do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedzia³em, ¿e zadbam o nie,wiêc niech siê nie martwi.S³ysz¹c to uœmiechnê³a siê lekko.Potem wyci¹gnê³ado mnie obie rêce i ujê³a moj¹ d³oñ, zamykaj¹c j¹ pomiêdzy swoimi.Jej d³onieby³y najzupe³niej normalne, ciep³e i ¿ywe.Uœcisnê³a lekko moj¹ rêkê, wypuœci³aj¹ i okr¹¿ywszy ³Ã³¿ko wysz³a przez drzwi.Czeka³em, ale nie przysz³a wiêcej.Wróciwszy do fizycznego cia³a przez chwilê le¿a³em nieruchomo, po czym wsta³em.Przeszed³em przez drzwi do hallu i zaj­rza³em do innych pokoi nie by³o tamnikogo.Spraw­dzi³em wszystkie pokoje na parterze, ale tak¿e nikogo nieznalaz³em.Potem zapisa³em to w dzienniku, wróci­³em do ³Ã³¿ka i zasn¹³em.Wkilka dni póŸniej spyta³em psychiatrê, który miesz­ka³ w s¹siednim domu drSamuela Kahna (by³o to najzupe³niej przypadkowe spotkanie) czy zna³ w³aœcicielinaszego domu.„Zna³em ich ca³kiem dobrze" odpar³ dr Kahn.„Pani W.zmar³a jakiœrok temu.Po jej œmierci pan W.nie chcia³ mieszkaæ w tym domu.Wyjecha³ i ju¿nie wróci³".Powiedzia³em, ¿e szkoda, bo to bardzo piêkny dom.„No có¿, to by³jej dom, rozumie pan" odpowie­dzia³ dr Kahn.„W³aœciwie to umar³a w tym domu, wpokoju, w którym pan teraz œpi".Stwierdzi³em, ¿e to bardzo interesuj¹ce.Musia³a bar­dzo lubiæ ten dom.„Och, tak odpar³.„By³a bardzo dumna ze swojejkolekcji obrazów.Rozwiesza³a je po ca³ym do­mu.Tak, ten dom za jej ¿ycia by³bardzo piêkny".Zapyta³em, czy nie ma przypadkiem fotografii pani W.„Niechpomyœlê" zastanawia³ siê chwilê.„Och, tak.S¹dzê, ¿e widzia³em j¹ na zdjêciurobionym w klu­bie.Zobaczê, czy uda mi siê je znaleŸæ".Wróci³ po kilkuminutach.Mia³ fotografiê przed­stawiaj¹c¹ jakieœ piêtnaœcie czy szesnaœcieosób.Widaæ by³o g³Ã³wnie twarze, gdy¿ ludzie stali w rzêdach.Dr khn przyjrza³siê fotografii.„Ona musi tu gdzieœ byæ.Tak, jestem tego pewien".Ponad jegoramieniem spojrza³em na fotografiê i w drugim rzêdzie ujrza³em znajom¹ twarz.Dotkn¹³em jej palcem i zapyta³em, czy to pani W.„Tak, to w³aœnie pani W."spojrza³ na mnie zaciekawiony, lecz ju¿ po chwili doda³.„No tak, musia³ panwidzieæ jej zdjêcie gdzieœ w domu".Potwierdzi³em.Ostro¿nie zapyta³em go, czypani W.mia³a jakieœ szczególne zwyczaje lub nawyki.„Nie, nie przypominamsobie niczego takiego" od­par³.„Ale pomyœlê o tym.Musia³o chyba coœ byæ".Podziêkowa³em mu i ruszy³em w stronê domu.Na dŸwiêk jego g³osu odwróci³em siê.„Proszê poczekaæ, chyba sobie coœ przypomnia³em".Zapyta³em, co takiego.Nocó¿, kiedy by³a szczêœliwa lub wdziêczna, mia³a zwyczaj braæ czyj¹œ d³oñ wswoje i delikatnie œciskaæ.Czy to panu pomo¿e?" Pomog³o.Wraz z rosn¹cymdoœwiadczeniem stawa³em siê coraz bardziej pewny, ¿e mogê robiæ eksperymenty wobsza­rach ca³kiem niezwyk³ych.Mój bliski przyjaciel ­Agnew Bahnson by³ mniejwiêcej w moim wieku i mieliœmy ze sob¹ wiele wspólnego.On tak¿e by³ pilotem iczêsto lata³ samolotami towarzystwa lotnicze­go.Jednym z jego zainteresowañby³a antygrawitacja, o której wielokrotnie dyskutowaliœmy.Mia³ nawetlabo­ratorium, w którym eksperymentowa³.Czêsto zasta­nawialiœmy siê, czy jedenlub dwóch ludzi mo¿e dokonaæ znacz¹cych odkryæ w tej dziedzinie, w obecnej erzewielkich zespo³Ã³w naukowych i niezwykle drogiego sprzêtu badawczego.W 1964roku, bêd¹c w interesach w Nowym Jorku, znalaz³em siê w pokoju hotelowym maj¹cprzed sob¹ godzinê wolnego czasu.Postanowi³em wiêc uci¹æ sobie drzemkê.Po³o¿y³em siê do ³Ã³¿ka i zaczyna³em ju¿ zasy­piaæ, kiedy us³ysza³em g³osBahnsona: „Jest sposób na udowodnienie antygrawitacji.Musisz jedyniezademonstrowaæ go osobiœcie, a do tego przecie¿ zosta³eœ wyszkolony".Ca³kowicie rozbudzony, usiad³em.Wiedzia³em do cze­go nawi¹zywa³ g³os, ale niemia³em odwagi, by tego spróbowaæ.Ale dlaczego g³os Bahnsona brzmia³ takrealnie w tym œnie? Spojrza³em na stoj¹cy przy ³Ã³¿ku zegarek by³a piêtnastapiêtnaœcie, a ja sam zbyt rozbudzony aby spaæ, wiêc wsta³em.Kiedy dwa dnipóŸniej wróci³em do domu, moja ¿ona by³a bardzo przygnêbiona.Zapyta³em, co siêsta³o.„Nie chcieliœmy niepokoiæ ciê w Nowym Jorku" powiedzia³a „ale AgnewBahnson nie ¿yje.Zabi³ siê l¹duj¹c na niewielkim poletku pod Ohio".Przypomnia³em sobie g³os Bahnsona w Nowym Jor­ku.Zapyta³em ¿onê, czy zgin¹³dwa dni temu oko³o trzeciej piêtnaœcie po po³udniu.¯ona patrzy³a na mnie d³ugonim odpar³a: „Tak.W³aœnie wtedy".Nie zapyta³a mnie, sk¹d wiem.Ju¿ dawnoprzesta³a zadawaæ takie pytania.Przez kilka miesiêcy nie próbowa³em „spotkaæ"Bahnsona.Bez specjalnego powodu uzna³em, ¿e powi­nienem odpocz¹æ.Wi¹za³o siêto z ow¹ gwa³town¹ œmierci¹, lecz do dziœ nie jestem pewien, co to w³aœciwieby³o.W koñcu którejœ soboty po po³udniu po³o¿y³em siê z silnym postanowieniemz³o¿enia wizyty Bahnsonowi.Po mniej wiêcej godzinnym przygotowaniu w koñcuwyszed³em z cia³a i rozpocz¹³em szybk¹ podró¿ przez wszechobecn¹ ciemnoœæ.Ca³yczas wo³a³em bezg³oœnie: „Agnew Bahnson".Nagle zatrzyma³em siê lub zosta³emzatrzymany w mrocznym pokoju.Ktoœ bardzo zdecydowanie pod­trzymywa³ mnie wpozycji stoj¹cej.Po chwili oczekiwa­nia z niewielkiej dziury w pod³odze jê³awydobywaæ siê chmura bia³ego gazu.Wkrótce przybra³a formê i jakiœ zmys³podpowiedzia³ mi, ¿e to jest Bahnson, chocia¿ nie widzia³em go dok³adnie i nieby³em w stanie zidenty­fikowaæ rysów.„Bob, nigdy nie uwierzysz w to wszystko,co siê wydarzy³o odk¹d tutaj jestem" przemówi³ natych­miast g³osem pe³nympodniecenia i szczêœcia.To by³o wszystko.Na czyjœ sygna³ chmura bia³ego gazuutraci³a swój ludzki kszta³t i wydawa³a siê zapadaæ w dziurê w pod³odze.Pomocne ramiona skierowa³y mnie z powrotem i wœlizn¹³em siê do cia³afizycznego [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl