakby się paliła, odskoczyłem do tyłu, tracąc przy tym równowagę.Nie wiedziałem, gdzie upadam, bo leciałem bezwładnie na łeb, na szyję.Byle tylko oddalić się od tego okropnego jęzora!Upadłem na tyłek.Zaliczyłem jedno z tych agonalnych lądowań na najdelikatniejszej części kręgosłupa.Atomowa eksplozja bólu poszła mi aż po krańce uszu, po czym opadła na całe ciało, stopniowo się rozpraszając.Jak tylko odzyskałem zdolność oddychania, zapytałem:— Rae?Cisza.Potem dodałem:— Vito?Znów odpowiedziało mi milczenie.Nie było nic poza mną, mrokiem i tym, co lizało mnie po ręce.— Panie Gallatin? Nazywam się Beeflow.Od tej pory będę pańskim przewodnikiem.Głos zabrzmiał tuż przy moim uchu.Tuż obok.Pamiętajcie, że ciągle siedziałem na tyłku.Był to głos miły dla ucha, niski i pełny, ale gdy usłyszałem go tak niespodziewanie w tych ciemnościach… Wiecie, co pomyślałem? Co najpierw przyszło mi do głowy?Taki mały?Czy ten stwór stoi, czy pochyla się, mówiąc mi do ucha? Jakiej jest wielkości? Nie zastanawiałem się, kim jest ani jak znalazł się nagle dwa cale od mojego ucha.Tylko: jaki jest duży?Spróbowałem odsunąć się od niego, kimkolwiek był.— Nie lękaj się.— Zostaw mnie! Gdzie pozostali? Gdzie Rae?— Nie ma powodu do obaw.Nic im nie jest.— Udowodnij to.— Bill, nic nam nie jest.— Rae?— Tak, skarbie, nie martw się.Jestem w Los Angeles.— Co? Gdzie? Co takiego?!— Tak! Ja i Vito zwiedzamy Studio Universal.Zaraz udamy się na przejażdżkę po planie Powrotu do przyszłości.Jestem taka podekscytowana!Jej głos brzmiał, jakby mówiła przez telefon.W tle słychać było różne hałasy — pokrzykiwania dzieci, śmiechy i inne odgłosy, których nie rozpoznałem.Po chwili doleciał mnie tytułowy temat z Powrotu do przyszłości.Od razu go poznałem.Mieliśmy wideo i często puszczaliśmy ten film, gdyż należał do naszych ulubionych.— Bili? Wchodzimy już.Odezwę się do ciebie później, kochanie, i zdam ci pełny raport.Masz bilety, Vito?— Się wie.A to skurczybyk! Odkąd przed sześciu laty pobraliśmy się, snuliśmy z Rae plany wyjazdu do LA, a że uwielbiamy Powrót do przyszłości, chcieliśmy przy okazji zwiedzić studia Universalu i wybrać się na tę przejażdżkę.I oto jakiś rozwoziciel lodówek, którego nawet nie znam, towarzyszy tam mojej żonie!Byłem tak rozjuszony, że na parę sekund zapomniałem, gdzie się znajduję i co się wydarzyło.— Jak pan widzi, wszystko jest w porządku, panie Gallatin.Gdy przejażdżka pańskiej małżonki dobiegnie końca, będzie pan wiedział wszystko, co trzeba, i oboje powrócicie do domu.A tymczasem — niech się żona zabawi.Zawsze miała na to ochotę.Czyż to nie wspaniałe? Staramy się dać wszystkim radość.— Nie, to nie jest wspaniałe! Umówiliśmy się, że pojedziemy tam razem.Vito załapał się na wycieczkę, podczas gdy ja siedzę tutaj na obolałym dupsku i gadam z panem po ciemku.Kim pan właściwie jest? Nie może pan zapalić światła?— Lepiej, abym tego nie czynił.Dla twojego dobra — dodał cicho i z niejakim smutkiem.— Niby dlaczego?Przez jakiś czas panowała cisza.Potem tamten powiedział coś, co zatrzasnęło wszystkie drzwi w mojej głowie.— Czy kiedykolwiek zaglądasz do toalety po opróżnieniu się?— Co?— Czy zerkasz ukradkiem na to, co wydaliło twoje ciało? Czy sprawdzasz treść, od której uwolnił się twój żołądek?— Na miłość boską! To ohydne.— Powiedz prawdę, synu.— Pan nie jest moim lekarzem! Czemu miałbym o tym mówić? Dosyć tego.Chcę stąd wyjść.Jak się otwiera te drzwi?— Jeżeli je otworzysz, ujrzysz mnie, a to będzie oznaczało koniec.— Ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości, że mówi na serio.— Spytałem pana o toaletę, gdyż w pewnym sensie jestem właśnie tym, czego pan w sobie nie lubi, panie Gallatin.Jestem gównem, które ogląda pan w sedesie.Kiedyś smacznym posiłkiem, teraz — brązowym stolcem.Roześmiałbym mu się w twarz, gdybym ją widział.Ale było ciemno choć oko wykol, więc tylko prychnąłem donośnie, co w sumie dało ten sam efekt.— Pan ma nie po kolei w głowie.Po co mnie pan lizał? Co to miało znaczyć?Teraz on się roześmiał.— To nie ja.To pański stary przyjaciel Cyrus, który jest tu ze mną.Pamięta go pan?— Nie.Jaki Cyrus?— To pańska dusza, panie Gallatin.Nie poznaje pan dotknięcia własnej duszy?— Moja dusza jest ciepła, kudłata i ma psi jęzor? Nie, nie przypominam sobie, panie Beef–low.— Bee–flow.Rozczarowuje mnie pan.Czy mogę coś panu zademonstrować?— Lepiej niech mi pan da klucz do tych drzwi.— W porządku.Drzwi otworzyły się naraz — bam! — a ja nie zastanawiałem się długo.Dałem szczupaka w stronę światła i zeskoczyłem z krawędzi platformy.Mądre przeczucie nie kazało mi się oglądać za siebie.Czy naprawdę Bee–flow i Cyrus istnieli tylko po to, by do reszty usmażyć mój lekko przyrumieniony mózg? Nie obchodziło mnie to teraz.Chciałem jedynie wynieść się do stu diabłów.Kiedy poczułem chodnik pod stopami, rzuciłem się do biegu.Tak bardzo zależało mi na tym, aby uciec, oddalić się z tego miejsca, że nawet się nie rozglądałem.Bo i po co? Byłem przecież u siebie.Całe życie mieszkałem w tym mieście.Rzut oka na okolicę i już dokładnie wiedziałem, gdzie jestem.I właśnie wtedy, gdy przyszło mi do głowy, by rzucić okiem, usłyszałem coś toczącego się szybko za moimi plecami.Przerażający jazgot zmroził mi krew w żyłach.Cokolwiek to było, zbliżało się do mnie, chociaż pędziłem, ile sił w nogach.Kiedy krzyknąłem — wiedząc, że już po mnie — stworzenie wskoczyło mi na plecy i obaliło mnie na ziemię.Było ciężkie.Ogromne.Nie wiem, jak wyglądało, ale z powodu swojej masy wydawało się jeszcze straszniejsze.Leżałem twarzą ku ziemi, z policzkiem rozpłaszczonym na gorącym asfalcie.Czułem się jak mysz, którą właśnie dopadł kot.Owionął mnie obcy zapach.Usta wypełniły mi się krwią, bolał mnie nos.Całą twarz miałem obolałą.Czułem woń rozgrzanej ulicy.— Pose, do nogi.Chodź tu.— Głos mężczyzny nic mi wprawdzie nie mówił, ale już sam fakt, że siedzące na mnie stworzenie ma jakieś imię — imię, które rozumiem — poprawił mi nieco samopoczucie.Jednak „Pose” wyraźnie się nie kwapił, aby zabrać ze mnie swoje wielkie cielsko.— Cholera, co ja do ciebie mówię, psie? No już, chodź tutaj!Ciężar zsunął się i ponownie byłem wolny.Unosząc nieśmiało wzrok, zobaczyłem cztery włochate łapy przebierające po ziemi.Podparłem się i dźwignąłem powoli na kolana.Ręce mi się trzęsły, wciąż się bałem.— Kurza twarz, przepraszam cię, stary.Jak Pose widzi, że ktoś biegnie, czasem go ponosi.Chce się bawić.To jeszcze szczeniak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl