do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I teraz on też to zignorował.- Jest droga w lewo.Wjechać tam, kiedy powiem.- Chryste miłosierny - szepnęła kobieta.- O, Chryste miłosierny.- Czego pan chce? - powtórzył Daez, o cal odsuwając się od dźgającej go w kark lufy.- Pieniędzy?- Nie.- Więc czego?- Dowie się pan.Daez spróbował jeszcze raz, bardziej już desperacko.- To na pewno jakieś nieporozumienie.- Nie sądzę - Snyder na chwilę popuścił wodze swej złośliwości.- Nie sądzę.Puig.Daez zesztywniał.- Nazywam się Daez, Enrique Daez.- Nagle stracił panowanie nad sobą, przestał nie dowierzać.W trzęsącym się lusterku widział ten pistolet i zmartwiałe, puste niebieskie oczy człowieka, który w każdej chwili mógł nacisnąć spust.- Daez, mówię panu.To jest moja żona i.- W lewo - warknął Snyder, gdy dojeżdżali do rozstaju.- W lewo, powiedziałem.Kobieta łkała, wargi jej obwisły, sflaczała teraz ze strachu.Samochód zjechał ze smołowanej nawierzchni, podskoczył, gdy koła chrupnęły w koleinach wśród kamieni.Snyder odważył się rozejrzeć po raz ostatni w obu kierunkach po szosie.Była zupełnie pusta.Sosny i krzaki szybko ją przysłoniły.Przejechali po wybojach jeszcze ze sto jardów.Daez nie ustawał teraz w błaganiach, dobrze obeznany z tym, co ta sytuacja może oznaczać, co oznacza w sposób niewątpliwy.- Wystarczy.Daez jechał jednak coraz dalej i dalej w las, bo każda sekunda miała ogromną wartość, każdy jard stanowił jeszcze jedną szansę na to, by apelować, upokarzać się, zabiegać o litość i otrzymywać odroczenie.- Już.- Snyder gwałtownie szturchnął go pistoletem.- Wysiadać.Daez usłuchał.Nogi krótkie i grube, jak gdyby nie przy wykłe do dźwigania jego ciężaru, uginały się pod nim Szary jak popiół, chwycił za klamkę i stanął oparty o drzwiczki.Kobieta nie ruszyła się ze swojego miejsca.- Pani też - rozkazał Snyder, sam wysiadając.Pociągnął ją za rękę.Przywarła do oparcia siedzenia może z głupią nadzieją, że w samochodzie jest bezpieczna.- Ramon, Ramon - jęknęła.Ale Daez był już do niczego zarówno dla niej, jak dla siebie.Wszelkie pozory godności z niego opadły.Ciemna plama powiększała się na przodzie jego spodni i mógł tylko patrzeć niemo.Kapelusz zsunął się z głowy jego żony.- Nie! nie!Jęki przeszły w piski.W piski, od których Snyderowi pękały w uszach bębenki, więc najpierw do niej strzelił dwa razy i dopiero potem przez samochód do Daeza; pobiegł tam naokoło i z jakąś swoistą łaskawością wpakował w niego jeszcze dwie kule, gdy on zaciskał dłonie na igłach sosnowych za skrajem tej leśnej drogi.Wszystko to stało się błyskawicznie, chociaż niezupełnie tak, jak Snyder uplanował.Niemniej sprawa została załatwiona.Ściągnął z drogi bezwładne ciała - Daeza, a później kobiety - i powlókł je na odległość może dwudziestu jardów między drzewa; obcasy ich przy tym postukiwały jak młoteczki w fortepianie.Później wyprowadził samochód trochę dalej w gęste krzaki, które się za nim zamknęły tak, że wcale nie było go widać.W drodze powrotnej na szosę podniósł kapelusz z kwiatami i zgubiony pantofel kobiety i rzucił je daleko w zarośla.Poszedł dalej.Dochodził już do szosy, gdy zęby mu zaczęły szczękać i nagle zwymiotował.Zmora już nie dławiła, powracało poczucie rzeczywistości.Miał teraz gwałtowne dreszcze.Po raz pierwszy zabił kobietę i jej czerwone otwarte w tym pisku usta przysłaniały mu wzrok nieustannie.Śpiewał ptak, ale on nie słyszał.Stopniowo, stopniowo jego umysł zaczął jednak pracować, sporządzać inwentarz.Trzy minuty po czwartej.Neseser, taksówka, bilet.Pistoletu lepiej nie mieć przy sobie.Nie iść szosą, trzymać się drzew.Jezu, dlaczego „oni” nie uprzedzili, że będzie ta kobieta?Mdłości mijały, w miarę jak oddalał się od tamtego miejsca; ostrożność, konieczność zatarcia za sobą śladów wyparły gorączkowy obraz tego, co się stało przy samochodzie.Pistolet cisnął w zarośla, po czym odszedł na przełaj od szosy, minął tyły pensjonatu i dotarł do rusztowań tej nie ukończonej budowy, gdzie ukrył neseser.Słabo dolatywała tam muzyka z jarmarku.Z neseserem wytartym z kurzu skierował się na rynek, nie spotykając prawie nikogo w wąskich jak szczeliny uliczkach.Ale jego kroki głośnym echem odbijały się o ściany, więc wciąż mu się wydawało, że ktoś za nim idzie.Im prędzej szedł, tym bliżej słyszał to echo, aż musiał całą siłą woli powstrzymywać się od biegu.Na parę kroków przed rynkiem ogarnęła go trwoga bardziej uzasadniona - że taksówki nie będzie.Była jednak i odchrząknął z ulgą.Rynek ożywił się trochę.Przy kawiarnianych stolikach i na ławkach pod platanami siedziało już kilku staruszków.Jeden z nich, gdy Snyder mijał fontannę, pozdrowił go i dźwięk tego głosu, pierwszego głosu, jaki od chwili wrzasku kobiety usłyszał, wywołał u niego gęsią skórkę.Kierowca spał na przednim siedzeniu taksówki, zbudzony trzaskiem otwieranych drzwiczek błysnął szerokim powitalnym uśmiechem:- Więc do Barranca.co, seńor? - zapytał dumny z siebie jak dziecko, które zapamiętało polecenie.Snyder skinął głową.Poczucia rzeczywistości jeszcze nie odzyskał w pełni, wypaloną cząstkę jego umysłu nadal nękały majaki.Kierowca wychylił się, żeby zabrać od niego bagaż.Podając neseser, Snyder zauważył na lewym rękawie marynarki plamę krwi i szybko przesłonił ją dłonią pod pozorem, że zabija muchę.- Pan mi nie wierzy? - powiedział kierowca.- Co?- Mówił pan, że między czwartą a piątą.- Więc? - Kącik ust zadrgał Snyderowi w sposób niemożliwy do opanowania.- Jest dopiero dziesięć po czwartej, a pan tak leciał.Na taki upał w dodatku.- Kierowca z dezaprobatą kręcił głową.- Powinien pan mnie lepiej znać, seńor.Juan swoich obietnic zawsze dotrzymuje.Caramba, ale pan biegł.Taki spocony!- Zegarek mi stanął.Myślałem.myślałem, że jest później.Pod spojrzeniem tego człowieka, uporczywym, zdawałoby się bez granic i nadzwyczaj ciekawym, Snyder kurczył się niemal, pewien, że jeszcze niejedną plamę krwi ma na marynarce.Ale gdy wreszcie taksówka ruszyła i mógł to sprawdzić, przestał się niepokoić.Poza tym kleksem na rękawie żadnych plam nie było.Rozdygotanymi palcami zapalił papierosa i rozparł się wygodnie, wskutek nagłego uczucia ulgi tym bardziej spocony.Fizycznie osłabł jak po wyładowaniu seksualnym.Myśli jednak kłębiły mu się w głowie, mózg pracował gorączkowo.Taksówka skręciła za kościołem, nabrała szybkości i minęła jarmark.Snyder schylił się wtedy udając, że zawiązuje sznurowadła.Dopiero, gdy już byli daleko od jarmarku, wyprostował się, zaczął patrzeć przed siebie, zamiast rzucać ukradkowe spojrzenia na wszystkie strony.- Bez seńority tym razem, seńor?- Bez.Tym razem i już zawsze.W szkaradnym chaosie zdenerwowania zatliła się iskierka satysfakcji.Jeszcze nie jest bezpieczny, ale wkrótce będzie.Neseser, bilet, taksówka, pistolet.Najgorsza niewiadoma już poza nim.Patrzył na szosę rad, że pęd powietrza wpada przez otwarte okna, już nie tak spocony, przytomniejszy z każdą przejechaną milą.Obok przelatywała terakotowa ziemia równiny; tablice głosiły, że do Barranca coraz bliżej.Kierowca nucił sobie, tylko czasem rzucając jakąś uwagę.Snyder cisnął za okno niedopałek papierosa.Iskierka satysfakcji rozgorzała i wraz z nią budził się optymizm.Sięgnął do kieszeni na biodrze, żeby jeszcze raz obejrzeć bilet, tę pieczęć pełnego bezpieczeństwa.W kieszeni nie miał nic.Z niedowierzaniem wywrócił podszewkę.Potem w popłochu przetrząsnął wszystkie inne kieszenie po kolei, potem przeszukał poduszki siedzenia, szpary wokoło; z przedniego siedzenia przetaszczył neseser, wypakował pośpiesznie rzeczy.Kierowca patrzył na jego wzrastający strach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl