do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pustynia by³a wygodnym ³Ã³¿kiem,nic im nie przeszkadza³o, gdy le¿eli pod szerokim niebem.Tego dnia przed szeœciu laty niebo pociemnia³o zbyt szyb­ko, na d³ugo przedw³aœciw¹ por¹ zmierzchu.Coœ je na moment zas³oni³o i kochankowie poczuli naglech³Ã³d.Przez ramiê mê¿czyzny ujrza³a kszta³ty na tle nieba - przygl¹daj¹ce siêim monstrualne istoty.On nadal namiêtnie dzia³a³, wpy­cha³ i wyci¹ga³ swójkorzeñ, tak jak to lubi³a, a¿ chwyci³a go za kark czerwona jak burak rêkad³ugoœci cz³owieka i œci¹g­nê³a z ¿ony.Widzia³a go uniesionego w górê.Wygl¹da³ jak wierzgaj¹cy królik.Na chwilê otworzy³ oczy i ujrza³ ¿onê szeœæmetrów ni¿ej, nag¹ i otoczon¹ przez potwory.Niedba­le, bez z³oœliwoœciodrzuci³y go poza swój kr¹g.Pamiêta³a dobrze nastêpn¹ godzinê, wype³nion¹ uœciskami monstrów.Wcale nieby³y wstrêtne czy bolesne, ale ca³kiem mi³e.Nie cierpia³a nawet wtedy, gdy pokolei wciska³y swoje narzêdzia do rozmna¿ania, trzy, cztery, piêæ? A mo¿ejeszcze wiêcej? Wlewa³y w ni¹ nasienie, pieszczotliwie dawa³y jej rozkoszcierpliwymi pchniêciami.Gdy odesz³y i na jej skórê znów pad³y promienies³oñca, zamiast wstydziæ siê, poczu³a ¿al, jakby min¹³ szczyt jej ¿ycia i przezresztê swoich dni mia³a jedynie czekaæ na œmieræ.Wsta³a wreszcie i podesz³a do le¿¹cego na piasku nieprzy­tomnego Eugene'a.Jedn¹ nogê mia³ z³aman¹.Poca³owa³a go, a potem kucnê³a, by daæ mu wody.Mia³anadziejê, i to wielk¹, ¿e mi³oœæ tego dnia wyda owoc, ¿e bêdzie mieæ pami¹tkêswojej rozkoszy.W domu Eugene uderzy³ ch³opca.Aaronowi pola³a siê krew z nosa, lecz nadalmilcza³.- Mów, ch³opcze.- Co mam powiedzieæ?- Jestem twoim ojcem czy nie?- Tak, ojcze.- K³amca!Uderzy³ znowu, bez ostrze¿enia.Tym razem cios rozci¹g­n¹³ Aarona na pod³odze.Wstaj¹c opar³ o posadzkê kuchni ma³e, delikatne d³onie, poczu³ coœ przezpod³ogê, jak¹œ mu­zykê spod ziemi.- K³amca! - wrzeszcza³ ci¹gle jego ojciec."Bêdzie wiêcej razów, wiêcej bólu, wiêcej krwi - myœla³ ch³opiec.- Zniosê tojednak, a muzyka jest oczekiwan¹ od dawna obietnic¹, ¿e bicie skoñczy siê razna zawsze".Davidson wlók³ siê g³Ã³wn¹ ulic¹ Welcome.Zegarek mu stan¹³, ale mê¿czyznaocenia³, ¿e jest popo³udnie.Mimo to miasto wygl¹da³o na opustosza³e.NagleDavidson zobaczy³ ciemny, dymi¹cy wzgórek na œrodku jezdni, sto metrów dalej.Gdyby by³o to mo¿liwe, na ten widok krew by mu zamarz³a.Mimo odleg³oœci rozpozna³ tê kupê spalonego miêsa i odwróci³ w przera¿eniug³owê."Wszystko to jest jednak prawdziwe" - pomyœla³.Przeszed³ jeszcze kilkakroków, walcz¹c z oszo³omieniem i zmêczeniem, a¿ podpar³y go mocne ramiona ipoprzez szum w g³owie us³ysza³ uspokaja­j¹ce s³owa.By³y dla niegoniezrozumia³e, lecz przynajmniej miêkkie i ludzkie, móg³ poddaæ siêogarniaj¹cej go s³aboœci.Upad³, ale wydawa³o mu siê, ¿e tylko na chwilê, boznów ujrza³ œwiat, równie wstrêtny jak poprzednio.Zosta³ wprowadzony do domu i u³o¿ony na niewygodnej kanapie.Ujrza³ nad sob¹kobiec¹ twarz.Eleanor Kooker uœmiechnê³a siê, gdy doszed³ do siebie.- Prze¿yje - powiedzia³a.Jej g³os by³ ostry i chropowaty.Pochyli³a siê ni¿ej.- Widzia³eœ to, prawda? Davidson kiwn¹³ g³ow¹.- Lepiej opowiedz nam wszystko.Podano mu szklankê, a Eleanor nape³ni³a j¹ hojnie whisky.- Pij - rozkaza³a.- Potem powiesz nam, co masz do powie­dzenia.Wypi³ whisky dwoma ³ykami i natychmiast dolano mu do pe³na.Drug¹ szklankêopró¿ni³ wolniej i poczu³ siê lepiej.Pokój by³ pe³en ludzi, wydawa³o siê, ¿e ca³e Welcome t³oczy siê w salonieKookerów.Przypomina³o to teatr.Davidson rozluŸniony dziêki whisky zacz¹³opowiadaæ, jak tylko potrafi³ najlepiej, bez upiêkszeñ, po prostu przekazuj¹cwszystko po kolei.Eleanor opisa³a mu w zamian okoliczno­œci "wypadku" szeryfaPackarda.Packard te¿ tam by³, czeka³ na najgorsze, pocieszaj¹c siê whisky iœrodkami przeciw­bólowymi.Jego pokiereszowana d³oñ by³a tak grubooban­da¿owana, ¿e wygl¹da³a bardziej na k³odê ni¿ rêkê.- Tam jest znacznie wiêcej potworów - powiedzia³ Packard po wys³uchaniuopowieœci.- To ty tak s¹dzisz.- Bystre oczy Eleanor wyra¿a³y niedo­wierzanie.- Tak mówi³ mój tata - upiera³ siê szeryf, patrz¹c na obanda¿owan¹ rêkê.-1wierzê w to, wierzê jak w piek³o.- W takim razie lepiej coœ z tym zróbmy.- Na przyk³ad, co? - spyta³ ponury mê¿czyzna oparty o kominek.- Co mo¿nazrobiæ z istotami zjadaj¹cymi samo­chody?Eleanor wyprostowa³a siê i zwróci³a siê do niego z pogar­d¹:- Wykorzystajmy twoj¹ m¹droœæ, Lou.Co, wed³ug ciebie, powinniœmy zrobiæ?- Uwa¿am, ¿e nale¿y siê schowaæ i poczekaæ, a¿ przejd¹.- Nie jestem ostryg¹ - odpar³a Eleanor.- Jeœli chcesz schowaæ g³owê w piasek,po¿yczê ci ³opatê.Mo¿e wykopiesz sobie grób.Ogólny œmiech - cyniczny, wymuszony - szybko umilk³ i obecni patrzyli znów naswoje paznokcie.- Nie mo¿emy tu siedzieæ i pozwoliæ, by przesz³y przez miasto - powiedzia³zastêpca Packarda, nie przerywaj¹c ¿u­cia gumy.- Co mo¿e je sk³oniæ do zmiany przeklêtych zamiarów? -krzyknê³a Eleanor.- Co?Nikt nie odpowiedzia³.Kilku kiwnê³o g³owami, kilku nimi pokrêci³o.- Jedediah - mówi³a dalej - jesteœ zastêpc¹ szeryfa.Co o tym wszystkims¹dzisz?M³ody mê¿czyzna z odznak¹ i strzelb¹ zarumieni³ siê lekko i szarpn¹³ za w¹sik.Widaæ by³o, ¿e nic nie przychodzi mu do g³owy.- Oblecia³ was wszystkich taki strach, ¿e nie wykurzycie tych czortów z ichnor, prawda? - doda³a kobieta, nim coœ odpowiedzia³.Przez pokój przesz³y pomruki usprawiedliwieñ; dalej krê-ceno g³owami.- Zamierzacie siedzieæ na ty³kach i pozwoliæ, by po¿arto wasze kobiety!Dobre s³owo: po¿arto.Na Boga, co mo¿e byæ gorsze od po¿arcia?- Ciebie ¿aden diabe³ nie tknie - powiedzia³ Packard, wstaj¹c z pewnym trudem.Chwiej¹c siê na nogach, przemó­wi³ do wszystkich: - Z³apiemy tych gównojadów ipowiesi­my.Zebrani mê¿czyŸni nie podjêli okrzyku wojennego; szeryf straci³ wiele w ichoczach po zdarzeniu na Main Street.- Lepsza rozwaga ni¿ odwaga - mrukn¹³ Davidson pod nosem.- Jeszcze lepsze jest koñskie ³ajno - uzupe³ni³a Eleanor.Davidson wzdrygn¹³ siê i dopi³ whisky.Nie dolano mu nowej.Pomyœla³ zeskruch¹, i¿ powinien byæ wdziêczny za ¿ycie, jednak¿e leg³y w gruzach wszystkiejego plany [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl