[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie leæ tam - powiedzia³a, patrz¹c na niego.- Dlaczego?- Nie leæ.Nie trzeba ryzykowaæ.- Czym? Przecie¿ to ju¿ martwa, stygn¹ca bry³a materii.- Nie leæ.Wyœlij automatyczn¹ sondê.Bojê siê o ciebie.- Zgoda - Kamil uleg³ wreszcie spojrzeniu Idy.-Niech bêdzie sonda.Pobierzepróbkê, mo¿e dowiemy siê, co to by³o.Przygotowanie sondy trwa³o pó³ godziny.W tym czasie nawigator wyliczy³wzglêdn¹ prêdkoœæ i po³o¿enie zniszczonego intruza.Sonda wystrzeli³a w pró¿niê, znacz¹c swój szlak œwietln¹ strug¹ z jonowychsilników.Kamil œledzi³ jej lot na ekranie, dopóki nie zla³a siê w jedno zciemniej¹c¹, widoczn¹ ju¿ tylko w podczerwieni bry³¹.Wyskakuj¹ce w okienkachwskaŸnika cyfry, oznaczaj¹ce odleg³oœæ sondy od celu, zmienia³y siê corazwolniej.Radar sondy naprowadza³ j¹ powoli na œrodek bry³y, sk¹d mia³azaczerpn¹æ próbkê.W kolejnych okienkach pojawi³y siê zera, tylko dwa ostatniemigota³y jeszcze zmieniaj¹cymi siê liczbami metrów.Gdy w nich tak¿e pojawi³ysiê zera, sonda przesta³a istnieæ: potê¿ny b³ysk radiacji, zarejestrowany przezzewnêtrzne radiometry astrolotu, nie pozostawia³ ¿adnych w¹tpliwoœci.- To by³o z antymaterii! - powiedzia³ Kamil i poczu³, ¿e blednie.- WyobraŸ sobie, ¿e polecia³eœ tam patrolówk¹! - powiedzia³ Steve, patrz¹c naKamila.- G³upstwo.WyobraŸ sobie, ¿e to mog³o dogoniæ nasz astrolot.- mrukn¹³Kamil, nie patrz¹c na nikogo.Ten diabelski, niesamowity przypadek, który uratowa³ astrolot.Wprost wierzyæsiê nie chce! Gdyby nie to, by³oby po nas.Nie przysz³oby nam nigdy do g³owywykorzystanie silników astrolotu jako broni zaczepnej.Strzelalibyœmyantymateri¹, dopóki ktoœ nie wpad³by na pomys³, ¿e trzeba u¿yæ zwyk³egopocisku.A wtedy on by³by za blisko: anihilacja takiej masy w pobli¿u astrolotuoznacza³aby nasz¹ zag³adê od samego choæby promieniowania!Czym by³ „intruz z antyœwiata", który odszuka³ nas wœród pustki i goni³, by naszniszczyæ? Czy by³ kierowany œwiadom¹ myœl¹? Czy zniszczenie nas by³o celemjego pogoni? Jeœli tak, to by³ martwym pociskiem, bo sam móg³by te¿ ulecunicestwieniu.A jeœli by³ statkiem obcych istot? W takim razie trzeba byza³o¿yæ, ¿e i one nie wiedzia³y o tym, i¿ jesteœmy zbudowani z innych atomów.Prawdy nie dowiemy siê pewnie ju¿ nigdy.Jak¿e wdziêczny jestem Idzie, ¿e odwiod³a mnie od myœli o locie rakiet¹patrolow¹! To by³ przypadek, ¿e us³ucha³em jej rady.A przecie¿ z niepowodzeniaprzy próbie strzelania antymateri¹ powinienem sam wywnioskowaæ, z czymwalczymy! Woleliœmy przyj¹æ, ¿e nasz przeciwnik dysponuje os³on¹ przeciwkoantyprotonom!Nie mogê jednak uwierzyæ w ten przypadek.Awaria rozrz¹du, która w swychskutkach ratuje nas od zguby.Jeœli przyjmiemy, ¿e jest wœród nas ktoœ, kto zna Kosmos lepiej ni¿ my, jeœliwiedzia³, czym grozi spotkanie z meduzowatym przybyszem, có¿ móg³byprzedsiêwzi¹æ - nie mog¹c wprost powiedzieæ nam, jak nale¿y post¹piæ? Musia³stworzyæ przypadek.Kto zna na tyle dobrze automatykê statku, by zrobiæ coœ takiego? By osi¹gn¹æprecyzyjny manewr, psuj¹c coœ w uk³adzie sterowania? Piotr? Czy Brian? A mo¿eKrystyna? Id¹?Piotr by³ przez ca³y czas z nami, potem poszed³ na dó³, do sekcji napêdu.Niemia³by czasu na skorzystanie z komputera.A bez komputera, manipuluj¹c na oœlepsilnikami, niczego by nie zdzia³a³.Nie ma tam na dole nawet ekranu optycznego,przy pomocy którego móg³by skontrolowaæ skutek manewru silnikami.Brian? Owszem, zna doskonale automatykê.Gdzie by³, gdy my w sterownizastanawialiœmy siê nad planem postêpowania? Móg³ byæ przy którymkolwiek zzapasowych stanowisk nawigacyjnych, wyznaczy³ schemat manewru, a potem,manipuluj¹c gdzieœ w obwodach automatyki, zrobi³ to, co by³o potrzebne, bycztery silniki zamilk³y na pewien czas, asymetryzuj¹c napêd.A potem, gdyastrolot skierowa³ swe dysze w odpowiedni¹ stronê, wystarczy³o zewrzeæ dwapunkty w obwodzie sterowania, by pozosta³e silniki ryknê³y na trzech czwartychpe³nego ci¹gu.Teraz dopiero zaczynam rozumieæ, co sta³o siê wtedy, gdy pêk³a rura z ciek³ymsodem i opary frigenitu wype³ni³y halê wymienników.To Brian przecie¿, bezskafandra izolacyjnego, bez maski nawet, dotar³ do nieprzytomnego Piotra! Tegonie móg³ zrobiæ z w y k ³ y cz³owiek! Nawet oczy nie zasz³y mu ³zami, podczasgdy nas frigenit dusi³ ju¿ przy samym wejœciu do zagazowanego pomieszczenia…W w¹skim przejœciu za szafami pe³nymi zapasowych podzespo³Ã³w panowa³ pó³mrok,wiêc Roastron IV musia³ przyœwieciæ sobie rêczn¹ latark¹.Bez trudu odnalaz³ napod³odze uchwyt w³azu.Poci¹gn¹³ ku górze stalowy kab³¹k.Kwadratowa p³ytaunios³a siê, odkrywaj¹c zejœcie do maleñkiego pomieszczenia.Roastron IV zszed³po drabinie w dó³ i w³¹czy³ oœwietlenie.Zamkn¹³ starannie w³az i siêgn¹³ doœciennej szafki.Szuka³ w niej czegoœ przez chwilê, wreszcie wydoby³ ma³¹ paczuszkê owiniêt¹aluminiow¹ foli¹.Rozwin¹³ j¹ i wysypa³ na d³oñ kilka miniaturowych elementów.Wybra³ dwa z nich i ukry³ w kieszeni kombinezonu, pozosta³e opakowa³ i schowa³do szafy.Usiad³ na pod³odze i rozpi¹³ klamry prawego buta, potem zdj¹³ go, zsun¹³skarpetkê i obejrza³ dok³adnie stopê, poruszaj¹c ni¹ w ró¿ne strony.W górze, st³umiony stalowym stropem, rozleg³ siê dŸwiêk sygnalizatora, Roastronwspi¹³ siê po drabinie i uniós³ klapê.Kusztykaj¹c w jednym bucie, przebieg³kilkanaœcie kroków wœród labiryntu aparatury i zaj¹³ miejsce w swoim fotelu.Wcisn¹³ przycisk gotowoœci.Po chwili g³oœnik zapowiedzia³ potrójneprzeci¹¿enie.Dla Roastrona IV przyspieszenie takie nie mia³o ¿adnegoznaczenia, wsta³ wiêc i poszed³ w kierunku swego ukrycia.Prawa noga,szczególnie teraz, przy wiêkszym przeci¹¿eniu, funkcjonowa³a niezbyt sprawnie.Roastron IV za³o¿y³ but i pomyœla³, ¿e trzeba bêdzie zmierzyæ sobie ciœnienieobwodowe.Ostatnio nie by³ zadowolony ze swego stanu, warunki tutejsze najwyraŸniej nies³u¿y³y mu, ale nie móg³ pokazaæ tego po sobie.Mia³ wyraŸny rozkaz: nikt niemo¿e odró¿niæ go od reszty za³ogi.Wychodz¹c z kryjówki poczu³, ¿eprzyspieszenie wróci³o do normy.Zatelefonowa³ do nawigatora i dowiedzia³ siê,¿e przyczyn¹ manewru by³o wykrycie jakiegoœ obiektu œcigaj¹cego astrolot.Nastawi³ siê na sprzê¿enie z komputerem i po chwili zna³ ju¿ wszystkie dane.„Nale¿y zniszczyæ" - pomyœla³ i po chwili stwierdzi³, ¿e komputer zdecydowa³tak samo.Zmiana przyspieszenia zachwia³a Roastronem IV, musia³ przytrzymaæ siê oparciafotela, by nie upaœæ.Uszkodzona noga ugiê³a siê pod nim.„S³abnê" - pomyœla³ i podszed³ do tablicy rozdzielczej.Silniki wci¹¿ jeszcze by³y wy³¹czone.Steve siedzia³ przed pulpitem i s³ucha³muzyki z maleñkiego kieszonkowego krystalofonu.Gdy Kamil wszed³ do sterowni,pilot œciszy³ muzykê i odwróci³ siê wraz z fotelem.- Jeszcze szukaj¹ uszkodzenia - powiedzia³ wskazuj¹c na wygaszony pulpitkontrolny.- Pierwszy raz w ¿yciu widzia³em coœ takiego!- Co takiego? - Kamil usadowi³ siê obok pilota.- Tak precyzyjny przypadek.Kamil spojrza³ na Steve'a.Ich oczy spotka³y siê.- Tak.- powiedzia³ Kamil, rozgl¹daj¹c siê po sterowni - mnie tak¿e niepodoba siê ten przypadek.Podobnie jak szereg innych przypadków, które zdarzy³ysiê w tym astrolocie od chwili startu z Kappy.Zamilk³ na d³u¿sz¹ chwilê, wa¿¹c w myœlach decyzjê.- Muszê z tob¹ pomówiæ.Trudno, muszê.D³u¿ej nie mo¿na tolerowaæ takiejsytuacji - powiedzia³ wreszcie.- Zak³adam, ¿e jesteœ normalnym, przyzwoitymastronaut¹, Steve.Muszê zrobiæ takie za³o¿enie, bo to jedyny sposób, abym móg³z tob¹ rozmawiaæ szczerze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]