[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– I niech pan tu przyœle na chwilê pannê Ellen.Maks staje za mn¹, otwiera kajdanki i przykuwa z ty³u moje rêce do oparciafotela.– Pan tu idzie, profesorze – bierze Quintê za rêkê i wodzi jego d³oni¹ po moichramionach,kajdankach i fotelu, aby pokazaæ, w jaki sposób jestem przykuta.– Tak bêdziepewniej, bo niewstanie.I kluczyk biorê z sob¹, bo nigdy nic nie wiadomo.I niech pan,profesorze, uwa¿a.Zostajemy sami.Quinta zdaje siê nas³uchiwaæ oddalaj¹cych siê kroków Maksa, apotempyta przyjacielskim tonem:– Gdzie siê pani podziewa³a tak d³ugo? Ellen niepokoi³a siê bardzo o pani¹.– W³aœnie to zauwa¿y³am.– odpowiadam z ironi¹.Czujê jeszcze wyraŸniepieczenie policzka.– Pani rzeczywiœcie nie wie, co siê dzieje? – dziwi siê œlepiec.– A sk¹d mam wiedzieæ? – pytam zaczepnie.– Gdzie wiêc pani by³a przez blisko osiem godzin?– Jeœli panu powiem, to i tak pan nie uwierzy.– mówiê z rezygnacj¹.– Mo¿e uwierzê.– ¯adna normalna dziewczyna nie pope³ni³aby takiego szaleñstwa.– Mo¿e nie jest pani normalna.– œmieje siê Quinta.– By³am na terenie Vortexu P!Doktor milczy, jakby czekaj¹c, co powiem dalej.Nagle uœwiadamiam sobie, ¿eistniejeszansa przekonania tych ludzi, ¿e mówiê prawdê, jeœli nie dziœ to za kilka dni,gdy wróciOriento, Goldstein i Berg.– Jest sposób, aby stwierdziæ, ¿e nie k³amiê.Mogê szczegó³owo opisaæ jakwygl¹da najbli¿szestanowisko badawcze w tej dolinie.Jeœli Vogel by³ tam, to potwierdzi.Jeœlinie by³ –potwierdzi jego szef, gdy wróci.Zostawi³am tam zreszt¹ puszkê soku, mogêokreœliæ dok³adniegdzie stoi.Mogê te¿ opisaæ dalsz¹ drogê, a¿ do trawiastego wzgórza pod lasem,ale s¹ toju¿ spostrze¿enia niezbyt pewne, bo rzeczywisty obraz miesza³ siê tam zhalucynacjami.Quinta s³ucha z uwag¹, a z wyrazu jego twarzy mogê wywnioskowaæ, ¿e mojarzeczowaargumentacja trafia mu do przekonania.Jestem dumna z siebie, a zarazem trochêzaskoczonaw³asnymi umiejêtnoœciami.– Posz³a pani szukaæ doktora Barleya?– Tak.– Jak g³êboko wesz³a pani na teren anomalii? – pyta Quinta ju¿ tonem naukowcazainteresowanegoproblemem.– Trudno mi oceniæ.Jeœli przyj¹æ jako wskaŸnik uczucie zagro¿enia ihalucynacje to droga,jak¹ przeby³am w tym stanie, nie by³a chyba d³u¿sza ni¿ cztery, piêækilometrów.– Czy halucynacje by³y wyraziste?– A¿ za bardzo.– Tylko wzrokowe?– Nie.Równie¿ s³uchowe.– I towarzyszy³o im poczucie zagro¿enia?– Pocz¹tkowo tylko zdziwienia, a nawet ciekawoœci.PóŸniej nag³e zaskoczenie istrach,nie do opanowania, zmuszaj¹cy do ucieczki.Nie mog³am ju¿ iœæ dalej.– Jaka by³a treœæ halucynacji? Co wzbudzi³o w pani najwiêkszy lêk?82Ogarnia mnie uczucie, i¿ uczestniczê w jakiejœ absurdalnej, makabrycznejkomedii.– Pan, panie doktorze!– Nie rozumiem.– Spotka³am tam Martina, Boba i.pana.I w³aœnie pan.To by³o przera¿aj¹ce.Pan namnie patrzy³, a nie mia³ oczu.– koñczê mo¿e zbyt brutalnie.Ale Quinta jest w tej chwili tylko uczonym badaj¹cym nieznane zjawisko.– Ciekawe.– mówi w zamyœleniu.Teraz ja wykorzystujê zdobyt¹ pozycjê:– Jeœli mi pan wierzy, to niech wreszcie mi pan powie o co oskar¿a mnie tengoryl.Quinta jakby siê ockn¹³.– Pozosta³a jedna niejasna sprawa – mówi z powag¹.– Dlaczego pani ukry³alatarkê?Nie mam ju¿ po co brn¹æ w k³amstwa.Mówiê prawdê, a Quinta przyjmuje mojewyjaœnieniebez oporów, traktuj¹c – jak mi siê wydaje – w¹t³oœæ motywacji jako nastêpstwodzia³aniavortexu.Zastanawiam siê nad tym, co przed chwil¹ powiedzia³ o mojej„nienormalnoœci”.Ajeœli nie by³ to tylko ¿art?.I w ogóle czy, a jeœli tak, to w jakim stopniumoje postêpowaniejest rzeczywiœcie moim, a nie „anomali¹ P”?Quinta myœli chyba o tym samym, bo mówi:– Wszyscy tu musimy siebie bacznie obserwowaæ.I niech pani pamiêta o tym,równie¿rozmawiaj¹c z Voglem.– Jak pan to w ogóle mo¿e nazywaæ rozmow¹?.– nie kryjê swych uczuæ.– Jestemw jegorêkach i jeœli mi pan nie pomo¿e, nie chcê myœleæ co mnie czeka.To prymitywnytyp o sadystycznychsk³onnoœciach.– Nie s¹dzê – oponuje doktor.– To raczej profesjonalne nawyki.Przez wiele latby³ policjantem.Ma te¿ chyba jakieœ zadawnione porachunki z „m³odymi gniewnymi”.Ale nie jestbynajmniej têpy, a jako „ochroniarz” wrêcz znakomity.Myœlê zreszt¹, ¿e samapani przyzna,i¿ ma powody, aby pani nie ufaæ.Do czego ten œlepiec zmierza? Dlaczego tak broni tego draba? Czy zreszt¹ jestto a¿ takdziwne? Toszi wspomina³ o jego powi¹zaniach z IAT.Na pewno ma te¿ kontakty zCIA.Nie ma sensu mu siê nara¿aæ.– Co tu siê w³aœciwie dzieje? – zmieniam temat i przystêpuje do ataku.– Odrana coœprzede mn¹ ukrywacie.Macie do mnie jakieœ pretensje, a ja nie wiem o cochodzi.Siedzê tuprzykuta do tego fotela, nie wiem dlaczego.Pan, doktorze, niby mi wierzy, alenie ma zamiarukiwn¹æ palcem, aby szanowny pan Maks przesta³ mnie traktowaæ jak galernika.Atak odnosi skutek.– Rozumiem pani zdenerwowanie i jak tylko przyjdzie Ellen, postaramy siê pani¹uwolniæ– Quinta niedwuznacznie stara siê wykazaæ sw¹ dobr¹ wolê.– Musi pani jednak inas zrozumieæ.Istnia³y uzasadnione podejrzenia, i¿ pani jest w kontakcie z „goœæmi”.– Nic nie wiem o ¿adnych „goœciach” i z nikim z zewn¹trz siê nie kontaktujê.Kiwa g³ow¹ potakuj¹co.– W moim przekonaniu: mo¿na pani wierzyæ.Ale fakty zdawa³y siê przemawiaæprzeciwpani.Penetracja terenu, sporz¹dzanie szkiców, kradzie¿ jakiegoœ wa¿negoaparatu, znikniêciena wiele godzin i do tego w sposób nie sygnalizowany przez sieæ alarmow¹.Potemto nieszczêsneœwiecenie latark¹ i ukrycie jej w jarze.– Nic nie wiem o ¿adnej sieci alarmowej.– Ja te¿ dowiedzia³em siê o niej dopiero po pani znikniêciu.Wed³ug tego, co mipowiedzia³Vogel sieæ sk³ada siê z czujników rozmieszczonych wokó³ bazy.Pokrywaj¹ oneobszaro promieniu kilkuset metrów, sygnalizuj¹c obecnoœæ ludzi i wiêkszych zwierz¹t,a tak¿e metalowychprzedmiotów.Czujniki bio s¹ podobno oryginaln¹ konstrukcj¹ in¿yniera Berga iniemo¿na ich oszukaæ.Zak³Ã³cenie sygnalizowane dŸwiêkiem widoczne jest na ekranieminioscyloskopu,który nosi ze sob¹ Vogel.Gdy zauwa¿yliœmy, ¿e pani nie ma, pocz¹tkowo przy-83puszcza³, i¿ ukry³a siê pani gdzieœ w g³êbi groty, póŸniej jednak, nie mog¹cpani nigdzie znaleŸæ,doszed³ do wniosku, ¿e musia³a pani wykorzystaæ chwilow¹ przerwê w dzia³aniusieci.Powsta³a ona, gdy zmienia³ uk³ad rozszerzaj¹c zasiêg sieci w kierunku wylotudoliny, kosztemos³ony pod progiem skalnym.St¹d raczej nie nale¿y spodziewaæ siê ataku.– Wcale o tym nie wiedzia³am.– By³a to wiêc przypadkowa zbie¿noœæ w czasie.Ale policjanci w przypadki niewierz¹.Zw³aszcza, gdy inne elementy pasuj¹ do mozaiki.A sytuacja, w jakiej jesteœmy,nie tylko dajeVoglowi prawo, ale i wymaga od niego daleko posuniêtej podejrzliwoœci.Mam ju¿ doœæ tego kr¹¿enia wokó³ istoty sprawy.– To znaczy jaka sytuacja? Niech pan wreszcie powie o co tu chodzi! Po co tazabawa? –mówiê ze z³oœci¹.Quinta stoi przede mn¹ z przekrzywion¹ na bok g³ow¹, jakby patrzy³ w inn¹stronê.Trudnocokolwiek wyczytaæ z jego twarzy.– Zadam pani jedno pytanie – odzywa siê po chwili.– Proszê na nie odpowiedzieæszczerzealbo wcale nie odpowiadaæ.Czy mówi pani coœ kryptonim „Marengo 88” lubpseudonimy:„Pers”, „Ma³y”, „Ludwik Filip”?Pytanie jest perfidne.Jeœli nic nie odpowiem, Quinta mo¿e siê Bóg wie czegodomyœlaæ ibyæ mo¿e nieœwiadomie potwierdzê swój rzekomy kontakt z „goœæmi”.Jeœlisk³amiê, ¿e nieznam „Ma³ego” ani „Persa”, a doktorek wie, i¿ „Pers” to Toszi, nie mam co naniego liczyæ iVogel dobierze mi siê do skóry.Coœ chyba musi wiedzieæ, bo przecie¿ nieprzypadkowo poda³te pseudonimy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]