do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzecie samobójstwo w pokoju numer 7 spowodowało, że hotel Stetens opuścili jeszcze ‘tego dnia wszyscy goście, prócz pewnego Niemca, nauczyciela gimnazjum, zamieszkałego w pokoju nr 16, który wykorzystał sposobność, aby uzyskać zniżkę komornego o jedną trzecią.Niewielką pociechę przyniosło pani Dubonnet również to, że nazajutrz przyjechała swoim renaultem Mary Garden, gwiazda Opery Komicznej, i kupiła za dwieście franków sznur do firanek.Po pierwsze dlatego, że sznur wisielca przynosi szczęście, po drugie – że będą o tym pisały gazety.Gdyby cała ta historia wydarzyła się latem, na przykład w lipcu lub w sierpniu, pani Dubonnet otrzymałaby za sznur trzy razy więcej; pisma zaś na pewno wałkowałyby całymi tygodniami sprawę hotelu Stevens na swoich łamach.Ale teraz, w pełni sezonu: wybory, Marokko, Persja, krach bankowy w Nowym Jorku, trzy polityczne skandale naraz – doprawdy, trudno znaleźć choćby odrobinę miejsca.W rezultacie wypadki na ulicy Alfreda Stevensa omawiano krócej, niż na to zasługiwały, a poza tym wzmianki o nich, krótkie i zwięzłe, ograniczały się przeważnie do powtarzania policyjnych relacji i były niemal całkiem pozbawione sensacyjnego zabarwienia.Te informacje stanowiły jedyne źródło wiadomości studenta medycyny Richarda Bracquemonta o całej sprawie.Nie znał on pewnego drobnego faktu, który wydawał się tak nieważny, że ani komisarz, ani nikt inny ze świadków wydarzeń nie wspomnieli o nim reporterom.Przypomniano sobie o tym dopiero później, po historii ze studentem.Otóż kiedy policjanci zdejmowali z haka zwłoki sierżanta Charles-Marie Chaumiégo, z otwartych ust nieboszczyka wypełzł duży czarny pająk.Służący strącił go prztyczkiem, wołając: „O, do diabła, znowu to paskudztwo!” Później, podczas śledztwa w sprawie Bracquemonta, zeznał on, że kiedy zdejmowano z haka ciało szwajcarskiego komiwojażera, zobaczy] takiego samego pająka, który przebiegł po ramieniu nieboszczyka.O tym wszystkim jednak Richard Bracquemont nic nie wiedział.Wprowadził się on do pokoju nr 7 w niedzielę, dwa tygodnie po ostatnim samobójstwie.Wszystko zaś, co tam przeżył, zapisywał co dzień dokładnie w swoim dzienniku.Pamiętnik Richarda Bracquemonta, studenta medycynyPoniedziałek, 28 lutegoWprowadziłem się tutaj wczoraj wieczorem.Rozpakowałem oba swoje koszyki, zagospodarowałem się, jak mogłem, i położyłem do łóżka.Spałem bardzo dobrze; właśnie biła dziewiąta, kiedy zbudziło mnie pukanie do drzwi.Była to gospodyni, która osobiście przyniosła mi śniadanie.Troszczy się o mnie bardzo, dowodem tego jaja, szynka i wyborna kawa.Umyłem się, ubrałem, a potem, paląc fajkę, przyglądałem się, jak służący sprząta pokój.No więc jestem tutaj.Zdaję sobie dobrze sprawę, że wdałem się w niebezpieczną historię, ale jestem też pewny, że jeśli zdołam ją rozwikłać, to wygrałem.I jeżeli kiedyś Paryż wart był mszy – dzisiaj nie kupiłoby się go tak tanio – to mogę i ja zaryzykować trochę swoim życiem, Trafiła mi się jakaś tam szansa, a więc dobrze: spróbuję ją wykorzystać.Zresztą i inni byli na tyle sprytni, żeby zorientować się w sytuacji.Aż dwadzieścia siedem osób, w tym trzy kobiety, ubiegało się o ten pokój, czy to przez policję, czy bezpośrednio u gospodyni.Konkurencję miałem więc nie byle jaką; zapewne wszystko takie same, jak i ja łapserdaki.Ale to ja właśnie „dostałem posadę”.Dlaczego? Ach, byłem widocznie jedynym, który umiał uraczyć policyjnych mądrali swego rodzaju „pomysłem”.I to jakim pomysłem! Bluffowałem oczywiście.Te sprawozdania przeznaczone są także dla policji.I cóż to dla mnie za uciecha móc zaraz na początku powiedzieć tym panom, że nabiłem ich w butelkę.Jeżeli komisarz nie od parady nosi głowę na karku, to powie: „Hm, właśnie dlatego wydał mi się Bracquemont jak najbardziej odpowiedni!” Zresztą niech tam sobie później mówi, co chce – teraz siedzę tutaj.I poczytuję sobie za dobrą wróżbę, że zacząłem swoją robotę od wystrychnięcia tych panów na dudków.Najpierw zresztą złożyłem wizytę pani Dubonnet, ale ona odesłała mnie do komisariatu.Włóczyłem się tam codziennie przez cały tydzień, zawsze „brano moją propozycję pod uwagę” i zawsze odkładano decyzję do jutra [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl