do ÂściÂągnięcia > pobieranie > ebook > pdf > download

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lekcji tej udzielały nowoprzybyłym bezustanne kolizje i stłuczenia.Ludzie będący od dawna na Księżycu starali się omijać żółtodziobów z daleka, aż do momentu ich aklimatyzacji.Ze swoim kompleksem warsztatów, biur, magazynów, centrów obliczeniowych, generatorów, garaży, kuchni, laboratoriów i zakładów produkcji żywności Baza na Klawiuszu była samoistnym światem.I jak na ironię, wiele z wynalazków wykorzystywanych przy budowie tego podziemnego imperium narodziło się podczas półwiecza Zimnej Wojny.Każdy, kto pracował przy umieszczonych w bunkrach wyrzutniach rakietowych, czuł się na Klawiuszu jak w domu.Tutaj również styl życia był podyktowany wymaganiami podziemi i potrzebą ochrony przed wrogim otoczeniem.Na Klawiuszu zmienił się jedynie cel ludzkich wysiłków.Tutaj był nim pokój.Po dziesięciu tysiącach lat ludzkość odkryła wreszcie coś równie atrakcyjnego jak wojna.Niestety, nie wszystkie narody zdawały sobie z tego sprawę.Góry, które były widoczne tuż przed lądowaniem, zniknęły teraz w jakiś tajemniczy sposób.Zasłonił je spadzisto-wypukły księżycowy horyzont.Wokół statku rozciągała się płaska, szara równina, którą oświetlało ukośnie padające ziemskie światło.Niebo było całkiem czarne, mimo to można było na nim dostrzec jedynie najjaśniejsze gwiazdy i planety, i to dopiero wtedy, gdy osłoniło się oczy przed rzucającą odblask powierzchnią Księżyca.Do promu “Aries-lB” zbliżało się kilka, dosyć szczególnie wyglądających pojazdów.Były to dźwigi, podnośniki, pojazdy obsługi – niektóre całkowicie zautomatyzowane, inne prowadzone przez znajdujących się w małych kabinach ciśnieniowych kierowców.Większość pojazdów poruszała się na balonowych kołach, ponieważ gładka, płaska równina nie stwarzała żadnych trudności transportowych.Tylko jedna z cystern toczyła się na specjalnych elastokołach, które w praktyce okazały się najlepszym rozwiązaniem kłopotów z poruszaniem się po powierzchni Księżyca.Elastokoła zbudowane były z kilkunastu oddzielnie zawieszonych i resorowanych płaszczyzn tworzących okrąg.Posiadały większość zalet gąsienic, z których zresztą wziął się pomysł ich zastosowania.Elastokoła dostosowywały swój kształt i średnicę do podłoża, po którym się poruszały i w przeciwieństwie do gąsienic mogły działać nawet wtedy, gdy brakowało kilku płaszczyzn.Do promu podłączono mały autobus z wystającą rurą przypominającą grubą trąbę słonia.Kilka sekund później na zewnątrz rozległy się stuki i uderzenia, po których nastąpił syk powietrza, gdy wyrównano ciśnienie.Otworzyły się wewnętrzne drzwi śluzy, przez które weszła delegacja powitalna.Prowadził ją Ralph Halvorsen, Administrator Prowincji Południowej, która oprócz Bazy obejmowała rozliczne stanowiska badawcze.Towarzyszył mu Koordynator Badań Naukowych, doktor Roy Michaels, niski, szpakowaty geofizyk, którego Floyd znał z poprzednich wizyt, a także pół tuzina ważniejszych naukowców i urzędników.Powitali go z pełną szacunku ulgą.Każdy z nich, włączywszy administratora, pragnął podzielić się z nim swoimi zmartwieniami.–Cieszę się, że jest pan z nami, doktorze Floyd – przywitał go Halvorsen.– Czy miał pan dobrą podróż?–Wspaniałą – odpowiedział Floyd.– Nie mogła być lepsza.Załoga opiekowała się mną dos konale.Wymieniał zdawkowe, kurtuazyjne uwagi, podczas gdy autobus zaczął oddalać się od promu.Jak gdyby w milczącym porozumieniu, nikt nie poruszał tematu przyczyny jego wizyty.Po przejechaniu tysiąca stóp od miejsca lądowania autobus zbliżył się do dużego znaku, na którym widniał napis:WITAMY W BAZIE NA KLAWIUSZU Amerykański Korpus Inżynierii Astronautycznej 1994 Wkrótce wjechali do wykopu, który szybko zaprowadził ich do podziemi.Przed nimi otworzyła się masywna brama, którą zaraz potem zamknięto.Cała procedura powtórzyła się jeszcze dwukrotnie.Gdy zasunęły się ostatnie drzwi, usłyszeli syk powietrza.Znów otaczała ich atmosfera.Znaleźli się w łagodnym klimacie Bazy.Po krótkim spacerze wzdłuż wypełnionego kablami i rurami tunelu, który rozbrzmiewał echem ich kroków, doszli do obszaru zajmowanego przez administrację.Floyd poczuł się jak w domu pośród maszyn do pisania, komputerów biurowych, asystentek, tablic z wykazami i dzwoniących telefonów.Gdy zatrzymali się przed drzwiami z napisem ADMINISTRATOR, Halvorsen powiedział dyplomatycznie:–Doktor Floyd i ja zjawimy się w sali odpraw za kilka minut.Pozostali skinęli głowami i wydając aprobujące pomruki odeszli w głąb korytarza.Lecz zanim Holvorsen wprowadził Floyda do biura, zdarzyła się mała przerwa.Otworzyły się drzwi i na administratora rzuciła się nieduża postać.–Tatusiu! Byłeś na górze! Obiecywałeś, że mnie weźmiesz.–Posłuchaj, Diano – odpowiedział delikatnie, jednak z wyczuwalnym poirytowaniem Holversen – obiecywałem, że zabiorę cię, jeśli będę mógł.Byłem jednak bardzo zajęty witając doktora Floyda.Podaj mu rękę, właśnie przyleciał z Ziemi.Dziewczynka, która jak ocenił Floyd, miała około ośmiu lat, wyciągnęła dłoń.Niejasno pamiętał jej twarz.Nagle zdał sobie sprawę, że administrator przygląda mu się z figlarnym uśmieszkiem.Gdy wreszcie przypomniał sobie, zrozumiał, dlaczego Holversen uśmiecha się do niego.–Niemożliwe – wykrzyknął.– Kiedy byłem tutaj ostatnio, ona jeszcze leżała w łóżeczku.–W zeszłym tygodniu skończyła cztery lata powiedział z dumą Halvorsen.– Dzieci szybko rosną na tej słabej grawitacji, i nie zestarzeją się tak prędko, będą żyły dłużej od nas.Floyd zafascynowany przyglądał się dziewczynce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klimatyzatory.htw.pl