do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ¿yæw nieporozumieniu z nim d³u¿ej nad dwie godziny - przechodzi³o jej si³y.Znatury by³a ³agodn¹ i ³atwo przebaczaj¹c¹.Pragnê³a teraz pogodzenia siê i choæjednej godziny pogodnego przestawania z nim sam na sam.Gdyby tylko wzrokpodniós³ na ni¹, z okrzykiem radoœci rzuci³aby siê mu na szyjê.Ale on niespostrzegaj¹c czy udaj¹c, ¿e nie spostrzega jej obecnoœci, patrza³ ci¹gle wksi¹¿kê.Szafirowe jej oczy, blaskiem, g³êbi¹ zdradzaj¹ce temperament ¿ywy inamiêtny, by³y teraz bardzo strwo¿one, zm¹cone.Delikatne ramiona wzd³u¿zgrabnej kibici opuœci³a i sta³a chwilê poœród pracowni, wahaj¹ca siê,nieœmia³a, rozkochana, a¿ na usta jej wybieg³ figlarny uœmiech.Na palcach,cichutko, zbli¿y³a siê do sztalug i odchylaj¹c zawieszone na nich p³Ã³tnoods³oni³a w³asny na wpó³ wymalowany portret.Posiadaæ swój portret rêk¹ mê¿awykonany by³o od dnia zarêczyn z Zygmuntem ci¹g³ym jej marzeniem.Po rokubezczynnego ¿ycia w Osowcach Zygmunt malowaæ go zacz¹³, lecz dot¹d nieskoñczy³, robotê oko³o rozpoczêtego dzie³a z dnia na dzieñ odk³adaj¹c.Przedtym nie dokoñczonym, lecz ju¿ doœæ wyraŸnym wizerunkiem Klotylda z³o¿y³anaprzód dyg g³êboki, a potem przemawiaæ do niego zaczê³a:- Dzieñ dobry pani.Dlaczego pani dziœ taka smutna? Czy dlatego, ¿e ktoœmalowaæ pani ju¿ nie chce? Ktoœ jest bardzo niedobry.Wie on dobrze, ¿e pani gokocha, kocha, kocha, a nie chce zapomnieæ ma³ego pani uniesienia i nadyma siê,milczy, w ksi¹¿kê patrzy, kiedy pani przysz³aœ i z ca³ego serca pogodziæ siêju¿ pragniesz.Biedna pani! Czy pani ju¿ nie kochaj¹? O, nie, niech pani taknie myœli, bo by³oby to zbyt bolesne.Ktoœ jest tylko trochê kapryœny, trochêznudzony, ale niesta³y nie jest.I za có¿ mia³by przestaæ pani¹ kochaæ?Przecie¿ nie zmieni³aœ siê wcale na gorsze.owszem, trochê wy³adnia³aœjeszcze, a co do serca, tego nie odebra³aœ mu dot¹d ani cz¹steczki.anikropelki.ani iskierki.£zy krêci³y siê w jej oczach, a w g³osie dr¿a³ œmiech.W dziecinnym jej figlowaniu czuæ by³o zaczynaj¹ce rozdzieraæ siê od zw¹tpieniaserce kobiece; z ruchów jej, gestów, mimiki bi³ niewymowny wdziêk.Przed dwomalaty ten jej wdziêk weso³y i pe³en gracji wprawia³ Zygmunta w zachwyt; pod jegoto wp³ywem, zarówno jak pod wra¿eniem piêknej gry na fortepianie i œpiewuKlotyldy, rozpocz¹³ on by³ ma³¿eñstwem uwieñczone staranie siê o wypieszczon¹ idoœæ posa¿n¹ jedynaczkê.Ale od tego czasu minê³y dwa lata.Teraz uœmiechn¹³siê wprawdzie, ale ze znudzenia i lekcewa¿enia wiêcej ni¿ z przyjemnoœci.- Przeszkadzasz mi, Klociu - przemówi³.Na dŸwiêk jego g³osu frunê³a ku niemu i z gracj¹ przed nim przyklêk³a.