[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ujrzeli gruszkowaty twór, jeden, drugi, dziesi¹ty.Niektóre z tych tworówby³y jakbyzawieszone w powietrzu, inne wspiera³y siê na d³ugich, wygiêtych w spiralêprêtach.– Czy s¹ jeszcze na Ziemi ludzie? – wyrwa³o siê Rostowi rozpaczliwie pytanie.– Tak.– Chcemy ich zobaczyæ!– Zobaczycie na Ziemi.– Nie! Poka¿cie ich teraz! Tu na ekranie!Obraz zamigota³ i znik³.Zielonoœæ palmowego gaju wype³ni³a ramy ekranu.Wœródtejprzyrody, sk¹panej w s³onecznym blasku, spoczywa³y pod przezroczystym kloszem,nasztucznym kolistym wzniesieniu, dwie istoty ludzkie.Byli to z pewnoœci¹ mê¿czyzna i kobieta.Ale choæ harmonijnie zbudowani, razilipodobieñstwem w proporcjach anatomicznych: mê¿czyzna by³ jakby zbyt kobiecy,kobieta zbyt mêska, a niezwykle bujne w³osy, uformowane u obojga w ten samsposób – na kszta³t dwóch sp³aszczonych kul po obu stronach czaszki – zaciera³yjeszcze bardziej ró¿nice.Twarze drobne o smag³ej cerze, wydatnych wargach isilnie zarysowanych koœciach policzkowych, odzwierciedla³y chyba zlanie siê wjednoœæ wszystkich istniej¹cych przed wiekami ras.W pierwszej chwili wydali siê Rostowi zupe³nie nadzy, gdy jednak zwróci³ na touwagêHelii, zaprzeczy³a twierdz¹c, i¿ widzi wyraŸnie obcis³e srebrzyste stroje.Wmiarê, jak siêwpatrywa³ w ekran, pocz¹³ rzeczywiœcie dostrzegaæ coœ na kszta³t odzie¿y, alewyda³a mu siêona raczej cienk¹ warstw¹ mlecznej mg³y pokrywaj¹cej cia³a, ni¿ jakimœmetalicznym tworzywem.Pocz¹tkowo zreszt¹ nie przywi¹zywali do tej ró¿nicy spostrze¿eñ Wielkiej wagi,zajêci tym, co dzia³o siê na ekranie.Mê¿czyzna i kobieta mieli oczy przymkniête.Zdawali siê drzemaæ beztrosko wupalnydzieñ, wœród rajskiej przyrody, jakby stworzonej tylko po to, aby mogli taktrwaæ w uœpieniu,zapomniawszy o otaczaj¹cym ich œwiecie.– Czy ci ludzie.¿yj¹? –zapyta³a z lêkiem Helia.Rost uczu³ nieprzyjemny skurcz w krtani.– Myœlisz, ¿e oni.– wyszepta³ i urwa³.Mê¿czyzna poruszy³ siê.Rost ujrza³, jak dotkn¹³ d³oni¹ ramienia kobiety, potemprzesun¹³palcami po wewnêtrznej powierzchni klosza i uniós³ g³owê.Oczy mia³ jednaknadal zamkniête, zaœ twarz jego by³a obojêtna, bez wyrazu.Helia podesz³a kilka kroków do ekranu, potem cofnê³a siê i usiad³a obok Rostana porêczyfotela.– Czy mo¿emy z nimi porozmawiaæ? – zapyta³a ukrywaj¹c z trudem niepokój.Znówtylkojedno s³owo w odpowiedzi:– Rozmawiacie.Rost zacisn¹³ nerwowo d³oñ Helii.– Po co k³amie? Po co przeczy samemu sobie? – sykn¹³ przez zêby.– Przecie¿przedchwil¹ mówi³ co innego.– Poka¿cie miasta! – rzuci³a Helia z determinacj¹.Obraz zmêtnia³ i znik³.Miejsce palmowego gaju zajê³y szerokie, proste ulice.Czy tozreszt¹ by³y ulice? Trudno dociec.Chodników ani ludzi nigdzie nie moglidostrzec.Panowa³y za to niepodzielnie maszyny.Wœród wysokich, podobnych do iglicgmachów oprostej, surowej architekturze przebiega³y we wszystkich kierunkach setkipojazdów.Czêstomija³y siê w powietrzu, „przeskakuj¹c” niejako przez siebie.Niektóre zbacza³yi znika³y wg³êbi ciemnych pochylni biegn¹cych gdzieœ w g³¹b ziemi.Pojazdy i domy nie mia³y ani drzwi, ani okien.Œciany ich by³y mlecznobia³e,nieprzeniknionedla ludzkiego oka.Rost pochyla³ g³owê coraz ni¿ej i ni¿ej.– Nie! Nie! Doœæ tego!Uczu³ na w³osach miêkkie dotkniêcie palców Helii.– Uspokój siê.Jeszcze nic nie wiadomo.– Co nie wiadomo?! Czy ci to nie wystarczy? – wskaza³ na martwy ju¿ ekran.– Coonizrobili z ludŸmi?! A raczej co ludzie zrobili z ludzkoœci¹?!– Wiêc ty przypuszczasz?.– Czy mo¿na tu mieæ jakieœ z³udzenia?– Przecie¿ tamtych dwoje, to byli ludzie!– Ludzie? Czy mo¿na nazwaæ ludŸmi bezmyœlne istoty, wegetuj¹ce pod kloszami wjakichœmuzeach czy ogrodach zoologicznych?– Zbyt pochopnie wyci¹gasz wnioski.Pamiêtasz, jak ten cz³owiek podniós³ rêkê?Jestempewna, ¿e palce jego przesz³y na wskroœ tego rzekomego klosza.– To ci siê zdawa³o! Tak, jak ten strój srebrzysty.Ja go nie widzia³em!– Nie widzia³eœ? Czy to mo¿liwe, aby dwie osoby, patrz¹ce równoczeœnie na tensamekran, widzia³y ka¿da co innego?– A wiêc masz dowód! – rzuci³ z gorzkim tryumfem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]