do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie mokry od potu i śmiertelnie zmęczony przykucnął za pniem spalonego niegdyś przez piorun drzewa.Odgłos stąpania po miękkiej ziemi dał mu znać, że zbliża się jego prześladowca.Nocny wietrzyk przyniósł ze sobą za-91pach dymu papierosowego.Ściganemu zdawało się, że „myśliwy" nadchodzi bardzo szybko, a nie maca w poszukiwaniu drogi, idąc noga za nogą.Z miejsca, gdzie schował się Rainsford, nie widać było generała ani zastawionej pułapki.Rainsford przeżył rok w ciągu jednej minuty.Posłyszał głośny trzask załamujących się gałęzi i ostry skowyt bólu.Spiczaste kołki wbiły się w jakąś ofiarę.Rainsford przycupnął w strachu.O trzy stopy od dołu stał mężczyzna z latarką elektryczną w ręce.— Dobrze zrobione, Rainsford! — zawołał generał.— Do tej birmańskiej pułapki na tygrysy trafił jeden z moich najlepszych psów.Należy się panu nowy punkt.Muszę teraz sprawdzić, co pan potrafi zrobić z całą sforą.Wracam do domu, żeby się przespać.Dziękuję za miły wieczór!Rainsford spał na ziemi w pobliżu bagna.Obudził się o świcie, usłyszawszy odległe ujadanie sfory psów gończych.Wiedział, że pozostanie na miejscu byłoby samobójstwem, zaś ucieczka — to tylko odroczenie rzeczy nieuniknionej.Namyślał się przez chwilę i postanowił spróbować jeszcze jednej szansy.Ruszył w kierunku przeciwnym do bagna.Ujadanie psów było coraz bliższe.Wlazł na drzewo i o ćwierć mili nad rzeczką zobaczył poruszające się zarośla.Wytężając wzrok dojrzał szczupłą postać generała.Przed generałem szła inna postać, o szerokich ramionach.Był to przedzierający się przez trzcinę potężny Ivo, którego jakby coś ciągnęło naprzód.Rainsford zrozumiał, że Ivo trzyma sforę psów na smyczy.Pracujący gorączkowo umysł działał.Rainsford przypomniał sobie tubylczy trik, którego nauczył się w Ugandzie.Zsunął się z drzewa, przygniótł elastyczne młode drzewko i przywiązał do niego kawałkiem pnącza swój nóż myśliwski.sam popędził naprzód.Psy zwietrzyły świeży ślad.Zaczęły ujadać jeszcze bardziej i teraz Rainsford wiedział, jak czuje się zwierzę, którego psy dopadają.Musiał zatrzymać się, by nabrać tchu.Szczekanie psów ucichło nagle, i ucichło też serce Rainsforda.Ścigający musieli dotrzeć do miejsca, gdzie pozostawił nóż.Wspiął się 92szybko na pobliskie drzewo, aby móc ocenić sytuację.Nadzieja przygasła.Zobaczył stojącego generała.Nie widać jednak było służącego.Nóż, ciśnięty odrzutem przygniecionego drzewa, nie całkiem chybił.Zaledwie Rainsford zszedł z drzewa, sfora znów zaczęła ujadać.— Nie dam się, nie dam! — szeptał pędząc naprzód.Między drzewami dojrzał błękitną lukę.Psy już nadbiegały.Rainsford dobiegł do skalistego wybrzeża w punkcie, z którego widać było mury pałacyku.O dwadzieścia stóp poniżej huczała i przelewała się woda.Zawahał się chwilę, usłyszał psy — i skoczył przed siebie.Gdy generał z psami dotarł do brzegu, zatrzymał się.Przez pewien czas patrzył na niebieskozieloną wodę, potem usiadł, pociągnął łyk koniaku ze srebrnej manierki i zapalił perfumowanego papierosa.Zaczął nucić arię z Madame Butterfly.Tego wieczora generał zjadł świetną kolację.Wypił podczas niej pół butelki chambertina.Byłby całkiem zadowolony, gdyby nie pewien kłopot: trudno będzie znaleźć kogoś na miejsce Iva, a zwierzyna uciekła.— Amerykanin nie rozegrał gry — pomyślał generał popijając likier.Ażeby się pocieszyć, zaczął czytać w bibliotece Marka Aureliusza.O dziesiątej poszedł do sypialni.Był przyjemnie zmęczony, co stwierdził obracając klucz w zamku.Zanim zapalił u siebie światło, podszedł do okna i wyjrzał na dziedziniec, słabo widoczny w blasku księżyca.Spojrzał na psy i rzekł do siebie: — Za drugim razem lepiej mi się poszczęści.— Ale nie zapalił już światła.Odwrócił się.Przed nim stał mężczyzna, który ukryty był przedtem za kotarą łóżka.— Rainsford! — krzyknął generał.— Jak się pan tu dostał, na miłość boską?!— Przypłynąłem.Stwierdziłem, że to prędzej, niż iść przez dżunglę.Generał wstrzymał oddech i uśmiechnął się.— Gratuluję ! Wygrał pan.93Rainsford nie uśmiechał sie.- Ciągle jeszcze jestem ści-SZZZJ?~ P,°WiedZiał dChym' oc2ZL będzie gotów, generale/ ^ szarmanckich ukło-_ powiedział - doskonale! Jeden z nas maa drugi MRainsford uznał, że nigdy nie spał w wygodniejszym^Roald DahlCZŁOWIEK Z POŁUDNIA(Man from the South)Około szóstej pomyślałem, że zamówię piwo, wyjdę i posiedzę na leżaku opodal basenu kąpielowego, by pogrzać się w promieniach zniżającego się już słońca.Poszedłem do baru, zabrałem piwo i powędrowałem przez ogród w kierunku pływalni.Ładny to był ogród: trawniki, kępy azalii i wysokich palm kokosowych.Silny wiatr dął wśród wierzchołków drzew, liście palmowe szemrały i trzeszczały, jakby się paliły.Pod liśćmi widniały zwisające grona wielkich, brunatnych orzechów.Wokół basenu stało mnóstwo leżaków, białe stoliki i wielkie, jaskrawe parasole ogrodowe.Opaleni mężczyźni i kobiety w kostiumach kąpielowych, pluskające i hałasujące w basenie towarzystwo złożone z trzech czy czterech dziewcząt i z pół tuzina chłopców.Ciskali w siebie wielką, kauczukową piłką.Stałem, patrzyłem — dziewczęta, to Angielki z hotelu; chłopców nie znałem, ale sądząc po akcencie, byli Amerykanami.Pomyślałem, że to chyba kadeci ze statku szkolnego marynarki Stanów Zjednoczonych, który zawinął do portu dziś rano.Przeszedłem i usiadłem pod żółtym parasolem, gdzie stały cztery wolne leżaki.Nalałem sobie piwa, rozparłem się wygodnie, paląc papierosa.Przyjemne — blask słoneczny, piwo i papieros.Dobrze tak posiedzieć, przyglądać się kąpiącym, którzy igrają w zielonej wodzie.Amerykańscy marynarze nawiązywali miłe kontakty z angielskimi dziewczętami, a znajomość doszła już do stadium,95w którym chłopcy dając nurka — wciągali dziewczyny za nogi pod wodę.Wtedy właśnie zauważyłem niedużego, starszawego jegomościa, idącego wzdłuż basenu.Ubrany był w nieskalanie biały garnitur, szedł bardzo szybko, drobnymi, elastycznymi krokami; stąpając unosił się na palcach.Wędrował tak krawędzią basenu w lansadach, w wielkim kremowym kapeluszu panamskim na głowie, spoglądał na ludzi i leżaki.Zatrzymawszy się koło mnie uśmiechnął się, ukazując drobne, nierówne, nieco sczerniałe zęby.Odwzajemniłem mu się uśmiechem.— Przepraszam, można tu usiąść? — zapytał.— Oczywiście — odparłem.— Proszę bardzo.Poskoczył i przez ostrożność obejrzał leżak od tyłu, potemusiadł i założył nogę na nogę.Białe buciki z kozłowej skóry były dziurkowane.— Śliczny wieczór — powiedział.— Tu, na Jamajce wieczory zawsze piękne.Nie byłem pewien, czy ma akcent włoski, czy hiszpański, ale prawie na pewno człowiek ten pochodził z Ameryki Południowej.Dokładniej przyjrzawszy się stwierdziłem, że ma około siedemdziesiątki.— Rzeczywiście — potwierdziłem — wspaniale tutaj.— Można zapytać, kim są ci?.Przecież nie z hotelu.— i wskazał na kąpiących się chłopaków.— To chyba amerykańscy marynarze — powiedziałem — ze szkoły morskiej.— Pewno, że Amerykanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl