do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem, że to Maria.Rzeczywiście, to była ona.Idąc do rozmównicy minąłem długi korytarz, potem schody, na koniec jeszcze jeden korytarz.Wszedłem do bardzo dużej sali, oświetlonej przez szerokie okno.Salę przecinały wzdłuż duże, wysokie kraty, dzieląc ją na trzy części.Między dwiema kratami rozciągała się przestrzeń ośmiu do dziesięciu metrów, która dzieliła odwiedzających od więźniów.Na wprost mnie zobaczyłem Marię.Była w sukience w paski i miała opaloną twarz.Po mojej stronie znajdowało się z dziesięciu więźniów, przeważnie Arabów.Marię otaczały Mauretanki, stała między dwiema odwiedzającymi: małą, czarno ubraną staruszką o zaciśniętych ustach i grubą kobietą z odkrytą głową, która mówiła coś bardzo głośno, żywo gestykulując.Z powodu odległości między kratami odwiedzający i więźniowie musieli prawie krzyczeć.Gdy wszedłem, zgiełk głosów rozbrzmiewających wśród wysokich, nagich murów i ostre światło, które płynęło z nieba po szybach wlewając się do sali, wszystko to razem przyprawiło mnie o rodzaj zawrotu głowy.Moja cela była cichsza i ciemniejsza.Dopiero po paru chwilach oswoiłem się z tym.W końcu jednak dostrzegałem każdą twarz rysującą się wyraźnie w pełnym świetle.Spostrzegłem również, że na skraju korytarza, między dwiema kratami, siedział strażnik.Większość więźniów, Arabów, podobnie jak ich rodziny, przykucnęła na wprost siebie.Ci nie krzyczeli.Mimo wrzawy udawało im się porozumiewać cichym głosem.Ich stłumiony szept, dobywający się z dołu, stanowił jakby nieustanny akompaniament dla rozmów krzyżujących się ponad ich głowami.Spostrzegłem to wszystko bardzo szybko, podchodząc do Marii.Przywarła już do krat, śmiejąc się do mnie całą twarzą.Wydała mi się bardzo piękna, ale nie umiałem jej tego powiedzieć.„No - powiedziała bardzo głośno - no widzisz.Czy czujesz się dobrze, czy masz wszystko, czego ci potrzeba?” - „Tak, wszystko.”Umilkliśmy.Maria uśmiechała się ciągle.Tęga kobieta wrzeszczała coś do mego sąsiada, prawdopodobnie męża, rosłego faceta o jasnych włosach i otwartym spojrzeniu.Był to dalszy ciąg uprzednio rozpoczętej rozmowy.„Janka nie chce go wziąć” - krzyczała na całe gardło.„Tak, tak” - mówił mężczyzna.„Powiedziałam jej, że go odbierzesz, jak wyjdziesz, ale ona nie chce go wziąć.”Maria krzyknęła ze swego miejsca, że Rajmund przesyła mi pozdrowienia, odpowiedziałem: „Dziękuję.” Ale zagłuszył mnie sąsiad, który pytał: „Czy on czuje się dobrze?” Jego żona roześmiała się mówiąc: „Nigdy nie czuł się lepiej.” Mój sąsiad z lewej, młody chłopak o delikatnych rysach twarzy, nic nie mówił.Zauważyłem, że stał na wprost małej staruszki i że oboje wpatrywali się w siebie w napięciu.Ale nie mogłem obserwować ich dłużej, ponieważ Maria krzyknęła, że nie trzeba tracić nadziei.Powiedziałem: „Tak.” Jednocześnie patrzyłem na nią i miałem ochotę uścisnąć poprzez suknię jej ramiona.Miałem ochotę dotknąć tej cienkiej tkaniny i niezbyt dobrze wiedziałem, na co mógłbym mieć nadzieję, jeśli nie na to.Ale Maria z pewnością chciała mi powiedzieć to właśnie, bo uśmiechała się nadal.Widziałem już tylko blask jej zębów i małe fałdki wokół oczu.Znowu krzyknęła: „Wyjdziesz i pobierzemy się.” Odpowiedziałem: „Tak myślisz?”, ale głównie dlatego, żeby coś powiedzieć.Wtedy bardzo szybko i wciąż bardzo głośno powiedziała, że tak, że zostanę uniewinniony i że będziemy się jeszcze razem kąpać.Ale obok jakaś kobieta wrzeszczała, że zostawiła koszyk w kancelarii.Wyliczała, co do niego włożyła.Trzeba sprawdzić, bo wszystko drogo kosztuje.Mój drugi sąsiad i jego matka ciągle patrzyli na siebie.W dole nie ustawał szept Arabów.Światło zdawało się pęcznieć za oknami.Czułem się trochę chory i miałem ochotę odejść.Hałas męczył mnie.Ale z drugiej strony chciałem jeszcze korzystać z obecności Marii.Nie wiem, ile znowu minęło czasu.Maria mówiła mi o swojej pracy i uśmiechała się bez przerwy.Szepty, krzyki, rozmowy krzyżowały się ze sobą.Jedyną wysepkę ciszy stanowili ten młody człowiek i ta staruszka, ciągle w siebie wpatrzeni.Zaczęto po trochu wyprowadzać Arabów.Prawie wszyscy umilkli, gdy pierwszy wyszedł.Mała staruszka zbliżyła się do krat i w tej samej chwili strażnik dał znak jej synowi.Powiedział: „Do widzenia, mamo”, a ona wsunęła rękę między dwa pręty i pożegnała go długim, powolnym skinieniem.Gdy odchodziła, wszedł jakiś mężczyzna z kapeluszem w ręku i zajął jej miejsce.Przyprowadzili jakiegoś więźnia i zaczęła się ożywiona rozmowa, prowadzana półgłosem, gdyż w sali panowała już cisza.Wywołali również mego sąsiada po prawej, jego żona, jakby nie dostrzegając, że nie trzeba już krzyczeć, powiedziała tak samo głośno: „Dbaj o siebie i bądź uważny.” Potem przyszła kolej na mnie.Maria uczyniła gest, jakby mnie chciała objąć.Nim wyszedłem, obróciłem się raz jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl