do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jej twarzy pojawił się ból, który powiedział mu, jak straszliwie ją upokorzył.Sekundy mijały, a szorstkie słowa dzwoniły echem w jego myślach.Słyszał je ciągle.Przed oczami miał jeden obraz - dotkliwy ból na jej twarzy.Po raz pierwszy w życiu zapytał sam siebie, jak mógł dojść do tego, że łatwiej mu było kogoś zranić, niż okazać jakiekolwiek cieplejsze uczucie.Spojrzał na Półdiablę, szukając słów.którymi mógłby prosić o przebaczenie, dobrych słów, bał się jednak, że pogorszy tylko sytuację.Milczał więc.Instynktownie próbował odepchnąć od siebie niewiarygodne poczucie winy.Twarz Letty wyrażała cierpienie.Richard poczuł ucisk w piersi, jakby został uderzony.Odwróciła się, skuliła ramiona i pochyliła głowę, wyraźniej niż słowami dając mu odczuć, jak wielkie upokorzenie przeżyła.„Podły.podły.podły.”Coś w nim, jakaś część jego duszy pragnęła cofnąć to, co się stało, wymazać okrutne słowa.Było jednak za późno.Jedno wiedział na pewno: raz wypowiedzianych słów, dobrych czy złych, nie da się cofnąć.Nie patrzyła na niego.Nie winił jej.Sam nie mógłby na siebie spojrzeć w tej chwili.Kiedy się odezwała, jej głos był łagodny, drżący od łez i ledwo dosłyszalny.- Owszem, mam swoją dumę, lecz nie ma to doprawdy znaczenia.Wzięła oddech, głęboki i drżący.Było to, jakby jej serce przestawało bić.Patrzyła w przestrzeń oczami błyszczącymi od łez, łez, które on wywołał.- Myślę, że ty posiadasz aż nadto dumy za nas dwoje.W kapitańskiej kajucie statku korsarskiego rozpierał się na krześle Hamish, oparłszy wygodnie nogi na biurku.Czubkiem sztyletu czyścił paznokcie.Dion stał przy oknie, wpatrując się w morze.Po chwili odwrócił się i spojrzawszy na Hamisha, błyskawicznie machnął swą szczupłą ręką.Jak błyskawica pojawił się złoty dym, który powoli opadł.Elegancki pirat zniknął.Na jego miejscu stała uderzająco piękna kobieta.Długie blond włosy opadały złotą kaskadą aż po smukłą talię.Jej twarz pozbawiona była wieku: kremowobiała cera, idealne rysy i przenikliwe szare oczy, którym niewiele zdawało się umykać.Szczupłe palce kobiety ozdabiało pięć złotych pierścieni, ubrana była w fałdzistą białą suknię obszytą złotą nitką.Na jej ustach błądził diabelski uśmieszek.Hamish spojrzał na nią.- Mary MacLcan, jesteś doskonałą czarownicą.Roześmiała się.- Jak mawiał pewien amerykański czarownik.Staram się.Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Gabriel.MacLean pstryknęła palcami i mężczyzna nagle zmienił się w szczupłego białego kota.Podniosła go i pogłaskała.- Gdzież jest ten gnuśny gronostaj?Kot zeskoczył jej z rąk i podbiegłszy do drzwi, zaczął się o nie ocierać.MacLean uniosła palec i poruszyła nim.Dr2wi stanęły otworem.Za nimi opasły rudowłosy marynarz opierał się o ścianę.pogrążony we śnie.- Beezle! - zawołała ostro MacLean.Marynarz skrzywił się, ale nie obudził.Kobieta ponownie strzeliła palcami i mężczyzna zmienił się w gronostaja.Zwierzę powoli otworzyło jedno oko, potem drugie i ziewnąwszy podniosło się, wtaczając do kabiny, by natychmiast zwalić się u stóp Hamisha i zapaść ponownie w sen.MacLean przyglądała się pupilkowi swej siostrzenicy z niesmakiem.- Bezużyteczny.Całkowicie i beznadziejnie bezużyteczny.- Wracając do rzeczy - odezwał się Hamish.- Zostawiliśmy ich w zatoczce.- Dobrze.- Zażądaliśmy okupu.- Dobrze.- Zepsuliśmy pogodę.- Muszę cię pochwalić za tę mgłę, Hamish.Jest fantastycznie gęsta.Pogoda nigdy nie była moją mocną stroną.Milczał przez chwilę, po czym mrugnął okiem i stwierdził:- Staram się.- Schował sztylet do pochwy i założył ręce za głowę.- Co dalej?- Czekamy.- Tak przypuszczałem.Nie powiedziałaś mi dotąd, dlaczego wybrałaś tych dwoje.- Nie pytałbyś, gdybyś widział ich jakiś rok temu.Bez wątpienia stanowili dla mnie największe wyzwanie.Dwoje ludzi tak różnych od siebie, jak tylko można to sobie wyobrazić.Jako przyjaciele mojej angielskiej siostrzenicy byli pod ręką.- Poruszyła palcami.- Poza tym to Anglicy, najbardziej uparte istoty, jakie udało mi się spotkać.Idealna sytuacja, by utrzymać moje moce w dobrej kondycji.- Powinnaś spróbować swych sił na wojnie, MacLean.Zawsze miałem do nich słabość w swej czarnej duszy.- Zajmuj się sam wojnami.Ja wolę romanse.- To musi być wina tego Burnsa.Nie jesteś już tą samą czarownicą, odkąd go poznałaś - mruknął.- Ale dość o przeszłości.Co teraz?- Będziemy czekać.Żadnych ruchów przez parę dni.- Wydawało mi się, że Galahad był bliski ulegnięcia pokusie.- Ten lord jest twardy.Jeśli jednak parę dni spędzonych razem z dziewczyną na opuszczonej plaży nie wpłynie na niego - uśmiechnęła się lekko - to tylko czary mogą tu pomóc.Seymour stał w salonie z rękami założonymi z tyłu.Na jego twarzy malowało się rozczarowanie.Patrząc przez okno na gęstą nocną mgłę potrząsnął głową zawiedziony.- Kuter policyjny nie wypłynie z Bideford w taką pogodę.- Szczerze mówiąc, wątpię - zgodził się Hunt.- Istnieje szansa, że przypłyną jutro wieczorem.Jeśli nie, zbiorę paru ludzi i sami otoczymy to miejsce.Seymour odwrócił się.- Naprawdę chce się pan w to mieszać?- Jak już mówiłem, nie podoba mi się, gdy ktoś rządzi się na mojej ziemi, zwłaszcza jeśli są to porywacze czy inni barbarzyńcy.To jest mój dom, mój i mojej córki.Chcę mieć pewność, że jest bezpieczna.Zawsze tak był o i nic zamierzam dopuścić, by to się zmieniło.Podszedł do Seymoura z kieliszkami brandy w obydwu dłoniach.Wręczył mu jeden.Seymour wziął trunek i odwrócił się w stronę przeszklonych drzwi.Z okien na piętrze padał strumień żółtego światła, rozświetlając taras i snującą się mgłę złotą poświatą.- Przykro mi, że Giana nie towarzyszyła nam przy kolacji.Giana, pomyślał Seymour.Podniósł wzrok i zaciekawiło go, które okna były jej.Giany.- Mówiłem już panu, że ona unika obcych.Seymour łyknął brandy, nie odrywając wzroku od tarasu, po czym odezwał się:- To popołudnie było dla niej trudne.Śmiem twierdzić, że dla mnie było jeszcze gorsze.- Roześmiał się krótko.- Czułem się, jakbym mówił do jej włosów.- Bo tak było - odparł Hunt z uśmiechem w głosie.- Nie sądzę, by dała mi drugą szansę.Po chwili milczenia Hunt odpowiedział:- Niech pan spojrzy na taras.Z ciemnego kąta ogrodu różanego wyłoniła się drobna figurka, wchodząc w złotą poświatę.Ubrana była w ciemnoniebieski płaszcz z kapturem, który skrywał jej twarz.Poruszony Seymour odstawił kieliszek i wyciągnął dłoń do klamki.Hunt zatrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.- Nie chcę, by stała się jej krzywda.- Nie mam zamiaru jej skrzywdzić, mam natomiast szczery zamiar oświadczyć się jej.- Seymour spojrzał mu w oczy.- Za pana przyzwoleniem, oczywiście.- Mnie pan przekonał.Najważniejsze jednak, by przekonał pan ją.Ja nie będę jej zmuszał do niczego.Z dłonią zaciśniętą na swych amuletach, Seymour otworzył drzwi i uśmiechnął się.- Nie będzie pan musiał.Z mgły wyłoniła się znajoma postać.Mężczyzna zatrzymał się u wejścia do jaskini, wymachując czymś, co przypominało żelazną część bosaka.- Boże, chroń króla Jerzego! Prowadź nas na starego Boneya! *[* Tak Anglicy przezywali Bonapartego.(przyp [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl