[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli nawet wartownicy O'Banniona usłyszą nas, pomyślą, Ŝe to nowy transport więźniów.Ponownie uruchomił pojazd i wjechał do wąwozu; za nim, teraz juŜ w kolumnie, ruszyły transportery.Jechał na trzecim biegu, przy minimalnych obrotach silnika, by nie powodować hałasu.Ale nawet specjalne, udoskonalone tłumiki nie mogły całkowicie zdławić odgłosów wydechu, a wysokie skalne ściany wzmacniały ten dźwięk, odbijając go wielokrotnym echem.Z pewnością do tunelu, moŜe nawet na podziemny parking, docierał juŜ niski, podobny do odległego dźwięku tłokowych silników lotniczych pomruk.Gdy pojawiła się przed nimi czarna czeluść tunelu wjazdowego, Pitt bez Ŝadnych problemów poprowadził nim rajdówkę i wjechał na podziemny parking.Słabe światło, płynące z tunelu biurowego, oświetlało samotną cięŜarówkę i pojedynczego wartownika.Tuareg w grubym burnusie z ciekawością i bez niepokoju patrzył przez szczelinę lithamu na wjeŜdŜające pojazdy.Dopiero kiedy cięŜkozbrojna rajdówka zatrzymała się kilka metrów od niego, zaczął coś podejrzewać.Ściągnął z ramienia pistolet maszynowy, ale nie zdąŜył juŜ się złoŜyć.Kula z automatycznej beretty Levanta trafiła go dokładnie między oczy.- Piękny strzał - stwierdził bez emocji Pitt.Levant spojrzał na zegarek.- Moje gratulacje, panie Pitt.Dzięki panu zarobiliśmy dwanaście minut w stosunku do planu.- Cała przyjemność po mojej stronie.Pułkownik wyskoczył z samochodu i wydał rozkazy; robił to bezgłośnie, umówionymi gestami rąk.śołnierze grupy taktycznej wysypali się z transporterów i sformowani w druŜyny weszli do tunelu wiodącego do kopalni.Gdy tunel przeszedł w korytarz z otynkowanymi ścianami i kaflową posadzką, druŜyna Levanta z Pittem zaczęła szybko i cicho otwierać drzwi pomieszczeń biurowych; wiązali i kneblowali ludzi CTBanniona, po czym przeciągali wszystkich w jedno miejsce, by przez cały czas akcji mógł ich pilnować jeden Ŝołnierz.Trzy pozostałe druŜyny Giordino poprowadził bocznym korytarzem do głównej windy towarowej, aby jak najszybciej zjechać na poziomy robocze.Cicho, najdelikatniej jak umiał, otworzył Levant drzwi oznaczone tabliczką: "Ośrodek kontroli".Wnętrze pokoju zalane było blado-niebieskim światłem monitorów telewizyjnych, pokazujących dziesiątki róŜnych miejsc w kopalni.Przed amfiteatrem ekranów, tyłem do drzwi, na obrotowym krześle siedział biały męŜczyzna ubrany w luźną kolorową koszulę i bermudy.Rozparty, z cienkim cygarem w zębach, leniwie przebiegał wzrokiem rzędy ekranów, obracając się przy tym powoli na krześle.Zdradził ich odblask Ŝółtawego światła z korytarza, drgający na czarnym, nieczynnym monitorze.MęŜczyzna błyskawicznie odwrócił głowę, a zobaczywszy obcych sięgnął do guzika alarmu na konsolecie.Levant rzucił się zbyt późno, by kolbą pistoletu zadać ogłuszający cios.Kontroler zwalił się bezwładnie z krzesła pod konsoletę, ale głośniki alarmowe całej kopalni wyły juŜ jak syreny karetek pogotowia.- Cholerny pech! - zaklął Levant.- Całą niespodziankę diabli wzięli.Odsunął nogą bezwładne ciało straŜnika i wpakował w konsoletę długą serię pocisków z HecklerKocha.Z tablicy posypały się iskry zwarć elektrycznych i buchnął dym.Wycie alarmów ustało.Pitt biegł w głąb korytarza, otwierając kopniakami kolejne drzwi.Wreszcie znalazł to, czego szukał.Centrum łączności.Siedząca przy aparaturze radiowej ładna, młoda Arabka nie wyglądała na zaskoczoną.Nawet nie odwróciła głowy w stronę otwierających się z łoskotem drzwi.Szybko wykrzykiwała coś do mikrofonu po francusku.Pitt dwoma susami znalazł się przy niej i wymierzył jej pięścią potęŜny cios w kark.Ale - tak samo jak Levant - spóźnił się.Dziewczyna zdąŜyła juŜ przekazać alarmującą wiadomość siłom bezpieczeństwa generała Kazima.- Za późno - powiedział Pitt, widząc wbiegającego do pokoju Levanta.- ZdąŜyła nadać alarm.Levant błyskawicznie ocenił sytuację.- SierŜancie Chauvel! - zawołał w stronę korytarza.- W drzwiach pojawiła się uzbrojona postać.- Sir?Gdyby nie charakterystyczne brzmienie głosu, trudno byłoby poznać, Ŝe sierŜant Chauvel jest kobietą.193- Zajmij się radiem - rozkazał półgłosem Levant.- Powiedz Malijczykom, Ŝe to pomyłkowy alarm, spowodowany zwarciem instalacji; Ŝe nic złego się nie stało i Ŝe nie ma Ŝadnej potrzeby interwencji.- Tak jest! - szczeknęła słuŜbiście sierŜant Chauvel i natychmiast usiadła przy mikrofonie.- Gabinet O'Bannidna jest na końcu korytarza - powiedział Pitt.Odepchnął Levanta i pierwszy pobiegł w tamtą stronę.Dopadł dwuskrzydłowych drzwi i zaatakował je barkiem.Nie były zamknięte; wtoczył się jak beczka do pokoju sekretarki.Niezwykła dziewczyna o fiołkowych oczach i włosach sięgających bioder siedziała spokojnie za biurkiem, przed sobą trzymała oburączgroźnie wyglądający rewolwer.Z impetem, którego nabrał przy forsowaniu drzwi, Pitt runął przez blat biurka na dziewczynę; zdąŜyła jednak jeszcze dwukrotnie nacisnąć spust.Oba pociski trafiły w kuloodporną kamizelkę.Pitt poczuł, jakby ktoś dwa razy uderzył go cięŜkim młotem w pierś.Uderzenia pozbawiły go na chwilę oddechu, ale nie przytomności.Dziewczyna próbowała energicznie wyrwać się i uciec.Wyrzucała przy tym głośno potoki słów w języku, którego nie znał; mimo to był pewien, Ŝe są to plugawe przekleństwa.Udało jej się jeszcze raz strzelić - kula odbiła się od sufitu i utknęła w duŜym obrazie - zanim wreszcie wyrwał jej broń, ogłuszył mocnym ciosem i rzucił bezwładne ciało na ziemię.Stanął między dwojgiem Tuaregów z brązu i spróbował otworzyć drzwi gabinetu 0'Banniona.Były zamknięte na klucz.Podniósł rewolwer sekretarki i strzelił trzykrotnie w zamek.Strzały z broni bez tłumika dudniły ogłuszająco między kamiennymi ścianami, ale nie było juŜ Ŝadnego powodu do zachowywania ciszy.Ukrył się za framugą i kopniakiem otworzył drzwi.Nie było Ŝadnej reakcji.OstroŜnie zajrzał do środka.Na wprost drzwi, oparty szeroko rozstawionymi rękami o biurko, stał O'Bannion.Był spokojny, jakby spodziewał się zobaczyć prezesa konkurencyjnej spółki.Przez szczelinę zawoju oczy patrzyły twardo, bez śladu lęku.Dopiero kiedy Pitt zdjął z głowy kask, pojawiło się w nich zdumienie.- Mam nadzieję, O'Bannion, Ŝe nie spóźniłem się na kolację.- O ile pamiętam, byłem zaproszony?- To ty?! - syknął O'Bannion przez zaciśnięte zęby.- Wróciłem, Ŝeby się z tobą zabawić - rzekł Pitt z ironicznym półuśmiechem.- I przyprowadziłem paru przyjaciół, którzy niestety nie lubią sadystów, katujących kobiety i dzieci.- Jakim cudem przeŜyłeś? - W jego głosie nadal nie było lęku, jedynie ciekawość.- Jeszcze nikomu nie udało się przejść tej pustyni bez zapasu wody.- Jakoś nie umarłem.Giordino teŜ nie.- To niemoŜliwe, Ŝebyście taki kawał przeszli pieszo.Z tego miejsca, gdzie znaleźliśmy przewróconą cięŜarówkę, jest jeszcze cholernie daleko do szlaku motorowego.- A więc znaleźliście cięŜarówkę - zaciekawił się Pitt.- A co ze straŜnikiem w szoferce?- PrzeŜył, ale kazałem go rozstrzelać.Za to, Ŝe was wypuścił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]