- Przemówi³eœ na koniec! Widzisz, ja pierwsza, ja, kobieta, przysz³am, abypogodziæ siê z tob¹.Powinno byæ przeciwnie, ale mniejsza o to! Kiedy siêkocha, nie zwa¿a siê na mi³oœæ w³asn¹.Popatrz na mnie d³ugo, dobrze,serdecznie, jak teraz rzadko patrzysz, i podaj mi rêkê.Nie tylko wzi¹³ jej rêkê, ale doœæ czule j¹ poca³owa³.- Wiêc nie jesteœmy ju¿ pogniewani? - z wybuchem radoœci zawo³a³a.- Ach, nie tylko.przeszkadzasz mi trochê.Znowu onieœmielona zaczê³a:- Zdawa³o mi siê, ¿e nic nie robisz, bo przecie¿ przerzucanie tej ksi¹¿ki,któr¹ znasz dobrze, nie jest robot¹.- Wiele razy ju¿ ci mówi³em, ¿e choæ ¿adn¹ pozytywn¹ robot¹ zajêty nie jestem,nie idzie za tym, abym nic nie robi³.Myœlê.marzê.Wszak to materia³ doprzysz³ej pracy.- To prawda - z powag¹ odpowiedzia³a - wiem o tym dobrze, ale jestem tak¿yw¹.Czy chcesz zostaæ zupe³nie samotnym? w takim razie odejdê.Mo¿e uleg³oœci¹ jej ujêty uprzejmie przemówi³:- Owszem.Mi³o mi zawsze, gdy blisko mnie jesteœ.Twarz i nawet rêce jego poca³unkami osypa³a, ale wnet zerwa³a siê z miejsca.- Dobrze.Mój Bo¿e, jak to dobrze! Wezmê sobie ksi¹¿kê i cichutko tam w k¹tkusobie posiedzê.Kiedy ju¿ bêdziesz mia³ czas, razem mo¿e poczytamy, a poobiedzie na przechadzkê pójdziemy, znowu razem.la, la, la, la, la!Piêkny jej g³os nape³ni³ pracowniê radosn¹, krótk¹ gam¹; z mozaikowej p³ytystolika wziê³a ma³¹ ksi¹¿kê i na palcach sz³a z ni¹ ku kanapce w przeciwleg³ymrogu pokoju stoj¹cej, gdy nagle us³ysza³a g³os Zygmunta:- Tiens, tiens! Clotilde! poka¿ mi tê ksi¹¿kê, któr¹ trzymasz.co to?- Trzeci tom Musseta - z troch¹ zdziwienia odpowiedzia³a.- Sk¹d on siê wzi¹³ tutaj? - ksi¹¿kê z r¹k ¿ony bior¹c bada³ dalej.- Jakimsposobem mog³em nie spostrzec go na stole?.M³oda kobieta chmurnie na mê¿a popatrza³a.Twarz mu o¿ywi³a siê dziwnie nagle,a oczy, przygas³e wprzódy, b³yska³y.- Ksi¹¿kê tê - zaczê³a zwolna - odwieziono tu przed kilku dniami z Korczyna.Wziê³am j¹ sama od pos³añca i tu po³o¿y³am.Musia³eœ j¹ po¿yczaæ stryjence,pannie Teresie czy.Po ozdobny tomik rêkê wyci¹gn¹³.- Daj mi to, a sama do czytania weŸ co innego, wszak ci to wszystko jedno.- Zupe³nie wszystko jedno - odpowiedzia³a i podj¹wszy tomik Leopardiego, któryZygmunt na posadzkê upuœci³, usiad³a z nim w przeciwleg³ym rogu pokoju.Weso³oœæ jej, szczêœcie, jednym serdecznym s³owem mê¿a obudzone, znik³y bezœladu.Domyœli³a siê, komu w Korczynie po¿yczon¹ by³a ta ksi¹¿ka.Karty tej ksi¹¿ki Zygmunt przerzuca³ teraz niecierpliwie, prawie gor¹czkowo, nanich i pomiêdzy nimi czegoœ szukaj¹c [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl