do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko parę sukienek i książek z domu.- I każdy z drogocennych darów, jakie jej ofiarował.Wyciągnął walizkę i postawił obok niej.- Dokąd mnie zabieracie? - zapytała.- To znaczy, w tej chwili nie miałabym nic przeciwko temu, gdybyście nawet zostawili mnie pod żywopłotem.Zycie z włóczęgami i Cyganami wydaje mi się lepsze niż pozostanie w Palfry Park, ale.Położył jej dłoń na ustach.Łatwo było jej sobie wyobrazić, że to bardziej pieszczota niż próba uciszenia.- Spokojnie - szepnął.- Wszystko zostało załatwione - zapewnił, po czym dodał jakby w zadumie: - Poza tym zbyt wiele mam współczucia dla włóczęgów i Cyganów, żeby bez uprzedzenia zwalać im na karki taki ciężar, mała wiedźmo.- Psst! - Ronald wetknął jasnowłosą głowę przez drzwi.- Wszędzie czysto!Morgan zrobił krok w kierunku fotela na kołach, ale Miranda powstrzymała go.- Nie, to zbyt ciężkie i niewygodne.Zawsze mogę sobie kupić nowy.Zawahał się.Jeśli zostawią fotel, będzie musiał ją nieść przez całą drogę, aż do końca ogrodów.Oczywiście, zawsze może obarczyć tym Ronalda.- Nie ma szansy - mruknął do siebie, kiedy podniósł ją z łóżka.- Bierz walizkę - syknął do Ronalda, po czym z Mirandą w ramionach wysunął się z pokoju.- Weź walizkę - przedrzeźniał go Ronald piskliwym głosem.- Bezczelny, zarozumiały, nadęty.Prawie w milczeniu posuwali się przez kuchnię.Ogień na palenisku, przytłumiony na noc, dawał dość światła, by sprawnie wymijać stoły i ławy, aż do samego wyjścia, które znajdowało się w niewielkiej niszy.Ronald wśliznął się przed Morgana i odsunął zasuwę.- Kto tam? - rozległ się jakiś głos.Cała trójka zamarła i wszyscy obejrzeli się w kierunku głosu.W drzwiach po drugiej stronie pomieszczenia stała krępa kobieta.Pod wełnianym szalem miała koszulę nocną, w dłoni dzierżyła świecznik.Drżące światło zaledwie ogarniało całe pomieszczenie.- Kucharka - wyszeptał Ronald samymi wargami tuż nad uchem Morgana.Morgan przysiągłby, że czuje, jak serce Mirandy łomocze o jego klatkę piersiową przez wszystkie warstwy ubrania.A może to jego własne - jeśli teraz ktoś ich odkryje i podniesie alarm, prawdopodobnie nie zdołają jej wykraść.Kucharka zrobiła krok naprzód i podniosła świecę.Jej oczy rozszerzyły się lekko na widok obrazu, jaki zobaczyła - dwaj mężczyźni w pelerynach, jeden z nich z kobietą w sukni podróżnej na rękach - i Morgan był pewien, że patrzy wprost na niego.- Pewnie szczury - wymamrotała i zawróciła do pokoju.- Muszę tu jutro przynieść kota ze stodoły.Zaledwie drzwi zamknęły się za nią, Ronald szarpnął zasuwę.Znaleźli się na zewnątrz w ciągu kilku sekund i pospiesznie ruszyli wzdłuż ceglanego muru ogrodu warzywnego.Ronald poradził, aby zostawili powóz na podjeździe na końcu ogrodu, za wysokimi krzewami bzu.Przysięgał, że nocny stróż w czasie obchodów rzadko zapędzał się tak daleko od domu.Niestety, tym razem Ronald się przeliczył.Kiedy dotarli do końca ogrodów, usłyszeli stłumione głosy.Morgan szybko posadził Mirandę na najbliższej kamiennej ławce.Omal nie powiedział „Czekaj tu”, jakby się spodziewał, że skoczy na równe nogi i popędzi do domu.- Zdaje się, że jest ich dwóch - mruknął Morgan, podchodząc do Ronalda skrytego za potężną gruszą.-Węszą wokół powozu jak para chartów.Ronald odetchnął głęboko.- Cholerny pech, ale właśnie dzisiaj syn towarzyszy Mrozowi w obchodzie.- Musimy coś wymyślić, zanim któryś z nich pójdzie do domu i zaalarmuje generała.Trzeba odwrócić ich uwagę.- Można dać im w łeb - zaproponował Ronald, pochylając się, żeby podnieść kawałek gałęzi.- Nie lubię traktować fizycznie służących, którzy wykonują tylko swoje obowiązki.Poczekaj chwilę, może coś wymyślimy.Gdzieś zza ich pleców rozległ się wysoki, urywany krzyk.Obaj strażnicy, zwabieni tym odgłosem, pobiegli do ogrodu, mijając drzewo, za którym skrywali się Morgan i Ronald.- Błagam! - zawołała Miranda, widząc nadbiegających mężczyzn.- Pomóżcie! Włamywacze wynieśli mnie z domu! Uciekli.uciekli w kierunku stajni.Stróż posłał syna we wskazanym kierunku, a sam przycupnął obok niej.- Zostanę tu z panienką.- Chcę mój fotel - zaszlochała.- Proszę, przyprowadźcie mój fotel i poproście służącą, żeby zabrała mnie do pokoju.Zawahał się przez chwilę.- Mój fotel - jęknęła.- Bo zaraz zemdleję.Mężczyzna ruszył biegiem w stronę domu.Morgan pchnął Ronalda w kierunku powozu, a sam zawrócił, by zabrać Mirandę.Śmiała się, bardzo z siebie zadowolona.- Ale z ciebie spryciara! - zawołał i uniósł ją w ramionach.Pięć mil dalej wciąż jeszcze się uśmiechała.Dopóki okolica była znajoma, Ronald prowadził ścieżkami, z dala od gościńca.Morgan siedział z Mirandą w powozie.Oparł ją w rogu siedzenia i własnym ciałem podtrzymywał, kiedy powóz podskakiwał na wyboistej wiejskiej drodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl