do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Alec nie słyszał u nikogo innego tak lodowatego tonu głosu.Przymknął powieki.„Jesteś moim potomkiem, następcą i dziedzicem! Właśnie ty zostaniesz pewnego dnia diukiem Belmore, a diuk Belmore nigdy nie krzyczy.Alec, natychmiast przestań! Nigdy nie musisz podnosić głosu.Rozumiesz to? Nigdy.Ponadto diuk Belmore nigdy się nie śmieje, bo śmieją się tylko idioci.Diuk nie potrzebuje nikogo i niczego.Rozumiesz to? Uczuciami karmią się słabeusze, a żaden Belmore do nich nie należy.Nie potrzebujesz nikogo i niczego, ponieważ jesteś z rodu diuków Belmore.Belmore.”Alec wyprostował się.Słyszał ten głos tak dokładnie, jakby niewzruszony ojciec wciąż spoglądał z góry na swojego potomka, następcę i dziedzica.Wciągnął do płuc ostre powietrze i otworzył oczy, niemal przekonany, że zobaczy twarz rodzica, ale dostrzegł tylko śnieg, który znowu się rozpadał.Brakowało mu tchu i czuł ból głowy.Nigdy jeszcze nie był tak wyczerpany.Nie mógł się jednak zatrzymać, żeby odpocząć czy zasnąć na chwilę, bo oznaczało to ryzyko zamarznięcia na śmierć.Już miał zejść ze szczytu wzgórza, gdy nagle upadł i zaczął na plecach osuwać się po zboczu, ściskając spoczywające na torsie nieruchome zawiniątko.W końcu zatrzymał się u stóp wzniesienia po przeciwnej stronie.Odetchnął głęboko i zamknął oczy, czując niemal śmiertelne znużenie.Leżał tak przez chwilę, trzymając lewy policzek w śniegu, gdy do jego uszu dotarł słaby dźwięk dzwonka.- To tu - szepnął, choć dla niego brzmiało to jak okrzyk.- Belmore.dotrwaliśmy.Z nadzieją pomyślał, że tam, skąd dochodził ten dźwięk, mogą liczyć na pomoc.Usiłował otworzyć oczy, lecz nie potrafił unieść powiek, tak były ciężkie i zmarznięte.Chciał przełknąć ślinę, ale miał zaschnięte gardło.Ponownie rozległo się dzwonienie.Teraz dołączył do niego ryk krowy.Do uszu Aleca dotarły też ludzkie głosy, śpiew i pogodny śmiech.Dźwięki były jednak tak nikłe, że obawiał się, iż są tworem jego wyobraźni.Usiłował podnieść głowę, która ciążyła mu tak samo jak powieki.Poza tym nie czuł szyi.Nie był w stanie wykonać najmniejszego ruchu.A więc umrze tu razem z żoną.Jego ramię spoczywało na tym sztywnym, wilgotnym zawiniątku.Diuk i duchessa Belmore zamarzną na śmierć w sercu jakiegoś nieznanego pustkowia.Jednak w świadomości Aleca zaczęło dochodzić do głosu również to, co wpoił mu surowy ojciec i co budziło wolę walki.Pomyślał, że jeśli się podda, zachowa się jak dzieciak, który w oczach rodzica nie zasługiwałby na tytuł diuka Belmore.Nadludzkim wysiłkiem przekręcił twarz i zaczerpnął do ust śniegu.To, że biały puch rozpuszczał się i zwilżał gardło, dawało mu poczucie, iż wciąż żyje.Nagły przypływ energii pozwolił mu unieść głowę i otworzyć oczy.Przez szparki powiek widział tylko padający śnieg.Znowu usłyszał krowi dzwonek.Wciągnął do płuc powietrze i potrząsnął głową, zrzucając z twarzy śnieg.Dopiero teraz spostrzegł w pobliżu złoty blask światła sączącego się przez wąskie okna starej wiejskiej gospody o ścianach z chrustu spojonego gliną.Jej wysoki, kryty strzechą dach dźwigał solidną czapę śniegu.- Boże Wszechmogący.Szkotko.Wybawienie było tak blisko.Przytrzymał Joy mocniej i chwiejnym krokiem ruszył w stronę światła, ale natychmiast runął do tyłu.Zaraz jednak wydostał się ze śniegu i zaczął pełzać raczej niż iść, zapadając się w śnieg i czując go w butach.Po chwili potknął się i poleciał do przodu.Przewrócił się na kolana, wypuszczając z rąk Joy i upadając na nią.Słabiutko jęknęła, co tylko dodało mu sił do dalszej walki.- Znaleźliśmy gospodę.Obudź się, żono! Obudź, do diabła! - krzyknął niemal z urazą, ale przyklęknąwszy na jedno kolano, przytulał ją do siebie jak nikogo dotąd.Wysiłkiem woli wstał i choć brakowało mu sił i wciąż się potykał, jednak posuwał się naprzód i był coraz bliżej światła.Zdawało mu się, że ostatnie trzydzieści metrów przebrnął w jakiś niewytłumaczalny sposób, ponieważ miał odrętwiałe ciało i brakowało mu tchu.Usiłował pchnąć ciężkie drzwi, lecz nie ustąpiły, za to usłyszał stłumiony dźwięk głosów, śmiechu i muzyki.To podziałało jak ostroga.Zebrał resztki sił i kopniakiem otworzył drzwi, chwiejnym krokiem wchodząc do środka.Na widok pokrytej śniegiem sztywnej postaci głosy nagle umilkły.- Potrzebujemy pomocy - zaczął, wpatrując się w solidny piec, w którym buzował ogień.- Przemarzliśmy.Musimy się ogrzać.Moja żona.- Podszedł do ognia.Pod wpływem fali ciepła osunął się na kolana, wciąż przytulając do siebie Joy.Zanim upadł, wydyszał: - Jesteś duchessa Belmore.Nie umrzesz.- Ostrożnie! Zajmę się wami - odezwał się tuż przy nim szorstki głos człowieka z ludu, a na ramionach poczuł uścisk krzepkich dłoni.- Nie! - zaprotestował czując, że ktoś usiłuje wyjąć z jego ramion Szkotkę.- Muszę ją ogrzać, a tu pali się ogień.- Zostaw.Ja się nimi zajmę - odezwał się ten sam głos i ktoś przestał odbierać Alecowi Joy.- Zanieś na górę więcej kocy i rozpal ogień w kominku.Diuk usłyszał czyjeś szybkie kroki, skrzypienie schodów, trzaśniecie drzwi w pokoju na górze i hałas towarzyszący rozpalaniu ognia.Czyjeś silne ręce zaczęły go podnosić z podłogi, usiłując posadzić.Poczuł na twarzy silniejszą niż wcześniej falę ciepła.Gorące powietrze niemal parzyło mu skórę i nie pozwalało oddychać, ale było potrzebne Joy, więc tylko przytulił ją mocniej.- Proszę usiąść i pozwolić mi ją zabrać.- Nie!- Proszę się opanować, Wasza Miłość - perswadował mężczyzna, okrywając ramiona Aleca grubym kocem.- Nie zajmuj się mną.To jej musi być ciepło.- Wasza Miłość musi się zgodzić, żebym ją zabrał.Trzeba natychmiast zdjąć z niej mokre ubranie.Alec uniósł głowę.Nagle zaczął widzieć wyraźnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl