do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.21)Ko³o po³udnia zjawi³a siê na tarasie Lorenza i oœwiadczy³a nam z uœmiechem, ¿eznalaz³a œwietny poci¹g, który odje¿d¿a z *** o dwu­nastej trzydzieœci i którymz jedn¹ zaledwie przesiadk¹ dojedzie na popo³udnie do Mediolanu.Zapyta³a, czyodprowadzimy j¹ na sta­cjê.Belbo, nie odrywaj¹c wzroku od notatek, powiedzia³:- Zdaje siê, ¿e Aglie czeka równie¿ na ciebie, a ponadto mam wra¿enie, ¿e ca³¹tê wyprawê zorganizowa³ wy³¹cznie na twoj¹ czeœæ.- Tym gorzej dla niego - oznajmi³a Lorenza.- Kto mnie od­prowadzi? Belbo wsta³i powiedzia³:- Zaraz wracam.Potem bêdziemy mogli zostaæ jeszcze tutaj dwie godzinki.Mia³aœjak¹œ torbê?Nie wiem, czy rozmawiali po drodze na stacjê.Belbo wróci³ po dwudziestuminutach i bez s³owa komentarza zabra³ siê do pracy.O drugiej znaleŸliœmy przyjemn¹ restauracjê na rynku, a wybiera nie dañ i winda³o Belbowi okazjê do wspominania innych wydarzeñ z dzieciñstwa.Ale mówi³tak, jakby cytowa³ biografiê jakiejœ innej osoby.Po po³udniu ruszyliœmy naspotkanie z Agliem i Garamon-dem.Belbo skrêci³ na po³udniowy zachód; widok zmienia³ siê teraz z ka¿dymprzejechanym kilometrem.Wzgórza w *** nawet póŸn¹ je­sieni¹ nadawa³y pejza¿owidelikatnoœæ i s³odycz; teraz natomiast horyzont stawa³ siê coraz rozleg³ejszy,chocia¿ zza ka¿dego zakrêtu wy³ania³y siê wierzcho³ki, na których przycupnê³yjakieœ wioski Ale miêdzy jednym a drugim wierzcho³kiem otwiera³y siê bezkresnehoryzonty - dalsze ni¿ p³ot, jak zauwa¿y³ Diotallevi, który sumiennie ujmowa³ ws³owa nasze spostrze¿enia.Kiedy jechaliœmy na trze­cim biegu pod górê, zaka¿dym zakrêtem otwiera³y siê ogromne, nieprzerwane i faliste przestrzenie,które gdzieœ na granicy równiny roztapia³y siê w prawie ju¿ zimowej mgle.Wydawa³o siê, ¿e to rów­nina pofa³dowana wydmami, a byliœmy w samym œrodku gór.Jakby d³oñ niezdarnego demiurga wgniot³a szczyty, które wyda³y mu siê zawynios³e, przeobra¿aj¹c je w wyboist¹ miazgê siêgaj¹c¹ morskie­go brzegu albobardziej stromych i wyrazistych ³añcuchów górskich.Dojechaliœmy do wsi, gdziew barze na g³Ã³wnym placu mieliœmy siê spotkaæ z Agliem i Garamondem.Kiedyokaza³o siê, ¿e nie ma z nami Lorenzy, Aglie, jeœli nawet by³ zawiedziony, nieda³ tego po sobie poznaæ.- Nasza znakomita znajoma nie chce uczestniczyæ z innymi w misteriach, które j¹okreœlaj¹.Szczególna wstydliwoœæ, któr¹ doce­niam - oznajmi³.I to by³owszystko.Jechaliœmy - mercedes Garamonda z przodu, renault Belba z ty³u - dolinami iwzgórzami, a¿ do miejsca, gdzie w s³abn¹cym œwietle s³oñca ukaza³a siê nawzgórzu dziwna ¿Ã³³ta budowla, rodzaj osiemnastowiecznego zamku, od któregoodchodzi³y, jak mi siê wy­dawa³o z daleka, tarasy, bujnie, mimo pory roku,ukwiecone i za­drzewione.U stóp wzgórza znaleŸliœmy siê na placyku, gdzie parkowa³o ju¿ du¿o samochodów.- Tutaj zostawimy samochody - powiedzia³ Aglie.- Dalej pójdziemy pieszo.Zmierzch przechodzi³ ju¿ w ciemnoœæ.Droga by³a widoczna w œwietle mnóstwalampek pal¹cych siê na zboczu.Osobliwa rzecz, ale ze wszystkiego, co zdarzy³o siê od tego mo­mentu a¿ dopóŸnej nocy, zachowa³em wspomnienie jasne i jedno­czeœnie chaotyczne.Przypomina³em sobie ten wieczór potem, ukry­ty w peryskopie, i dostrzega³emjakieœ rodzinne podobieñstwo miê­dzy dwoma prze¿yciami.Oto - mówi³em sobie -jestem teraz tu­taj, znalaz³em siê w sytuacji nienormalnej, zamroczonyniewyczu­waln¹ stêchlizn¹ starego drewna, i bojê siê, ¿e przebywam w gro­bowcualbo we wnêtrzu jakiegoœ naczynia, w którym dokonuje siê transformacja.Gdybymtylko wytkn¹³ g³owê poza kabinê, ujrza³­bym w pó³mroku, ¿e przedmioty, któredzisiaj widzia³em nierucho­me, poruszaj¹ siê niby cienie eleuzyjskie wœródoparów oczarowa­nia.I taki by³ wieczór w zamku: œwiat³a, niespodzianki podrodze.zas³yszane s³owa, a póŸniej z pewnoœci¹ woñ kadzide³ - wszystko zmówi³osiê, by mnie przekonaæ, ¿e to sen, ale odbiegaj¹cy od nor­my, jak wtedy, gdykomuœ œni siê jego w³asny sen i wie, i¿ za chwilê siê obudzi.Powinienem nie pamiêtaæ niczego.A jednak pamiêtam wszystko, lecz tak, jakbymnie ja to prze¿y³, jakby zosta³o mi opowiedziane.Nie wiem, czy to, co przypominam sobie z t¹ chaotyczn¹ wyrazi­stoœci¹,wydarzy³o siê naprawdê, czy te¿ tylko pragn¹³em, aby siê wydarzy³o, ale z ca³¹pewnoœci¹ tego w³aœnie wieczoru ukszta³towa³ siê w naszych umys³ach Plan - zpotrzeby nadania jakiejkolwiek formy nieforemnemu prze¿yciu, przeobra¿aj¹c wfantastyczn¹ rze­czywistoœæ tê fantazjê, któr¹ ktoœ chcia³ uczyniærzeczywistoœci¹.- Szlak, którym idziemy, ma charakter rytualny - mówi³ Aglie.- S¹ to ogrodywisz¹ce, takie same, albo prawie takie same, jak te, które Salomon de Causzaprojektowa³ dla Heidelbergu, to znaczy dla elektora palatyñskiego, FryderykaV, w wielkim wieku ró¿o-krzy¿owców [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl