do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak nasz Prezydent zdążył wyrobić sobie wtedy taką reputację, że mało kto śmiał narzekać publicznie.Niezadowolenie przejawiało się więc tylko w ulicznych balladach i improwizowanych przyśpiewkach, wykonywanych przez ślepych grajków do wtóru dwustronnych skrzypek, lub w dowcipach, ukradkiem szeptanych do ucha.W Chinach nikt nie ośmieliłby się zadrzeć z niewidomym, gdyż wierzono, że bogowie, by wynagrodzić im utratę wzroku, obdarzają ślepców darem jasnowidzenia.Trzeba przyznać, że wielu niewidomych bezlitośnie wykorzystywało ten zabobon.Mimo wszystkich okropności powodzi, mimo straszliwych szkód, które wyrządziła, nie mogłam nie zachwycać się jej dzikim pięknem.W wodzie odbijały się wszystkie kolory nieba.Gdy siedziałam na szczycie Purpurowej Góry, oglądając ten wspaniały widok, ogarniało mnie niezwykłe zaprawdę uniesienie.Po prawej stronie widziałam podwójną, bo odbitą w wodzie panoramę wielkiego, majestatycznego Nankinu.Jezioro Lotosu, na którym spędziliśmy na łódce tyle letnich wieczorów, było teraz zaledwie zatoką nowo powstałego morza, a gdy słońce zaczynało zachodzić za odległe wzgórza, całe to morze zapominając o mętnej żółci rozbłyskiwało na złotoróżowo.W drodze powrotnej musiałam najpierw dopłynąć łodzią do miejsca, w którym zostawiłam konia uwiązanego do drzewa przy samotnym gospodarstwie, do którego nie sięgała woda, a więc zamieszkanego.Płynęło się właściwie nie łodzią, lecz czarną i lepką wręcz od brudu barką węglową - przewoźnik, równie jak jego pojazd czarny i brudny, przed powodzią mieszkał na niej na kanale, a teraz przerzucił się do tego znacznie intratniejszego rzemiosła.Po drodze zawsze chciało mu się pić, więc zanurzał glinianą miskę w wodzie pełnej zdechłych zwierząt oraz innych naniesionych przez powódź nieczystości i pił.- Nie boisz się, że się zatrujesz? - zapytałam kiedyś.Przewoźnik był rubaszny, zaśmiał się też rubasznie.- Pani to by się struła - zapewnił mnie swym donośnym, wesołym głosem.- Ale ja mogę pić, ile chcę.Rzeczni bogowie wiedzą, że rzeka to moja praca, więc nie pozwolą, żebym umarł od ich wody.Nic nie powiedziałam, uśmiechnęłam się tylko, udając, że zrobiło to na mnie wielkie wrażenie.Byłam pewna, że wszelkie przekonywanie go byłoby rzucaniem grochem o ścianę.Zresztą kto wie, jaki skutek miało dla jego organizmu takie nagromadzenie bakterii? Przecież bakterie toczą między sobą wieczną wojnę w ludzkim ciele, a wojna ta uodparnia nasz organizm, o ile, oczywiście, wytrzyma.Nad Jeziorem Lotosu w roku 1931 wylądowali Charles i Annę Lindberghowie, gdy przylecieli z Ameryki z misją humanitarną.Co to się działo! Jaki tłum wyległ na drogi i ulice, by patrzeć na tę młodą, odważną parę, przybyłą z tak daleka! Jak zwykle przyglądałam się temu z daleka i przyglądałam się nie tyle Lindberghowi górującemu nad wszystkimi wzrostem czy jego żonie, małej, dobrej i miłej, lecz twarzom chińskich gapiów.Wspominając tę scenę widzę jednak przede wszystkim małego, ośmio - czy dziesięcioletniego Amerykanina, który stał tuż obok mnie, pobladły z podniecenia, z tryskającym z niebieskich oczu rozgorączkowaniem.Widać było, że czci Lindbergha jak boga, że w jego świecie istniał przez tę chwilę tylko on i jego bóg.Czekał niecierpliwie, aż Lindbergh znajdzie się o krok od niego, i wtedy zawołał najgłośniej, jak mógł: „Cześć, Lindy!” Lindbergh spojrzał na niego obojętnie i poszedł dalej bez słowa, zapewne pogrążony we własnych myślach i spostrzeżeniach.Zapewne okrzyk chłopca nie dotarł w ogóle do jego świadomości, ale czy da się to wytłumaczyć dziecku? Nigdy nie zapomnę cierpienia, jakie odmalowało się na twarzy amerykańskiego dziecka w obcym kraju, któremu nie odpowiedział na tak gorące modły jego amerykański bóg.No cóż, przypuszczam, że każde z nas ma na sumieniu podobne krzywdy, zadane niewinnym!Trzeba przyznać natomiast, że Lindberghowie wielce pomogli tym, którzy zajmowali się powodzianami.Dzięki ich powietrznym zwiadom udało się odnaleźć wiele odciętych od świata wiosek i uratować wiele istnień ludzkich.Pomocy tej omal nie przypłacili własnym życiem, bo przy starcie w drogę powrotną, który odbywał się nie na spokojnych wodach jeziora, lecz z wezbranej Jangtse, ich samolot - tak przynajmniej opowiadano - bliski był zatonięcia.Zadrżałam.Mało kto uszedł z życiem z tej rzeki.Reszta moich wspomnień o Lindberghach pochodzi jednak z przyjęcia wydanego przez konsula amerykańskiego w dzień ich przybycia.Zaproszono również i mnie.Lindbergh był niespokojny i roztargniony, myślał wyłącznie o czekającym go zadaniu i więszość wieczoru spędził na studiowaniu map koryta Jangtse.Za to jego żona była czarująca, wyczulona na każdą myśl, każde słowo, które padało w sali.Nie mogłam napatrzyć się na jej ruchliwą twarz, tak zmienną i tak opanowaną zarazem.Twarz ta staje mi przed oczami, głos jej słyszę i teraz, gdy czytam jej tak rzadko wydawane książki, a choć wszystko to działo się na wiele lat przed tragedią, jaką potem przeżyła, już wtedy wydawało mi się, że i twarz jej, i całe zachowanie pełne jest jakiegoś tragizmu.Tego samego roku nawiązałam też kontakt z innym Amerykaninem, Willem Rogersem.Zatelegrafował do mnie z Szanghaju, że chciałaby mnie odwiedzić.Słyszałam o nim tyle, że z niecierpliwością oczekiwałam na jego przyjazd.Niestety do spotkania wtedy nie doszło z powodu powodzi.Dopiero w dwa lata później, gdy byłam w Nowym Jorku, zaprosiłam go z żoną na podwieczorek do starego hotelu Murray Hill.Podwieczorek przeciągnął się, bo było mi z nimi bardzo dobrze.Wtedy wiedziałam już, jak bardzo Rogers chwalił Ziemię błogosławioną i to w słowach, na wspomnienie których jeszcze teraz rumienię się z zażenowania, bo chyba przesadzał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl